Jeden z ostatnich wpisów o worldbuildingu spowodował, że otrzymałem kilka maili i wiadomości na Facebooku (choć niestety nie komentarzy… pewnie ludzie wycwanili się i wiedzą, że często nań nie odpowiadam) dotyczących zjawiska. Komunikaty te często prezentowały skrajnie odmienne spojrzenie na temat. Część komentujących przyznała mi rację, zwracając uwagę na to, że aspekt religijny jest często w literaturze fantastycznej pomijany. Inni natomiast zwrócili uwagę, że koncentrowanie się na tym temacie może nie być mądre dla debiutującego pisarza.
Dlaczego więc jedna z sił, mających największy i najmocniejszy wpływ na ludzi, warunkująca system prawny i nierzadko etyczny, w imię której ludzie zabijają się lub zmieniają cały swój styl życia jest w zasadzie przez twórców ignorowana?
Dominujące modele:
W zasadzie we współczesnej fantastyce mamy do czynienia z dwoma głównymi sposobami postrzegania religii. Są to:
-
zupełne pominięcie tematu i przedstawianie społeczeństwa jako całkowicie zeświedczonego
-
pastisz katolicyzmu, jak w Pieśni Lodu i Ognia, Z Mgły Zrodzonym, Strzale Kusziela, Tyraniach Nocy, Sarancjum czy Elenium.
Jest to o tyle ciekawe, gdyż swego czasu twórcy fantastyki potrafili sięgnąć wiele dalej, tworząc historie umieszczone w świecie wierzeń greckich („Ilion” Simonsa, „Żołnierz z mgły” Wolffe), hinduskich („Pan Światła” Rogera Zelaznego), neopogańskie („Mgły Avallonu” Marion Zimmer Bradley) lub wręcz pogańskie („Nieprzyjaciel Boga” Bernarda Cornwella) w swej wymowie, nierzadko dyskutujące z całym zjawiskiem religii („Twórcy bogów„, „Bóg-Imperator Diuny” Herberta, „Mroczne materie” Pulmana, „Pomniejsze Bóstwa” Terrego Pratchetta, „Świat Rzeki” Farmera, „Podniebna krucjata” Andersona), lub wręcz obrazoburcze i bluźniercze („I ujrzeli człowieka” Michaela Moorcocka, „Tarot” Anthonego, „Jawnogrzesznica” Ziemkiewicza), albo czołobitne („Narnia” Lewisa, „Kantyczka dla Leibowitza” Millera).
W pewnym momencie jednak ta odwaga skończyła się.
Gry fabularne czyli wyjątek:
Od ogólnej tendencji panuje jeden wyjątek. Są nim, przynajmniej pozornie: gry fabularne, w których, zgodnie z tradycją gatunku, jedną z archetypicznych postaci jest kapłan. W efekcie więc zazwyczaj mamy spory przegląd różnego rodzaju wierzeń, gdyż kolejni bogowie dostarczają nowych opcji do gry tą postaciom.
Niemniej jednak, jeśli bliżej się przyjrzymy, to zauważymy, że temat jest traktowany bardzo pobieżnie. Trafiamy bowiem do świata, gdzie z jednej strony mamy całą masę małych odłamów protestantyzmu, które różnią się imionami bogów i formą mszy (jedni na niej śpiewają, drudzy recytują poezje, trzeci ostrzą miecze, czwarci palą heretyków), jednak jest to w gruncie rzeczy jedno i to samo.
Takich tematów, jak grzechy hierarchii, prześladowania i wojny religijne, czy różnice między „ich”, a „naszym” unika się, jak tylko można.
Myślę, że przyczyn jest kilka.
Powód pierwszy: ignorancja:
Po pierwsze: mam nieodparte wrażenie, że większość współczesnych twórców fantastyki nie jest świadoma istnienia ludzi, których wymieniłem w pierwszym akapicie. Ich rozpoznanie gatunku kończy się na Tolkienie (nie dlatego, że go uwielbiają, a dlatego, że po prostu jest zbyt znany), Martinie oraz Sandersonie. Tym, co tak naprawdę napędza ich twórczość, to jednak sukcesy takich pisarzy jak Rowling, Paolini, Mayer czy Collins. Znaczna część tej fantastyki, która obecnie jest na rynku bardziej czerpie ze „Zmierzchu” i „Igrzysk śmierci” niż z tradycji wypracowanej czy to przez fantastykę, czy też literaturę klasyczną. Jej autorzy nawet nie myślą o tym, że mogliby poruszać trudne tematy (bo religia jest trudnym tematem). Dla nich fantastyka jest gatunkiem czysto rozrywkowym, eskapistycznym, służącym jedynie do zaspokajania apetytu na krew i cycki.
Zwyczajnie brakuje im ambicji, by cokolwiek więcej światu pokazać.
Powód drugi: akcja:
Nie da się też ukryć, że znaczna część utworów fantastycznych, już niezależnie od całej reszty, jest nastawiona na akcję. W ich trakcie widzimy więc intrygi, spiski, podróże na końce znanego świata (albo i dalej), w trakcie których ludzie non stop walczą o życie, prowadzą wojny lub po prostu zostają wyrwani ze swego środowiska. W takich warunkach trudno oczekiwać, żeby chodzili do kościoła.
Co więcej w fantastyce bardzo często mamy do czynienia z osobami, które w ten czy inny sposób łamią normy społeczne. Są to albo bohaterowie, którzy wywracają do góry nogami zastany porządek, prowadząc w ten sposób kreatywną destrukcję, by stworzyć nowy, lepszy świat na miejscu obecnego, albo też antybohaterowie, jak postacie z Czarnej Kompanii, cyklu o Vladzie Thaltosie, niektóre postacie Zelaznego, Ericsona, Martina czy Sandersonna, którzy odrzucają normy społeczne dla własnej korzyści, wskutek moralnego nihilizmu.
Zarówno od proroków jak i zatwardziałych grzeszników trudno oczekiwać, by spędzali nadmiernie dużo czasu w świątyniach. No, chyba, żeby wygnać z nich kupców…
Aczkolwiek…
Nie da się ukryć, że wątki religijne, w szczególności religii jako instytucji mogłyby wzbogacić świat części powieści młodzieżowych. Przykładem mogą być „Igrzyska śmierci„. Świat tej powieści jest zupełnie ześwieczczony, co trudno uzasadnić. Z jednej strony: znaczna część populacji żyje tam w bardzo trudnych warunkach, a jak wiadomo: jak trwoga, to do Boga. Ludzie w obliczu prześladowań i nieszczęść chętnie szukają pocieszenia choćby w świecie nadprzyrodzonym.
Nie da się też uzasadnić sytuacji prześladowaniami. Mało prawdopodobne jest, by Panem było w stanie wytępić chrześcijaństwo (zwłaszcza, że nie udało mu się to z ruchem oporu), albo inne, popularne religie. Chrześcijaństwo ma bowiem wypracowane, głęboko zakorzenione strategie przetrwania podczas prześladowań.
Po trzecie: o postawie etycznej zarówno kościoła (kościołów) jako instytucji, jak i pojedynczych kapłanów można mówić wiele złego, jednak mało prawdopodobne jest, by wszyscy zachowali milczenie w obliczu mordowania dzieci. Podejrzewam raczej, że już po pierwszym razie mielibyśmy kilku (co najmniej ludowych) świętych, których męczeństwo transmitowano by na cały świat w świetle kamer oraz kult młodzianków, obecny w każdym dystrykcie…
Szczerze?
W takim świecie sam bym się nawrócił.
Powód trzeci: panika satanistyczna:
„Panika satanistyczna” to zbiorowe określenie nakręcanej przez mass media histerii, która miała miejsce w latach 80-tych i na początku 90-tych. Panika nastąpiła po, obecnej w świecie kultury i kontrkultury modzie na okultyzm, która miała miejsce w latach 60-tych i 70-tych. Jej celem był szereg publikacji: książki, gry, filmy etc. (aczkolwiek do ofiar najbardziej poczuwają się chyba miłośnicy Dungeons and Dragons). Panika najszerszy zasięg miała w USA, do innych krajów dotarła w mniejszym stopniu, kręcona przez media, które podchwytywały temat z zachodu. W efekcie czego na religii puszczano „Znamię szatana„, kumpel musiał spowiadać się z grania w „Diablo„, a w Super Expresie co jakiś czas klarowano, że anime i różne gry są okultystycznym spiskiem (raz nawet trafili celnie, bo w karciankę „Kult„).
Później panika przycichła, jednak nadal może odżyć, o czym świadczą np. kontrowersje wokół Harrego Pottera.
Osobiście podejrzewam, że po prostu zarówno amerykańscy pisarze, jak i wydawcy pamiętają te wydarzenia i z niechęcią myślą o nieznanym ryzyku, które może wiązać się z publikowaniem książek zawierającym nadmierną ilość treści religijnych. Dlatego też bardzo niechętnie odwołują się do prawdziwych religii, krytykują je lub choćby poruszają ich temat.
Jedyny wyjątek stanowi katolicyzm. Wynika to chyba z tego, że kultura zarówno USA jak i Wielkiej Brytanii mocno opiera się na protestantyzmie. A dla protestantów papiści to zło gorsze, niż Szatan we własnej osobie.
Co więcej podobnie patrzą na to chyba polscy wydawcy. Jedna z moich znajomych, która dość mocno siedzi w sektorze tłumaczeń naskoczyła na mnie, że poprzedni tekst jest wręcz szkodliwy (phi! szkodliwe to są te dzieła, które przekładasz), bowiem wydawcy bardzo niechętnie patrzą na teksty zaangażowane. Przemoc, golizna, opresja: w sam raz, byle by cycki nie leciały w czasie antenowym. Kwestie światopoglądowe: w żadnym razie.
Dziwnych czasów dożyliśmy.
Powód czwarty: bo trzeba odpowiadać na niewygodne pytania:
Jeśli odwołujemy się w jakiś sposób do świata realnego często niestety zagadnienie religii wiąże się z tym, że musimy odpowiedzieć na pytanie „która religia jest tą prawdziwą”. Tym bardziej, że niektóre, w tym wszystkie religie Abrahamowe zakładają, że z konkurencją nie ma możliwości dialogu.
W zasadzie istnieją dwie możliwości. Możemy przyjąć albo model Ars Magica i uznać autorytarnie, że jeden system wierzeń jest dobry, pozostali do piekła… Jednak Ars Magica jest grą starą (1987) i niszową. Mam wrażenie, że dziś by to nie przeszło.
Albo też przyjąć model WoD-owsko – Pratchettowski, który uznaje, że to nie sam obiekt wiary jest ważny, a jej siła. Model ten jednak prowadzi do rozlicznych paradoksów (jeśli uznajemy, że wartościowa jest siła wierzenia, to niestety oznacza to, że osoba głęboko wierząca w ateizm, komunizm albo, że szczepionki powodują autyzm ma taką samą siłę duchową, co prorocy i apostołowie), a ponadto jest on głęboko ateistyczny i antyteistyczny. Logiczną konsekwencją jest bowiem to, że bogowie po prostu są ogólną, choć mogącą wpływać na świat, ułudą.
U Pratchetta to działało, ale on pisał satyry. W WoDzie natomiast wyszło to głupio i ujawniało niekonsekwencję twórców.
Czyli w zasadzie i tak musimy zająć stanowisko.
Powód piąty: wielu ludzi mogłoby poczuć się obrażonymi:
Prościej jest jednak milczeć. Tym bardziej, że jeśli zaczniemy gadać, to wiele osób może poczuć się urażonym. Katolicy i protestanci, bo w książce jest wicca, jedziemy po ich klerze, a ponadto uznaliśmy, że ich Bóg nie jest jedyny. Muzułmanie, bo punkt poprzedni, a poza tym obraziliśmy ich proroka. Japończycy i hindusi chyba nie są w tej kwestii obraźliwi (przynajmniej tak długo, jak długo nikt nie krzywdzi krów w ich obecności), jednak nikt chyba nie miał ochoty na serio sprawdzać. Cała masa ludzi może wkurzyć się też, jeśli uznamy, że ich bóg nie istnieje, lub, że nie istnieje żaden.
Jeszcze więcej, jeśli uznają, że przy okazji obraziliśmy uczucia jakiejś mniejszości.
Podsumowując:
Jedna z czytelniczek narzekała, że moje teksty kończą się bez zakończenia czy podsumowania. Spróbujmy więc takie wprowadzić.
Prościej jest więc milczeć.
Jest jeden bardzo dobry, w dodatku polski i aktualny przykład przełamania trendu, w którym religia w fantastycznym uniwersum jest traktowana po macoszemu – imperium meekhańskie i jego okolice.
Podobny temat był kiedyś na Polterze:
https://forum.polter.pl/politeizm-a-gry-fabularne-vt72857.html
Dodałbym jeszcze:
a) autor jest człowiekiem zeświecczonym, niewierzącym lub wierzącym-niepraktykującym, i znajduje to odbicie w świecie przedstawionym. Istnieją jacyś tam kapłani którzy czasem molestują dzieci lub pomagają biednym, czasem jacyś wieśniacy zechcą sądzić czarownicę, ale w swojej masie ludzie tam żyją jak współcześni wykształceni z wielkich miast i tyle. Przykładami takich pisarzy mogą być J. K. Rowling i T. Canavan.
b) autor jest człowiekiem głęboko wierzącym, i nie czuje się komfortowo opisując postacie jawnie innego wyznania, ale ma dość przyzwoitości, by nie wciskać na siłę w powieść swojego wyznania. Tworzy więc świat zawierający jakąś generyczną religię by uczynić zadość kanonom gatunku, ale na tym kończy. Jego postacie mogą nawet być głęboko wierzące, ale próżno szukać i wybuchów fantazji, i kalki z naszego świata. Tutaj przykładem jest papcio Tolkien, który kombinował jak koń pod górę, by pogodzić swój katolicyzm z miłością do germańskich eposów i z drugiej strony go nie ośmieszyć.
Nota bene, zdarzyło mi się natrafić kiedyś na wzmiankę o jakimś serialu, gdzie w jednym odcinku pokazany był komunista odpędzający wampira Czerwoną Książeczką. Doctor Who, może?
Jeden z ostatnich wpisów o worldbuildingu spowodował, że otrzymałem kilka maili i wiadomości na Facebooku (choć niestety nie komentarzy…
Czekałem na tamten wpis i nawet chciałem coś od siebie dodać, nawet całkiem sporo miałbym do powiedzenia, ale… uwzględniając, że – szczególnie ostatnimi czasy – nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że zmieszczę się w kilku zdaniach, ostatecznie kończyło się ścianą tekstu…
… w tym temacie przestraszyłem się w ogóle zaczynać…
Bo pewnie bym cały dzień pisał. Wolałem więc sobie odpuścić. 😉
Poza tym tamten tekst uznałem za kompletnie rozczarowujący – bo zbyt pobieżnie podchodzący do tematu. Tutaj również widzę, że zbyt mocno skupiasz się nie na tym, co jest problemem.
Postaram się więc skupić na samym sednie.
Jeśli odwołujemy się w jakiś sposób do świata realnego często niestety zagadnienie religii wiąże się z tym, że musimy odpowiedzieć na pytanie „która religia jest tą prawdziwą”. Tym bardziej, że niektóre, w tym wszystkie religie Abrahamowe zakładają, że z konkurencją nie ma możliwości dialogu.
Sam kiedyś pisałeś – albo nawet i kilka razy ta kwestia w różnych twoich wpisach powracała – że jeśli działa magia – to siły, do których ta się odwołuje, MUSZĄ być prawdziwe.
Albo ogólniej – żeby ludzie byli w stanie przynajmniej w miarę skutecznie wywoływać różne zjawiska nadprzyrodzone – to ich wyobrażenie o warstwie ezoteryczno-mistycznej własnego świata MUSI być przynajmniej z grubsza prawidłowe. Gdyż w przeciwnym wypadku te ich (zabobonne w takim układzie) rytuały po prostu by nie działały.
Co skutkuje tym, że ich wyobrażenia religijne, przynajmniej z grubsza, odpowiadają rzeczywistości astralnej ich świata.
Kiedyś sam stałem na stanowisku (w tym moim światotwórstwie), że jacyś tam bożkowie różnych podstawowych dziedzin są wyznawani, ale w gruncie rzeczy to nie istnieją. Szczególnie, że tak około kilku lat temu skłaniałem się ku bardzo Low-Magic.
Uświadomiłeś mi jednak tamtym stwierdzeniem, jak wielką dziurę przez to pozostawiałem. (No, tak po prawdzie nie było to jedynym czynnikiem – ta moja koncepcja w ostatnich dwóch-trzech latach mocno ewoluowała tak naprawdę pod wpływem dostrzeżenia tak naprawdę również i kilku innych problemów – może nawet bardziej znaczących dla mojej wizji – jakkolwiek.) Zainspirowało mnie to na tyle, że moja wizja religii dla opracowywanego świata bardzo mocno wysunęła się na pierwszy plan wręcz przy jego konstruowaniu. Dlatego zapewne – ze względu na aż tak mocne skupienie się na tej kwestii jako wręcz centralnej dla mojego świata – stałem się tak wyczulony na tym punkcie.
Dobra, cholera, bo widzę, że znów mi się to rozciąga. Do rzeczy.
Problemem, jaki przewija się przez cały twój powyższy wpis – w powyższym cytacie również, ale nie będę się rozdrabniał, tylko od razu odniosę się do całości – jest to, że postrzegasz religię, jak i w ogóle najwyraźniej jej rolę w całej powieści, przez pryzmat jej dzisiejszego przedstawiania.
Wierzą – Nie wierzą.
Kłamią (kapłani) – Nie kłamią.
Kradną – Nie kradną.
Polaryzacja.
Książka może albo religię hołubić, albo przedstawiać ją tylko po to, by na jej przykładzie dowalić istniejącym w rzeczywistości religiom – co, jak sam podsumowujesz, jest po prostu ryzykowne.
A ja się pytam – czy fantasy ma być o religii?
Chodzi mi o to, że religia jest bardzo istotnym elementem świata przedstawionego – albo jak w moim przykładzie: jego centralną osią – ALE NIE TEMATEM.
Jak to chyba wspominałem kilka wpisów temu – dla ludzi starożytnych, mediewalnych, i tego typu – bo high fantasy i tak głównie takich „czasów” się trzyma – religia, całokształt ich wyobrażeń o warstwie ezoteryczno-mistycznej, itd. – jest niezbędnym, nieodłącznym, towarzyszącym zawsze i wszędzie ELEMENTEM ich życia, ich świata.
Religia jest czymś, co po prostu… JEST.
To jest – moim zdaniem – główny problem fantasy jako takiego. Religia pojawia się tylko wtedy, kiedy bohaterowie – najczęściej – mają mieć jakąś kosę z kapłanami. Czy – jak przewija się przez cały twój powyższy wpis – trzeba zobrazować, jaka jest zła (czasem – jaka jest dobra).
Ale na co dzień – nie istnieje. Ludzie nie mają swoich zabobonów, nie odprawiają żadnych małych, codziennych rytuałów, nie odwołują się do swoich bogów (choćby i w nich powątpiewali), kiedy się boją, że np. zaraz zginą. Bogowie (czy cokolwiek tam) – tak jakby dla nich w ogóle nie istnieli. Do czasu oczywiście – jak pojawia się na to zapotrzebowanie w scenariuszu.
Przykłady małych rytuałów – nawet w naszym, jakże zlaicyzowanym społeczeństwie – często, np. sportowcy, wchodząc na ten przykład na boisko, tudzież wskakując do basenu, czynią tak zwany Znak krzyża. Kiedy ktoś spodziewa się rychłej śmierci – nawet największy ateusz – woła Jezusa na pomoc. Albo kiedy po prostu coś go zaskoczy – Jezus Maria!
I tak dalej. A w czasach absolutnie niezeświecczonych? O jakich generalnie traktuje high fantasy? Autorzy często kompletnie to bagatelizują.
Chodzi mi o to, że – co zresztą było tematem zażartej dyskusji kilka wpisów temu – autorzy często poświęcają całe rozdziały na światotwórstwo. Wymyślają te bodajże wspomniane czterysta herbów, dokładnie je sobie rozrysowując, czy rozpisują dokładnie historię uprawiania cebuli na danym terenie.
Religię zaś – tudzież: całokształt wierzeń religijnych i około-religijnych – traktując po łepkach i po macoszemu. Wymyślają często jedynie kilka szczegółów, jakichś drobnych smaczków, które wplotą tu i ówdzie, żeby upozorować jakoby rzekomo ten element nie był pominięty.
Podsumowując powyższe.
To jest mój problem z religią w fantasy numer JEDEN.
To, że zupełnie sprzecznie z doświadczeniami historycznymi z naszego świata, religia jest jedynie jakimś tam elementem tła. A czasem i to nie za bardzo.
Religia powinna być elementem centralnym całego życia wszelkich mieszkańców danego świata. Jest czymś o wiele ważniejszym (bo obecnym dla każdego tu i teraz), niż to, jakiego dokładnie koloru ma pazury kot na herbie jakiegoś pomniejszego rodu z drugiego końca świata. Jednak wysiłek światotwórczy, jaki rozkładają typowi autorzy na poszczególne akcenty, wskazywałby na to, że są oni przeciwnego zdania.
Przy okazji. Ty wskazałeś mi w powyższym wpisie problem, który nazwę JEDEN I PÓŁ.
Religia w fantasy – jeśli jest – to tylko po to, by była zła. Czasem dobra. Jest czymś traktowanym całkowicie przez pryzmat współczesnej polityki.
Czyli zamiast – jak ja proponuję – po prostu BYĆ…
Być niezbywalnym elementem danego świata, obecnym na każdym kroku dla mieszkańców owego świata – o wiele bardziej istotnym dla nich, niż znajomość wszystkich czterystu herbów…
To jeśli już jest, to JEST PO COŚ.
Zazwyczaj po to, by być antagonistą. Bądź sojusznikiem.
Co – jak zauważa Zegarmistrz – prowadzi do niepotrzebnych kontrowersji.
Mam jednak jeszcze problem z religią w fantastyce numer DWA.
Znów się rozpisałem, więc pominę jakikolwiek przykłady, tylko postaram się maksymalnie streścić.
Otóż: religia w prawdziwym świecie NIGDY nie występuje w formie czystej.
Tak, jak różne kultury przenikają się wzajemnie (szczególnie te sąsiadujące), tak samo jest z różnymi elementami ich religii. Koncepcje religijne poszczególnych wyznań oddziałują na siebie wzajemnie, przeplatają się i wzajemnie na siebie wpływają.
Religie, wierzenia – po prostu nieustannie ewoluują. Przez czynniki wewnętrzne – przekłamanie, przeinaczenie różnych nauk, położenie nacisku na inne danej religii elementy, zmianę akcentów. Przez czynniki zewnętrzne – kontakt z innymi religiami i niejako (często niezbyt świadome i zazwyczaj wcale nie intencjonalne, a rozłożone często na wiele pokoleń) „podłapywanie” niektórych ich elementów.
Tak więc – religia NIGDY nie występuje w stanie czystym.
W fantastyce zaś?
Albo jest to typowa „religia księgi” – w którejże to księdze wszystkie doktryny dokładnie skatalogowano i doprecyzowano do najdrobniejszych szczegółów – w którym to akurat przypadku jest to bardziej zrozumiałe.
Albo – jest niby wolnym politeizmem – ale w praktyce funkcjonuje to tak, jakby była to ta ściśle zhierarchizowana i skatalogowana religia monoteistyczna – niezmienna od wieków, jasno określona, identyczna w każdym zakątku kontynentu.
Religie, koncepcje, poszczególne ich elementy – w ogóle nie przeplatają się – a obraz religijny danego świata jest niezmienny od wieków.
W prawdziwym świecie zaś – religia NIGDY nie występuje w stanie czystym. Zmienia się i ewoluuje nieustannie. W każdym praktycznie wyznaniu można odnaleźć elementy różnych dawnych wierzeń, szereg zapożyczeń – które można by postrzegać wręcz niczym ślady archeologiczne, po których da się prześledzić kierunki ewolucji danej religii.
Jedyna gra gdzie widziałem religię jako nieodłączny element życia społeczeństwa, a nie tylko wytłumaczenie czemu kapłan może leczyć rany to bazujący na Glorancie King of the Dragon pass.
W grze sterujemy klanem takich pseudo-celtów. Na samym początku musimy wybrać jaką rolę nasz klan spełniał w różnych ważnych wydarzeniach z ich mitologii. Każdego roku musimy rozdysponować zasobami magicznymi między różnymi sferami, gdzie dostajemy bonusy jeśli członkowaie naszej starszyzny wyznają odpowiednich bogów. Taki starszy wyznający boga wojny da nam bonus do sfery wojennej. Dzięki czemu dostaniemy bonus do wyniku potyczek w ciągu danego roku. Kiedy przychodzi susza trzeba zebrać się na Heroquesta – magiczno/religijny rytuał mający być odtworzeniem mitu z wierzeń klanu. W przypadku suszy będzie to uwolnienie boga odpowiedzialnego za deszcz.
Gra jest bardzo specifyczna i trzeba trochę czasu, żeby się do niej przekonać ale moim zdaniem nigdzie lepiej nie ma zrobionego tematu religiii w świecie fantasy. Unika większości klisz na które narzekałeś, jak wyznawcy pogańskich bogów niebezpiecznie przypominający chrześcijan z głupim gimmickiem.
Nie wiem jak jest z przenikaniem się religii, bo w grze wszystko obserwujemy z punktu widzenia Orlanthi, do tej grupy należą też nasi sąsiedzi. Ale są bogowie tacy jak uzdrowicielka Chalana Arroy, która jest czczona zarówno przez Orlanthi jak i wyznawców konkurencyjnego słonecznego panteonu bóstw.
Twórca Gloranthy to zdaje się jest właśnie specjalistą od mitów. Etnologiem, antropologiem czy coś takiego. On to jawnie bazował na teoriach dotyczących roli mitów w społeczeństwach pierwotnych. No i jak widać daje się to zauważyć.
No niestety, to był tekst napisany po łebkach (a i tak musiałem podzielić go na trzy części).
Z popularnych pisarzy Sanderson wydaje mi się najbardziej zainteresowany tematami religii, wiary i boskości. Religa jest często ważna dla fabuły, umieszcza postaci kapłanów i bogów których przemyślenia są ważnym elementem historii a jego największe serie są połączone wspólną kosmogonią. Z problemu „która religia jest prawdziwa” wybrnął w interesujący sposób.
Nie wydaj mi się że współcześni autorzy unikają religii bo nie chcą wchodzić w trudne temat. Po prostu inne trudne tematy są modne. Mam wrażenie że co drugi z nich chce zabłysnąć poruszając problemy takie jak np. dyskryminacja (a to że ich znajomość problematyki wygląda jakby skończyła się na obejrzeniu x-menów to inna sprawa).
Mam wrażenie że religia ich zwyczajnie nie interesuje. Nie są na tyle religijny aby umieszczać to w swoich książkach, albo są tak bardzo ateistami że nawet nie czują potrzeby się przeciwko religii buntować. Fantasy może brać z przeszłości ale jest pisane przez współczesnych ludzi.
Powiedziałbym, że starszą fantastykę pisali też często ludzie, których zbiorczo można nazwać intelektualistami, o raczej lewicowym zacięciu. Nawet, gdy miałeś lekkie fantasy (typ[u Merceders Lackley), to tam religia mogła być ok, ale kapłani praktycznie zawsze byli paskudnymi typami. Natomiast większość miała do niej stosunek umiarkowanie negatywny. Ba, jeden z pomników fantastyki, „Obcy w obcym kraju” Heinleina, to bardzo zjadliwy paszkwil na religię. Ale skoro fantastykę czytali też w dużej mierze ludzie lepiej wykształceni, to nikomu to nie przeszkadzało. Pokłosiem tamtych czasów jest Martin, gdzie masz ludowy politeizm i psychopatyczny monoteizm.
Natomiast potem zaczęła powstawać fantastyka masowa, w tym także książki pisane do światów gier, RPG itd. Tu wątki religijne były za trudne, a poza tym, ryzykowne rynkowo. Książki te wydawali nie wydawcy literaccy, ale korpo, a korpo zawsze unikać będzie czegoś, co może zniechęcić potencjalnych nabywców.
Rowling unikała w swoich książkach religii jak ognia, to i tak dostała po głowie. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ona tam faktycznie stworzyła system wierzeń.
No i wreszcie – dzisiaj fantastyka to literatura głównie młodzieżowa. Młodzież na zachodzie ma na religię całkowicie wyrąbane. Więc nic w tym dziwnego, że bohaterowie, którzy mają do tej młodzieży trafiać, też tak mają. Katniss, która szuka pocieszenia w religii, byłaby kimś mało atrakcyjnym, podobnie Potter, który się modli. Ba, nawet bohaterka Zmierzchu akceptuje ten ponadnaturalny burdel, nie przykładając do niego miar religijnych.
Myślę, że ciekawie by było, gdyby można to skonfrontować z fantastyką pochodzącą z regionów bardziej religijnych. Prawdę mówiąc, ciekawi mnie, jak to u nas wygląda. Wiadomo, w latach 80 i 90 czerpaliśmy z zachodu, więc antyklerykalizm Sapka lub Ziemkiewicza był podbudowany ogólnym trendem w całej literaturze. Ale jak jest dzisiaj?
Przychodzi mi do głowy „Pan Lodowego Ogrodu” (honorowo zaliczany do fantasy) i jego kucprawicowa wizja religii: dobry korwinistyczny monoteizm z bogiem nieobecnym niczym Crom z filmu z Arnim, i zły feministyczny totalitaryzm (chyba też monoteistyczny?). Ale nie wiem na ile to jest dobry przykład w dyskusji.
„Czarny Pergamin” R. Dębskiego – religia jako taka nie ma wielkiego wpływu na postępowanie bohaterów, ale Kościół już ma. Właściwie kalka z katolicyzmu. Rzecz o tyle godna wzmianki, że rzadko się trafia na kalkę tak dokładną, że nie mogła powstać przypadkowo, w wyniku zwykłych braków w wyobraźni i oczytaniu pisarza, bez jego świadomej decyzji.
„Jeden z ostatnich wpisów o worldbuildingu spowodował, że otrzymałem kilka maili i wiadomości na Facebooku (choć niestety nie komentarzy… pewnie ludzie wycwanili się i wiedzą, że często nań nie odpowiadam) dotyczących zjawiska.”
1 marca napisałem:
„Tak samo w sekcji religia brakuje mi czegoś w stylu „jak jest naprawdę” tzn. jak to jest w rzeczywistości z tymi bogami ? Jaka jest ich natura, jak bardzo ingerują w świat śmiertelnych o ile w ogóle to robią, a jeśli tak to jak wielka jest ich potęga i dlaczego to robią? Czy ukrywają swoją prawdziwą naturę przed śmiertelnikami ? Czy bez nich świat by przestał funkcjonować, czy też są tylko pasożytami które żerują na naiwności słabszych istot?
Najprostszym przykładem jest młotek w którym eter i świat materialny oddziałują na siebie w równym stopniu i de facto tak naprawdę wszyscy bogowie są bogami chaosu. Śmiertelnicy swoje a rzeczywistość swoje, a nieliczni, którzy znają prawdę siedzą cicho bo boją się otworzyć usta by nie skończyć na stosie”
Także tego …
Niemniej cieszę się, że i tak napisałeś notkę na ten temat.
„Trafiamy bowiem do świata, gdzie z jednej strony mamy całą masę małych odłamów protestantyzmu, które różnią się imionami bogów i formą mszy (jedni na niej śpiewają, drudzy recytują poezje, trzeci ostrzą miecze, czwarci palą heretyków), jednak jest to w gruncie rzeczy jedno i to samo. ”
Wielu ludzi systemy wierzeń z większości RPG nazywa politeistycznymi, a tak naprawdę ja bym to bardziej określił jako honoteizmem ewentualnie monolatrią.
W większości gdzieś tam na karcie postaci jest miejsce pt. Religia i wybieramy sobie, że jestem wyznawcą tego a tego i albo uznajemy boskość innych bogów i okazujemy im mniejszy jak naszemu patronowi (ale jednak) szacunek i pomniejszą cześć ( honoteizm), albo uznajemy, że inni bogowie może i istnieją ale to nasz bóg jest najmojszy (monolatria).
Takie trochę schizofreniczne bo z jednej strony ludzie którzy pisali te systemy religijne nie znają jakoś dogłębniej innej religii jak jakaś odmiana chrześcijaństwa (a i całkiem prawdopodobne że i o samym chrześcijaństwie nie wiedzą za specjalnie dużo) i z drugiej chcą stworzyć funkcjonujący system religijny nie będący monoteizmem. Efekt tego taki jak opisałeś – bezładny patchwork czego popadnie. Czytasz to i się zastanawiasz kto normalny by oddawał cześć komuś takiemu?
To bardziej przypomina przebrane w inne szaty współczesność z tolerancją religijną i podejściem „religia to sprawa indywidualna” gdzie wszyscy trzymają się za rączki śpiewając hipisowskie piosenki, ale nie do końca bo gdzieś tam na uboczu są irracjonalni kretyni wyznający złych (przy okazji też równie zidiociałych) bogów.
Z drugiej strony nie widuje się raczej, żeby wyznawca powiedzmy Tempusa, który by wzywał imię Shaar kiedy by komuś poprzysięgał zemstę, albo przysięgającemu Talosowi podczas sztormu że każe zbudować mu ładniutki posąg jeśli wyjdzie z niego żywy …
Dodajmy do tego to, że bogowie mogą też jeden zajmować miejsce drugiego (Ashur i Marduk) czy wchłaniać w siebie inne ew. scalać się z innymi w jednego (Serapis), być tym samym bogiem pod innymi nazwami/imionami.
Albo inaczej – bóg nie musi być niematerialny tylko np. zamieszkiwać jakieś miejsce czy posąg, czy wręcz być posągiem ( znowu Marduk ale też Świętowit z Arkony).
„Takich tematów, jak grzechy hierarchii, prześladowania i wojny religijne, czy różnice między „ich”, a „naszym” unika się, jak tylko można. ”
Szczerze mówiąc to imo w niektórych światach fantastycznych to obecność części z tych tematów w ogóle sama w sobie by była bez sensu. Zwłaszcza w tych w których bogowie aktywnie pchają się z łapami w życie śmiertelników.
Jak najwyższy kapłan dobrego boga ma wieść grzeszne życie niczym Rodrigo Borgia jeśli jego bóg mu odbierze zdolność do czarowania w najlepszym razie a w najgorszym to przywali w niego piorunem ?
Na cholerę bawić się niby w konklawe skoro zwyczajnie można poprosić boga by sam wybrał kogo chce na stanowisko tamtejszego odpowiednika papieża ? Podobnie różnice w dogmatach. Jakakolwiek herezja nie ma racji bytu jeśli można zwyczajnie się zapytać boga o to co miał na myśli jak dyktował im ten a ten fragment świętej księgi …
Pamiętam jak sam kiedyś grałem w dedeku i quest miał się kręcić dookoła tego że wrobiono nas w morderstwo i musieliśmy iść gdzieś tam na wyprawę by dowieść swojej niewinności, a ja wtedy
„Przepraszam ale czy któryś z obecnych tu arcykapłanów mógłby rzucić czar 5 poziomu pt. Obcowanie?”
Chwila konsternacji
„Oooooo. Wielki potężny Helmie ! Błagam Cię byś wydał swój osąd ! Czy ci ludzie są winni zarzucanym im czynów ?”
„NIE!!!!”
„Errr … No to przepraszamy państwa za kłopot”
Z drugiej strony bogowie toczący ze sobą wojny rękami swoich wyznawców? Jak najbardziej wiarygodne i sensowne.
„Model ten jednak prowadzi do rozlicznych paradoksów (jeśli uznajemy, że wartościowa jest siła wierzenia, to niestety oznacza to, że osoba głęboko wierząca w ateizm, komunizm albo, że szczepionki powodują autyzm ma taką samą siłę duchową, co prorocy i apostołowie), a ponadto jest on głęboko ateistyczny i antyteistyczny. Logiczną konsekwencją jest bowiem to, że bogowie po prostu są ogólną, choć mogącą wpływać na świat, ułudą. ”
Tu pada pytanie z gatunku co było pierwsze – kura czy jajo? Czy najpierw bogowie stworzyli śmiertelnych by oni łechtali ich maciupkie ego swoją czcią i składali im ofiary, czy to śmiertelnicy swoją wiarą powołali bogów do istnienia.
Równie dobrze jeśli boskość wynika z wiary śmiertelników to boskie moce mógłby zyskać terroryzujący okolicę smok.
„U Pratchetta to działało, ale on pisał satyry. W WoDzie natomiast wyszło to głupio i ujawniało niekonsekwencję twórców.”
Tutaj znowu nadziałem się na ten problem na sesji. Graliśmy kiedyś sesję w wampira w czasach Oktawiana. Jeden BN jak zobaczył jak jest wobec nas bezsilny – pada na twarz i poprzysięga nam wieczną służbę jeśli darujemy mu życie.
I pojawia się moment, kiedy naszego nowego pionka trzeba chociaż częściowo wtajemniczyć w sprawy istot nadnaturalnych i … Zdaliśmy sobie sprawę jak bardzo bez sensu jest to, że rzymski oficer musi tłumaczyć rzymskiemu ekwicie, że wampiry to potomkowie Kaina, którego bóg żydów dawno temu jeszcze przed wielkim potopem przeklął za to że zamordował swojego brata Abla.
„Cała masa ludzi może wkurzyć się też, jeśli uznamy, że ich bóg nie istnieje, lub, że nie istnieje żaden. ”
Albo, że istnieje ale jest złem wcielonym, a „prawdziwy” Bóg przez duże B ma na śmiertelników wywalone (patrz mitraizm, niektóre odmiany gnostycyzmu i do pewnego stopnia kataryzm).
Korzystając z okazji to jeśli idzie o to jak z tym politeizmem wyglądało w praktyce to polecam „Religie Rzymu. Historia” wydawnictwa Napoleon V. Ciężko się to czyta ale naprawdę fajne.
Korzystając z okazji to jeśli idzie o to jak z tym politeizmem wyglądało w praktyce to polecam „Religie Rzymu. Historia” wydawnictwa Napoleon V. Ciężko się to czyta ale naprawdę fajne.
Mam tą książkę od dłuższego czasu na liście zakupów. I wiesz co jest śmieszne? Dwie godziny temu ją zamówiłem.
Polecam szczególnie fragment o tym jak „przywrócono” rzymianom ich pradawną boginię „czczoną przez ich przodków” pt. Magna Mater i zonk jaki przeżyli kiedy ich martyrologia jakoby są potomkami uciekinierów z Troi została skonfrontowana z rzeczywistością po tym jak całe miasto z delegacją senatu na czele musiało oglądać procesję pląsających w transie do hałaśliwej muzyki kapłanów i wielkim finałem w postaci samokastracji i rzuceniem odciętej moszny na ziemię.
Pewnie czuli się mniej więcej tak jak szlachciur sarmata, któremu by przedstawiono prawdziwego sarmatę.
A ja polecam dwie pozycje
Pierwszy to cykl książek Lois McMaster Bujold rozpoczynający się do „Klątwy nad Chalionem” (w Polsce wydano jeszcze chyba tylko „Paladyna dusz”). Bardzo sensowna teologa oparta na konflikcie między wyznawcami czterech bogów (Córki, Syna, Matki, Ojca) a tymi od pięciu. Piąty jest Bękart, uważany przez kwadrian za demona, a przez kwintarian – za ostatnie, piąte bóstwo. Całość jest bardzo fajna, bo nie powiela schematu zwulgaryzowanego politeizmu z pseudomonoteistycznym podejściem do bogów, jak w większości światów fantasy. Nie ma tam te innego grzechu głównego religii fantasy, czyli sprymitywizowanej koncepcji Równowagi (pojęcia z religii dharmicznych), na siłę wciśniętej do politeizmu, która to koncepcja jest całkowicie obca cywilizacji zachodniej.
Drugi fajny przykład to Eberron i koncepcja głównego panteonu bóstw – Królewskiego Zastępu (Sovereign Host) – gdzie bogowie co prawda mają imiona, ale są postrzegani bardziej jako archetypy istniejące w różnych kulturach. Królewski Zastęp to bóstwa kultury, rzemiosł i postępu, i są neutralne albo dobre, natomiast Mroczna Piątka to bóstwa dziczy i dlatego są czczone przez złe i prymitywne rasy. Nie są jednak immanentnie złe, a raczej reprezentują siły przeciwstawiające się cywilizacji. Do tego dochodzi monolatryczny Srebrny Płomień, Krew Vol, religie zbrojokutnych (warforged) itd. Naprawdę warto się zapoznać.
Polecam książki przedwojennego badacza antyku Tadeusza Zielińskiego. Właśnie czytam „Religię hellenizmu”, dużo przydatnych w world buildingu koncepcji i napisane poetycko.
Ja tylko o satanic panic. Warto dodać, że lekko satanistyczno-mroczna aura przyciągała dużo ludzi do erpegów i była nawt widoczna w mimie.
Myślę, że tu się zbiegły dwie rzeczy. Po pierwsze: lata 80-te i 90-te to szczyt mody na metal w Polsce. Po drugie: załoga MiMa w pewnym momencie mocno zafiksowała się na mroczne tematy: Wampir, Zew Chtulhu, Kult, Wilkołak… Potem, wtórnie przeszło im to na Warhammera.