Spóźniony wpis o Newsweeku, Pyrkonie i seksie:

Nie tak dawno, kiedy przygotowywałem się do zmierzenia z niebezpieczeństwami Jury Krakowsko-Częstochowskiej wybuchła w Fandomie gruba afera. Nie ma sensu wyjaśniać o co chodzi, bowiem o artykule „Miłość w czasach fantasy” każdy słyszał.

Nie miałem czasu wcześniej nic o tym napisać, bowiem byłem w rozjazdach. Teraz jednak urlop mi się kończy. Przeczytałem więc ów tekst. Przeczytałem też późniejszą odpowiedź na ten artykuł.

I wiecie co?

W zasadzie to czego się spodziewaliście?

Wszystko to brzmi znajomo:

Przeczytałem obydwa teksty, zarówno relację w Newsweeku, jak i późniejszą rozmowę z jego autorką, która pojawiła się na ABC RPG. Zwłaszcza ta druga lektura przywiodła mnie do nagłego ataku nostalgii za czymś, za czym nie sądziłem, że będę nostalgię odczuwał. Mianowicie przypomniała mi czasy, gdy moim głównym zawodem było dziennikarstwo.

Szczególnie czytając drugi tekst widziałem oczyma wyobraźni jedną moich redakcyjnych kolegów tłumaczących się z tekstu. Osobę zadowoloną ze swojej pracy, przeświadczoną, że wykonała bardzo dobrą robotę (i w swoim zestawie aksjomatów mogącą ten fakt udowodnić), trochę nie wiedzącą czemu się jej ludzie czepiają i broniącą się w stereotypowy, ale jak widać skuteczny (bo ludzie jej tłumaczenie kupili) sposób.

Takie akcje mnie nie dziwią z prostej przyczyny.

Widziałem ich sporo.

Sam miałem kiedyś podobną przygodę:

Pani zastępca redaktora naczelnego gazety, w której pracowałem wymyśliła kiedyś, że powinienem napisać tekst o oznaczeniach PEGI używanych na pudełkach gier komputerowych. Przy czym uznała, że koniecznie musi to być pod tezę, że owe oznaczenia są niewystarczające i nieczytelne. Bo to wzbudzi panikę i nakręci dyskusję społeczną.

Odmówiłem stworzenia tego tekstu.

Ona natomiast stwierdziła, że przecież to prawda.

Ja natomiast odrzekłem, że nie zgadzam się z tą opinią. Trudno o coś lepiej widocznego i bardziej intuicyjnego niż PEGI.

Ona, że jestem jej podkomendnym i mam wykonywać polecenia służbowe, bo się pogniewamy.

A ja, że w gry gram dłużej, niż pracuje w tej gazecie i będę je grał, kiedy ona zbankrutuje. Nie zaszkodzę więc całej branży dla czyjegoś widzimisię. A już z całą pewnością nie za 10 złotych od strony tekstu.

Bardzo mi się wtedy za to dostało.

Kultura pracy dziennikarzy w Polsce:

Należy sobie uświadomić, że kultura pracy dziennikarzy w Polsce jest nędzna (co jest kolejną przyczyną, dla której pracuje w muzeum, pisząc obecnie wyłącznie sprawozdania z wydarzeń kulturalnych, które obsługuję oraz poradniki kulinarne). Takie rzeczy, jak pisanie recenzji gier na podstawie filmików na Youtubie lub informacji z innych recenzji, sprawozdań z wydarzeń, na których się nie było, opieranie tekstów w całości na informacjach prasowych dostarczonych przez jedną ze stron i tak dalej i tak dalej to norma.

Ba! Podczas poprzednich wyborów miałem okazję uczestniczyć w konferencji prasowej Jarosława Gowina w Rzeszowie. Podczas tej konferencji obecny miał być dziennikarz pewnego dużego portalu internetowego. Na tego dziennikarza dość długo czekano, bowiem, jak dowiedziałem się z rozmów zakulisowych, cała szopka organizowana była właśnie pod ten portal. Tak więc koniec końców przesunięto konferencję o 2 godziny, bo się nie zjawiał.

Przesunięto by pewnie i dalej, ale ktoś z nudów wszedł na ten portal…

…i okazało się, że pan dziennikarz już swoją relację opublikował. Z wydarzenia, które (przez niego) się jeszcze nie odbyło.

W tej samej redakcji, gdzie nie napisałem owego tekstu o PEGI zmuszani byliśmy, żeby być w pracy przez 8 godzin dziennie i uczestniczyć w trzech, trwających po półtora godziny spotkaniach. W trakcie pierwszego opowiadaliśmy, co planujemy dziś zrobić, drugiego: jak postępują nasze prace, a trzeciego: tłumaczyliśmy się, czemu nic nie zrobiliśmy (kiedyś kolega dostał naganę, bo powiedział, „to dlatego, że cały dzień siedziałem na spotkaniach). W tej samej redakcji musieliśmy zwracać się na piśmie z prośbą o możliwość wyjścia celem przeprowadzenia relacji z wydarzenia lub wywiadu, a naczelny zabrał nam służbowe dyktafony, kamery i aparaty fotograficzne, a następnie zamknął je w szafce pancernej tłumacząc, że „są drogie i nie chce, żebyśmy je zepsuli”.

Tak więc w zasadzie powinniśmy się czuć zaszczycony, że ktoś na konwent w ogóle przyszedł.

Po drugie normą jest wysyłanie dziennikarzy do pisania o rzeczach, na których kompletnie się nie znają. Przykładowo ja, mimo, że zatrudniony byłem jako dziennikarz technologiczny w dziale „Internet” wysłany zostałem:

  • do robienia relacji z wystawy kotów rasowych

  • do pisania reportażu o konflikcie między warszawskim MPK, a kioskarzami sprzedającymi bilety

  • o przyczynach spóźnień pociągów

  • na konferencję policyjną odnośnie zagrożenia terrorystycznego

  • na zlot ratowników górskich

  • na konferencję Ministerstwa Obrony Narodowej dotyczącą wojny w Gruzji.

Tak więc macie już obraz.

Trochę o metodologii pracy nad takimi tekstami:

Pytanie brzmi, jak napisać tekst o czymś, o czym się nie ma pojęcia? Otóż metodologia pracy nad nim jest bardzo prosta. Zbierasz głosy za, zbierasz głosy przeciw, selekcjonujesz je tak, żeby przedstawiały ciekawe dla czytelnika elementy, a następnie zestawiasz tak, żeby było ich po równo.

Ważne są trzy rzeczy. Po pierwsze: należy wyeksponować ważne dla czytelnika elementy, to jest takie, które wywołają u niego emocje. Najlepiej robić to eksploatując jego lęki, potrzeby lub wskazując zagrożenia dla ważnych dla niego wartości, jak zdrowie, pieniądze czy zasady etyczne. Dobry jest też apel do strefy seksualnej, ponieważ ona dotyka wszystkich tych sfer.

Po drugie: wszystkie elementy, o których piszesz muszą istnieć. Musisz mieć je na zdjęciach, nagraniach i w inny sposób udokumentowane, choć oczywiście mogą to być np. wypowiedzi wyrwane z kontekstu, możesz też skupić się na jednym, maleńkim punkciku wśród miliona innych. Możesz wtedy tłumaczyć, że uznałeś, że akurat to jest ważne, tam szli ludzie, to wydało ci się najbardziej interesujące, wtedy bito brawa…

Po trzecie: musisz poświęcić każdej stronie konfliktu tyle samo tekstu, a jeżeli konfliktu nie ma, to stworzyć jakiś, przedstawiając za i przeciw. Nawet, jeśli z jednej strony będziesz miał stanowisko profesora medycyny, a z drugiej szarlatana leczącego nakładaniem rąk. Wówczas możesz zasłonić się twierdząc, że potraktowałeś obie strony sprawiedliwie.

Masz na wszystko podkładkę, więc nikt nie może się ciebie czepić, a jeśli spróbuje łatwo zbijesz jego argumenty.

Zjawisko takie nazywane jest prawodporównizmem.

A miała tutaj sporą pożywkę:

Zacytuję pracę „Fandom”Aldony Kobus.

Fan konstytuuje skandaliczną kategorię we współczesnej kulturze, na przemian stając się celem ośmieszania i niepokoju, lęku i pożądania. Bez względu na to, czy przedstawiany bywa jako religijny fanatyk, psychopatyczny zabójca, neurotyczny fantasta czy oszalały z żądzy grupie pozostaje fanatykiem czy też „fałszywym wyznawcą”, którego interesy są fundamentalnie obce „normalnemu” doświadczeniu kultury, którego umysł niebezpiecznie traci kontakt z rzeczywistością.

(…)

Przyczyną „skandalu” jest stygmatyzacja samej popkultury. Fani, wywodzący się głównie z klasy średniej, są jej zdrajcami. Poświęcają kulturze popularnej (w rozumieniu klasy średniej: przeznaczonej dla mas z klasy niższej) tyle samo uwagi i energii, ile jej zdaniem powinno się należeć kulturze wysokiej.

Fani oddają się więc niewłaściwym treściom w niewłaściwy sposób. Pozwalają poszczególnym pop-tekstom, by zawładnęły ich wyobraźnią i w różny sposób nadawały wartość ich egzystencji, zamiast podchodzić do nich z chłodnym dystansem wyrobionego konesera.

Poprzednim razem, gdy wklejałem ten tekst odezwały się głosy, że „tak było kiedyś”, „dziś wiele się zmieniło”. Jak widać na tym tekście, oraz prawdopodobnie pewnej liczbie innych, które mają szansę jeszcze się pojawić, ulegliśmy złudzeniu. Tym złudzeniem jest przynależność do klasy średniej. Otóż: do takiej nie należymy. Jesteśmy członkami technologicznej klasy średniej, klasy zasobnych pracowników wykwalifikowanych, klasy pracowników sektora usług lub klasy pracujących biednych. Prosty podział na klasy niższą, średnią i wyższą już nie istnieje. Dziś społeczeństwo jest dużo bardziej rozszczepione, składa się co najmniej z siedmiu warstw. Są to: elita aka tradycyjna klasa wyższa, tradycyjna klasa średnia, technologiczna klasa średnia, zasobni pracownicy wykwalifikowani, tradycyjna klasa robotnicza, klasa pracowników usług i prekariat (pracujący biedni).

Problem w tym, że przebywamy w naszych własnych, klasowych bańkach informacyjnych (dotyczy to zarówno nas, jak i bohaterki tego tekstu). Pracując spotykamy się z ludźmi o podobnym nam wykształceniu, zainteresowaniach i systemach wartości, z takich samych też grup dobieramy sobie towarzystwo i łatwo zapomnieć, że gdzieś z boku są inni ludzie o innym podejściu do świata.

Faktycznie jednak nasze doświadczenia są tak różne od doświadczeń innych grup ludzi, że nie potrafimy sobie nawet wyobrazić zasad gry panujących w ich świecie.

Na załączonym obrazku widzimy jednak, że czasem dochodzi do spotkań.

Bohaterka naszego tekstu przybyła ze świata klasycznej klasy średniej, gdzie pisanie takich tekstów, jak napisała nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie, zapewne uważa, że jej obowiązkiem jest pisanie ostrzeżeń przed możliwymi zagrożeniami, zaadresowanych zarówno do jej własnej klasy społecznej, jak i jej trzech, tradycyjnych sąsiadów (klasy robotniczej i tradycyjnej elity). Ma to robić w sposób dlań zrozumiały. Jestem przekonany, że swoim zdaniem (i prawdopodobnie zdaniem kolegów z pracy) wykonała dobrą robotę i prawdopodobnie szczerze nie rozumie skąd ten cały szum wokół sprawy.

Rzecz w tym, że z jej punktu widzenia faktycznie trafiła do obcego świata, pełnego dziwacznych istot.

Było to po prostu zderzenie cywilizacji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Wredni ludzie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Spóźniony wpis o Newsweeku, Pyrkonie i seksie:

  1. slanngada pisze:

    Wielki szacunek za odwagę cywilną wobec pracobiorcy! Nie miałbym takiej odwagi.

    Co do meritum, to kultura masowa w Polsce była zawsze ignorowana. Trochę zaczęła raczkować za PRL, ale została zignorowana przez elyty. I mamy jak mamy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s