Kilka dni temu oglądałem na Youtube program (nakręcony bodajże przez Gry Online) o życiu graczy komputerowych na prowincji. Temat mi się spodobał, jednak moim zdaniem nie wyczerpał on w żaden sposób zagadnienia. Postanowiłem więc podzielić się swoimi, prywatnymi spostrzeżeniami i doświadczeniami pochodzącymi z życia.
Święta trójca nienawiści:
Zgodnie z informacjami z filmu, który obejrzałem na prowincji żyje zdecydowana większość polskich graczy (38 procent zamieszkuje wsie, w opozycji do 12 procent żyjących w miastach powyżej 500 tysięcy ludności). Podejrzewam, że analogicznie wygląda sytuacja w wypadku innych dziedzin, jak film, książki, sport czy nawet moda… Problem polega na tym, że jakakolwiek osoba, niezależnie od tego, jakie miałaby zainteresowania staje przed trzema problemami, które nazwę „świętą trójcą nienawiści”. Problemy te to:
-
uwiąd sklepów
-
uwiąd transportu publicznego
-
słaby Internet.
Internet:
W wypadku Internetu jest u mnie śmiesznie, mieszkam bowiem na granicy wsi i miasta. Trzy domy za moim znajdują się zdziczałe działki, a potem, cztery kilometry dalej: nieduża wioska. O ile w samym mieście normą jest dość mocny Internet ciągnięty po światłowodzie kablówki lub drutami Tepsy o standardzie 100mb/s tak ja korzystać mogłem jedynie z sieci radiowej o mocy 8mb/s. Tak przynajmniej było do niedawna, obecnie mogę wybrać między unijnym światłowodem o prędkości 600 mb/s lub internecie po LTE o szybkości 100 mb/s. Usługa ma zostać włączona 2 kwietnia.
Przy czym są to zdobycze ostatniego roku, możliwe tylko dlatego, że jeden z dostawców wygrał unijny projekt.
Mieszkańcy większości wiosek mogą korzystać jedynie z sieci radiowych lub podobnej mocy internetu świadczonych przez dostawców telefonów komórkowych. Po wsiach nie ma silniejszych łącz, gdyż dostawcom nie opłaca się rozbudowywać infrastruktury. Bo za mało osób tam mieszka. Dokładnie z tej właśnie przyczyny przez całe lata nie miałem silniejszego netu.
Znane są przypadki większych paranoi. Przykładowo w gminie mojego kolegi położono za pieniądze unijne światłowód już kilka lat temu. Przy czym podpięto go tylko do budynku urzędu gminy.
Jeśli chodzi o internet radiowy, to różnie z tym bywa. Mój obecny dostawca działa prawie bezawaryjnie. To świetna firma, prowadzona przez ludzi z pasją.
Kilka lat wcześniej korzystałem z usług konkurencji, która utrzymywała się na rynku wyłącznie dzięki statusowi monopolisty: był to jedyny dostawca, który docierał do wielu wsi. Jego jakość usług była na poziomie komediowym. Goście nie potrafili nie dość, że zapewnić stabilnego łącza, to nie umieli nawet wyłączyć usługi, gdy z niej zrezygnowałem. Po wygaśnięciu umowy sieć znikła na trzy dni, a potem wróciła. Po zakończeniu okresu płatniczego znów znikła na trzy dni i wróciła. Po kolejnych 30 dniach znowu znikła i po trzech dniach wróciła.
Goście nawiasem mówiąc trudnili się też działalnością charytatywną, dostarczając Internet do sporej ilości domostw za darmo, bowiem, jak wykrył jeden z moich znajomych, który nudził się na bezrobociu, login do ich sieci brzmiał Admin01, czyli tak samo, jak hasło… Jeśli ktoś z mieszkańców powiatu o tym wiedział, miał darmowy Internet.
Tacy to byli spece…
Przez blisko trzy lata mieszkałem też w podwarszawskim Brwinowie, gdzie panowała identyczna sytuacja i tamtejszy dostawca sieci radiowej też był problematyczny. Nie dość, że pady były na okrągło, to dwa razy dziennie (o 12 w południe i 12 w nocy) sieć zdychała na 30 minut bez powodu.
Sklepy stacjonarne lub ich brak:
W zasadzie sklepy podzielić można na trzy kategorie:
-
sieciówki (np. Kaufland, Biedronka, Lidl, Media Market, Rossman etc.)
-
punkty odbioru tego i owego (np. Komputronik, Gram.pl, Bonito, Dobre Sklepy Rowerowe etc.)
-
niedobitki
-
sklepy wiejskie
W sklepach wiejskich nabyć można wyłącznie rzeczy, których mieszkańcy zapomnieli kupić w trakcie wycieczki do miasta. Zwykle jest to piwo, batoniki i cola. Interes się kręci, bo zakupy robią w prawdzie tylko nieliczni i rzadko, za to za jakie marże (11 złotych za butelkę piwa).
W sieciówkach jest to, co zwykle: duży wybór łatwo zbywalnych towarów i rzeczy, które pojawiają się na okazyjnej, odświętnej wyprzedaży typu „Tydzień azjatycki w Lidlu„.
Jeśli chodzi o towary trudniej dostępne, to też nie istnieje większy problem w ich nabyciu. Punkt odbioru wygląda tak: jest sobie mały sklepik, oferujący jakiś tam asortyment. Na wystawie stoi trochę nowoczesnego sprzętu typu komputery, rowery etc. na ladzie pełen asortyment towarów łatwozbywalnych typu dętki rowerowe, podkłady pod myszy, płyty CD etc. Możesz tam jednak kupić co zechcesz. Przychodzisz, precyzujesz swoje wymagania słyszysz „Acha! W tej chwili na stanie nie mamy, pan zaczeka dwa-trzy dni, zamówimy z centrali„. I jest super, nie narzekam…
Kategoria ostatnia (niedobitki) to dziedziny, w których nie ma ani sieciówek, ani punktów odbioru (lub ogół ludności nie wie, że istnieje punkt odbioru). Przeważnie działają tylko dlatego, że nie mają konkurencji. Przykładowo: trzy lata temu otwarto nam księgarnię sieci powiązanej z jednym z większych wydawców. Standard słaby, czyli jak w Empiku. Efekt: od tamtej pory zbankrutowały już cztery inne księgarnie w gminie, bo klienci przenieśli się tam…
Transport, jaki transport:
Jeśli potrzebujesz kupić coś bardziej egzotycznego niż bułki i masło musisz jechać do miasta. I tu zaczynają się schody. Niestety w Polsce do około 20 procent miejscowości nie dociera żadna forma transportu zbiorowego: nie ma pociągów, PKS-ów, busów, taksówek, nie dowozi się tam nawet pizzy. Jeśli jest to tylko najbardziej podstawowa (jeden autobus w okolicach godziny siódmej lub ósmej przywozi ludzi do pracy w mieście, drugi o osiemnastej lub dziewiętnastej przywozi ich do domów).
Momentami sytuacje są wręcz kuriozalne. Przykładowo niedawno namierzyłem mały wodospad na Google Maps, który chciałem obfotografować. Oddalony był od mojego domu o prawie 30 kilometrów. Jak się okazało najwygodniejszym i najszybszym sposobem dotarcia do niego okazało się dymać całą drogę na rowerze.
Czekając na kuriera…
Oczywiście w dzisiejszych czasach są dwa sposoby poradzenia sobie z problemem. Po pierwsze: można kupić samochód. Po drugie: korzystać ze sklepów internetowych. Zalety pierwszego rozwiązania są oczywiste. Jeśli chodzi o drugie…
Bazowy problem brzmi: czy masz we wsi pocztę? Jeśli nie, to musisz czekać cały dzień, warując ostrożnie na nadejście kuriera lub listonosza. W innym przypadku po zostawieniu awizo pojedzie on do najbliższej placówki / punktu odbioru i znów będziemy musieli podróżować.
Z dwojga złego lepsi są IMHO kurierzy. O ile listonosze bardzo często nawet nie noszą przesyłek, tylko od razu zostawiają awizo, tak z kurierami można się zwykle dogadać, a nawet przekonać, żeby przywieźli Ci paczkę do pracy lub kolegi (aczkolwiek raz zdarzyło mi się, że kurier nawet nie zostawił awizo, tylko od razu zawiózł paczkę do punktu odbioru).
Zupełnie najwygodniejsze są jednak paczkomaty.
…instalujemy sobie grę:
Jeśli chodzi o takie dobra, jak gry czy filmy, to ratuje nas dystrybucja cyfrowa. Ta pozwala nam bowiem dość łatwo kupić, co tylko zechcemy, zwykle w dniu premiery. Niestety nie pozwala nam cieszyć się od razu zakupem. Widzicie: współczesne gry są raczej ciężkie… A łącza na wsi, jak już pisałem niezbyt mocne. Efektem jest więc to, że zwykle instalację gry należy rozkładać na kilka dni. Ta może bowiem zabrać tyle czasu:
A do tego należy jeszcze dodać patchowanie i pobieranie aktualizacji…
City Break po podkarpacku:
City Breakiem ponoć jest określeniem oznaczającym weekendowy wypad wypad do dużego miasta (np. Londynu) celem zażycia kultury i zrobienia zakupów. Pretekstem do City Break są różne okazje, najczęściej jednak wybiera się głośne premiery filmowe, dłuższe weekendy (my Bieszczady, w odróżnieniu od cywilizacji mamy na co dzień, więc święta spędzamy gdzie indziej) i święta o charakterze rodzinnym. Kierunki są różne. Starsi wybierają Kraków, Wrocław lub Warszawę, gdzie mają dzieci. Młodsi: Rzeszów, gdzie nie trzeba płacić za hotel. Plan zwiedzania jest prosty: najpierw kino, potem jakaś restauracja, następnie galeria handlowa, gdzie kupuje się rzeczy, których w prawdzie nie zawsze nam trzeba, ale które chcemy mieć. Potem powrót do domu.
Takie wyjazdy zazwyczaj nie mają na celu nabycia towarów pierwszej potrzeby, ale tych luksusowych. Celem więc są sklepy sportowe oraz te z grami, handlujące markową odzieżą etc. Często ludzie nie jadą nawet po to, żeby kupować, ale żeby zwyczajnie pochodzić z koszykiem między półkami.
Garść spostrzeżeń:
1.
listonosze bardzo często nawet nie noszą przesyłek
Oczywiście, że listonosze nie noszą przesyłek. To w ogóle nawet nie należy do ich obowiązków. Jeśli listonosz cokolwiek przynosi bezpośrednio, to ewentualnie jakieś listy polecone, albo pieniądze.
Nie wyobrażam sobie, gdzie w ogóle miałby zmieścić jakiekolwiek paczki w tym swoim wózeczku (ewentualnie torbie, jeśli nosi listy w torbie – u nas akurat popyka z wózeczkiem na listy po mieście – starsi listonosze, co chyba logiczne, raczej tak preferują).
Od wożenia paczek jest zupełnie inny facet. Poczta ma przecież własną, wydzieloną usługę kurierską – która jest od rozwożenia paczek. I to niezależnie, czy faktycznie zamawiasz bezpośrednio niby przez „Pocztę” – czy konkretnie od razu przez „Pocztex” – to przecież w sumie jedna firma jest.
Jak ktoś nie wierzy – numer przesyłki jest ten sam, niezależnie, czy śledzisz ją na stronie:
https://emonitoring.poczta-polska.pl/
czy
http://www.pocztex.pl/sledzenie-przesylek/
Mi przynajmniej nigdy nie zdarzyło się, by przesyłkę zamawianą przez pocztę – niezależnie pod jaką tam nazwą występowała – przyniósł ktokolwiek inny, niż wspomniany kurier Pocztexu.
Ale to być może jedynie moja perspektywa. Jak by nie patrzeć – mieszkam w mieście powiatowym na zachodzie – praktycznie w aglomeracji Wrocławia. Może to więc wynikać z tego, że u nas ludzie wystarczająco dużo zamawiają paczek, by taka wydzielona usługa działała. Nie ma wszak dnia, bym na mieście nie widział samochodu to DPD, to DHL, to UPS, czy właśnie Pocztexu. Więc rynek na takie usługi jest. Codziennie jest co rozwozić. Często wręcz kurierzy ledwo się z tym wyrabiają.
Nie wiem, jak bardzo mała jest ta twoja wioska na Podkarpaciu – ale być może po prostu wynika to wszystko u ciebie z tego, że tam mało kto zamawia – więc w efekcie rozwożenie tej jednej paczki na tydzień scedowano na zwykłego pocztowego listonosza.
Tak przypominając sobie odległe czasy – faktycznie pamiętam, że kiedyś u nas paczki (tyle, że raczej małe) również nosił listonosz.
Tyle, że ostatni raz widziałem coś takiego jakieś kilkanaście lat temu…
2. Ale skoro piszesz, że masz Paczkomat – to chyba jednak nie jest aż tak mały rynek.
3. Dodatkowo, jeśli te twoje punkty odbioru są takie wszechstronne – to w ogóle nie wydaje się, by z dostępem do dóbr było aż tak źle.
4. Jeśli faktycznie z dostępem do internetu przez całe życie miałeś aż taki problem – to tym bardziej zaskakującym jest, że od kilkunastu już chyba przynajmniej lat (bo liczę od czasów Tanuki) cała twoja „kariera autorska” na nim się opiera.
5. Co do transportu publicznego.
Skoro już pochyliłeś się nad tym zagadnieniem, to wypadałoby wspomnieć, że rząd również ostatnio intensywnie myśli nad tym problemem. I już nawet opracował jakieś ustawy, które mają naprawić sytuację. 😉
„paczki (tyle, że raczej małe) również nosił listonosz.”
Problem wynika z tego, ze ludzie małe paczki nadają jako listy by zaoszczędzić 3 zł na przesyłce – wtedy to faktycznie powinien nosić listonosz, czego oczywiście nie robi bo nie ma miejsca.
I dlatego na podwórku są 2-3 samochody i dlatego w miastach są korki. – nikt nie będzie jeździł do miasta do pracy jednym z dwóch autobusów dziennie, szybciej i taniej – samochodem. Rząd zapowiedział zmiany w transporcie i (przynajmniej u nas na wsi) na tym się skończyło. Co do weekendowych atrakcji w mieście – wówczas wchodzi PIS – cały na biało i mówi – niedziele wolne, idźcie na spacer do parku lub lasu. Listonosz wozi paczki – u nas ma samochód, bo obskoczenie rejonu to kilkadziesiąt kilometrów. internet – bywa, ale teraz niby ma być od wspomnianego dostawcy na I, reszta w miarę się zgadza.