Razem napiszmy książkę fantasy: pomysł

Wszystko zaczęło się od pomysłu…

Z pomysłami różnie to bywa. Prawda jest taka, że ludzie twórczy mają ich pełno, a na jeden, który zostanie zrealizowany zwykle przypada tysiąc takich, które umrą tylko dlatego, że trzeba między nimi wybierać…

Nie inaczej było w tym wypadku. Prawdę mówiąc cały czas mam całą masę pomysłów na krótsze i dłuższe utwory, zarówno związane z uniwersami Gambitu oraz Zielonogórskiego, jak i niezależne. Najbardziej pociągają mnie jednak dwa, które nazwałem „Władca Ognia” i „Mroczny wojownik”.

Osobiście wolałbym nawet zająć się tym pierwszym. Miałaby to być beletryzacja mitów wikingów, a dokładniej: legend związanych z jedną z najciekawszych i najbardziej zagadkowych ich postaci, czyli z Lokim. Pisana byłaby z pierwszej osoby i z jego oczu oraz opowiadałaby o jego początkowej przyjaźni z Odynem, konflikcie w jaki popadł z innymi bogami, oraz ostatecznie jego uwięzieniu oraz zapowiedzi Ragnaroku.

Problem z tym pomysłem polega na tym, że niedawno taki „niszowy pisarz”, o którym „na pewno, ale to na pewno nie słyszeliście” czyli Neil Gaiman napisał książkę pod tytułem „Mitologia nordycka” i wypadałoby sprawdzić, co mu z tego wyszło. A ja nie bardzo mam ku temu warunki.

Fotografia warunków, czyli „kupka wstydu”.

Tak więc zająłem się „Mrocznym wojownikiem”.

Pomysł na „Mrocznego wojownika” rozwijał się długo i składa się z serii idei, które pojawiały się w mojej głowie przez lata.

O czym ma być książka?

O „Mrocznym wojowniku” wspominałem już kilkukrotnie. Opowiadać ma o generałach pewnego mrocznego imperium, którzy, po upadku trzęsącego tym wszystkim Dark Lorda toczą wojnę o podział jego ziem, jak diadochowie po śmierci Aleksandra Wielkiego.

Wydaje mi się, że użyłem kilka razy w opisie fabuły słów „Mordor”, „Sauron” i „Nazgule”, które to słowa wywoływały nadmierną konfuzję.

Ma być to mroczna, poważna opowieść, zupełnie inna od komedii, które do tej pory pisałem.

Pytanie czy na pewno żyli długo i szczęśliwie?

Taka typowa opowieść, utożsamiana z fantasy traktuje o tym, jak to bohater zabija smoka, zdobywa jego skarb i zyskuje rękę księżniczki. Faktycznie fabuła ta ma więcej wspólnego z legendą o świętym Jerzym lub Sagą o Wolsungach, niż z współczesnym fantasy.

Od liceum zawsze ciekawiło mnie jednak, co będzie dalej.

Bo spójrzcie: rycerz (albo jeszcze lepiej: szewczyk) dostaje się między koronowane głowy, zdobywa pół królestwa i sam tą koronowaną głową się staje. Musi nagle zajmować się panienką, z którą ledwie się znają, całą jej rodziną, która nagle została okrojona z majątku, sam jest człowiekiem znikąd, otoczonym bandą podstępnych dworzan, z którymi też musi się borykać… Królestwo jest zniszczone, chłopi głodują i być może się buntują, za granicą sąsiedzi, korzystając z okazji ostrzą miecze…

Fantasy nie za bardzo zajmuje się tym tematem.

Owszem, był podejmowany.

Próbował to zrobić Tolkien w swoim „Nowym cieniu”. Akcja utworu miała dziać się stulecia po zakończeniu Władcy Pierścieni i opowiadać o stopniowym upadku Gondoru. Z pomysłu tego jednak zrezygnował:

Zacząłem pisać opowieść, która dzieje się jakieś sto lat po Upadku [Saurona], okazała się ona jednak złowrogą i przygnębiającą. Ponieważ mamy tam do czynienia z Ludźmi, nieuchronnie dotykamy najżałośniejszej z cech ich natury: szybkiego znudzenia się dobrem. Lud Gondoru w latach pokoju, sprawiedliwości i dobrobytu jest niezadowolony i niespokojny – tymczasem monarchowie i następcy Aragorna stają się już tylko władcami i zarządcami – jak Denethor lub nawet gorzej. Odkryłem, że już tak wcześnie rozsiewa się w Gondorze rewolucyjny spisek, w którego centrum znajduje się coś w rodzaju religii satanistycznej; tymczasem gondoryjscy chłopcy zabawiają się w Orków i pozostawiają za sobą zniszczenie. Mógłbym napisać „thriller”, dreszczowiec o spisku, o jego odkryciu i obaleniu – byłby to jednak tylko dreszczowiec. Nie wart fatygi.

Tolkien ma tutaj trochę racji, omówię to punkt niżej.

Większość autorów fantasy miała inne podejście. Dobrym przykładem może być tutaj cykl Riftwar Raymonda E. Feysta. Postacie zaczynają jako typowa zbieranina młodzieńców. Jest tam więc uczeń czarodzieja, młody książę, kilkoro giermków i chłopskich synów, złodziejaszek… Wraz z upływem cyklu zostają bohaterami, arcymagami i szlachcicami, doczekują się potomstwa, to też zostaje bohaterami oraz arcymagami i w ten sposób historia się kręci. Powstaje taka dynastia herosów.

Problem w tym, że życie tak nie wygląda. Żeby zweryfikować, jak to się faktycznie toczy wystarczy zajrzeć na Wikipedię i poczytać historię dowolnej dynastii władców. Zawsze kolejność królów wygląda tak: Pierwszy, Wielki, Pohańbiony, Odnowiciel, Wygnaniec, Wyzwoliciel, Bezradny, Zjednoczyciel i tak dalej i tak dalej. Synowie muszą naprawiać coś, co spierniczył ojciec.

Prawidłowość tą, zarówno w historii jak i fantasy zauważył George R. R. Martin, którego pierwszy tom „Pieśni lodu i ognia” zatytułowany „Gra o Tron” jest w zasadzie rozprawą z naśladowcami Tolkiena.

„Gra o Tron” zaczyna się w momencie, w którym u Feista lub innego Goodkina kończyłaby się pierwsza trylogia, a zaczynała druga. Rozwija się zgodnie ze schematami tego typu utworów.

A potem nagle wszystko szlak trafia, jak w prawdziwym życiu.

I po wielu tomach dochodzi do etapu Odnowicieli, Wyzwolicieli i Zjednoczycieli.

Zjawisko cyklów koniunkturalnych:

Poniższe wynika z istnienia zjawiska zwanego jako „cykle koniunkturalne”, które dotykają wszystkiego, gdzie tylko istnieją jakieś zasoby.

Cykle są cztery: krótkie, trwające 2-3 lata, dwa średnie: trwający około 10 lat i trwający około 25 lat oraz najdłuższy, cykl Kondratiewa, trwający około 50 lat.

Cykle, niezależnie od długości mają taką samą naturę. Pewnego dnia przychodzi inwestor i wpada na pomysł inwestycji. Ta przynosi pieniądze. Natychmiast znajdują się tacy, którzy tych pieniędzy zaczynają mu zazdrościć i inwestują w to samo. Zaczynają zarabiać tak samo dobrze. Pojawiają się więc kolejni inwestorzy, którzy powielają pomysł, jednak konkurencja jest już spora i zyski nie są takie dobre. W końcu o sytuacji dowiaduje się ulica. Tylko, że to od kilku lat nie jest już okazja. Teraz rynek jest już podzielony, jest na nim spora konkurencja, najlepsze okazje zostały już wyczerpane, a za wejście w te kiepskie trzeba więcej płacić.

Jednak ludzie są głupi i dalej się w to pchają. W końcu jeden z drugim odkrywa, że zapłacił więcej, niż ma zysków. Jako, że inwestowali w to pieniądze z kredytów, nie mają za co ich spłacić. W rezultacie banki, gdzie trzymali kasę bankrutują, wraz z oszczędnościami innych, a kryzys rozlewa się na kolejne sektory…

Działa to tak samo w każdej dziedzinie, gdzie istnieją jakiekolwiek zasoby. Z cyklami koniunkturalnymi zmagają się zarówno maklerzy na giełdzie, jak i mrówki uprawiające grzyby na sawannie. Bo gdy gdzieś powstanie jedno mrowisko, które dobrze sobie radzi z grzybkami, to mrówki się mnożą, mrowisk przybywa, w końcu docierają do miejsc gdzie nie da się grzybów hodować. Więc by nie zdechnąć z głodu zaczynają wojny z innymi mrówkami, aby ukraść im grzyby i miejsca do ich hodowli. Kryzys rozlewa się więc na kolejne sektory…

Rzecz w tym, że systemy demokratyczne i kapitalistyczne przechodzą kryzysy stosunkowo łagodnie, w odróżnieniu od systemów autokratyczno-oligarchicznych.

W kapitalizmie głównym zasobem są cyferki, które nie mają fizycznego odbicia w rzeczywistości. Tak więc ich brak kończy się tym, że ludzie trafiają na ulice i rząd musi im pomagać zasiłkami.

W systemie aurytarnym głównym zasobem są ludzie, którzy mają robić to, co im im się karze: walczyć na wojnach, płacić daniny i pracować. Bo, jak nie, to w pysk. I gdy nadchodzi katastrofa, to na nich spada hekatomba.

W demokracji nikt też raczej nie wpada na pomysły w rodzaju „A, pierdolnę se nagrobek na środku pustyni. Sto pięćdziesiąt metrów wysoki, dwieście trzydzieści długi i tyle samo szeroki. Całe państwo będzie na niego dwadzieścia lat pracować. Jak umrę, wszyscy sąsiedzi będą mi zazdrościć. Opłaci się!” Pieniądze wykorzystywane są na zakup mniej lub bardziej pożytecznych rzeczy. A nie na zupełne pierdoły.

Efektem jest to, że o ile państwa kapitalistyczno-demokratyczne raz na jakiś czas wstrząsa kryzys stulecia, tak państwa autorytarne albo się walą, albo popadają w długotrwałe okresy regresu, jak Rzym za późnej Republiki i późnego Cesarstwa, czy też Cesarstwo Chińskie przez większość własnej historii.

Tak więc chęć napisania książki o upadającym imperium, które weszło w dołek, była kolejnym pomysłem.

Lektura „Piechota atakuje”:

Piechota atakuje” jest pamiętnikiem z okresu I wojny światowej Erwina Rommla.

Sam Rommel był postacią co najmniej kontrowersyjną. Już w trakcie wojny był on kreowany przez aliancką propagandę na „dobrego Niemca”, nie z uwagi na zasługi, co raczej dlatego, że Alianci wiedzieli, że po zakończeniu wojny będzie trzeba się z kimś dogadywać. Co więcej: w odróżnieniu od większości niemieckich generałów nie był uwikłany w zbrodnie wojenne. Udział w spisku na życie Hitlera tylko wspomógł tą legendę.

Jednak bliższe prześwietlenie tego człowieka nie wskazuje na tak świetlaną przeszłość.

Rommel ukończył akademię oficerską i w 1914 był młodym porucznikiem. Przeszedł wszystkie fronty I wojny światowej i został wielokrotnie odznaczony. Po I wojnie światowej został oficerem Reihswehry i tułał się od jednostki do jednostki. W tym czasie napisał książkę o swoich dokonaniach wojennych oraz błędach w doktrynie wojskowej w trakcie Wielkiej Wojny. Jako, że faktycznie mógł się pochwalić osiągnięciami, a temat w Niemczech był modny książka szybko stała się bestsellerem.

„Piechota atakuje” bo tak miała nazwę książka jest bardzo przystępnym, zbeletryzowanym podręcznikiem dowodzenia piechotą, okraszonym licznymi anegdotkami i opisami przygód. Co więcej autor mógł się pochwalić licznymi odznaczeniami, a w przypisach podawał dokumenty potwierdzające jego dokonania. Sprawia to wrażenie autentyczności, które trudno podważyć.

Wieść o książce trafiła do Hitlera, który spotkał się z jej autorem i postanowił wykorzystać go do zdobycia poparcia. Rommel natomiast postanowił znajomość z Hitlerem użyć jako odskocznię w karierze. Było to tym łatwiejsze, że sam ambicji politycznych nie miał, zadowalało go jak najwyższe stanowisko w wojsku, a przy okazji faktycznie był bohaterem i zdolnym dowódcą.

Jeśli chodzi natomiast o dokonania podczas I wojny światowej, to dokonania Rommla są znacznie bardziej godne legendy, niż podczas drugiej. Był to bardzo obowiązkowy, odważny, dający przykład innym, wymagający, a jednocześnie wyrozumiały, pomysłowy i rycerski facet. Znane są przypadki, kiedy wynosił rannych z pola walki, osobiście brał udział w natarciach, z narażeniem życia podkradał się do pozycji wroga, by ocenić jego umocnienia (podczas, gdy większość poruczników w tym czasie w ogóle nie oglądała frontu).

Jakim człowiekiem był pokazuje w szczególności jeden moment. Mianowicie Rommel został skierowany na południe, gdzie brał udział w walkach z Włochami. Na widok Niemców Włosi nie popisali się wolą walki i uciekli. Jeden z nich, w trakcie ucieczki wpadł do rzeki i zaczął się topić. Rommel, który z uwagi na odniesione w boju rany dosiadał konia, natychmiast rzucił się do wody i uratował nieprzyjacielskiego żołnierza…

A potem taki facet skończył, jako pupilek Hitlera.

Taki obrót historii bardzo mnie zaintrygował.

Lektura jakiejś książki o starożytności i wojny Diadochów

Prawdę mówiąc nie pamiętam, jaki to był tytuł. Prawdopodobnie musiało być to gdzieś na uboczu, albowiem nie przypominam sobie, abym coś bardzo ważnego o Macedonii czytał. Zresztą temat, w odróżnieniu od Egiptu, Rzymu czy Sparty nie jest modny i niewiele jest publikacji na ten temat.

Wojny Diadochów to okres, który miał miejsce po śmierci Aleksandra Wielkiego, kiedy między jego wodzami wybuchły niesnaski (fajne słowo na konflikt, w którym doszło do kilku, najjaskrawszych bitew w podówczas spisanych dziejach), zakończony podziałem państwa na cztery, oddzielne królestwa.

Zaciekawiło mnie to z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to moment zupełnie lekceważony. Nie ma o nim zbyt wielu książek, ani naukowych, ani popularnych, a już tym bardziej filmów. Podręczniki akademickie (bo o szkolnych nawet nie warto wspominać), również nie poświęcają mu wiele czasu. Wszyscy zwracają swój wzrok na zachód, gdzie w, dalekiej Italii, powoli w potęgę obrasta pewne, barbarzyńskie miasteczko…

Drugi powód jest taki, że fantasy najczęściej lekceważy to, co stało się po wojnie. Tolkien trochę na ten temat napisał, wiemy, że czasy Aragorna jako króla nie były spokojne. Przez sto lat stoczył on wiele kampanii, w trakcie których odzyskał wszystkie wschodnie i południowe posiadłości Gondoru, tak, że jego syn rządził potem wielkim królestwem. Zapewne rozkwitły też wcześniejsze kraje satelickie Gondoru, jak Rhovanion.

Niemniej jednak, skoro wojował, to musieli pozostać tam jacyś czy to zwolennicy Saurona, czy też prowincjonalni watażkowie.

Niemniej jednak w typowym heroic i epic fantasy wygląda to tak, że po śmierci złego lorda jego armia znika i wszyscy mogą żyć w ciągnącej się wiele lat sielance. Jeśli ktoś mąci, to albo jest kolejny zły lord, albo kolejny demon z nowego piekła, albo jakiś potomek Złego Lorda, obowiązkowo zboczeniec i morderca prostytutek, jak u Goodkina.

Tak więc prześledzenie tego, co będzie dalej wydawało mi się ponownie bardzo ciekawe.

I koniec końców pomysły się splatają…

Nie wiem, czy tu jest sens coś więcej pisać. W końcu pomysły jednak splatają się i powstaje wizja przyszłego utworu.

PS. Tym razem katastrofa nazywała się nowy sezon Narcos.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Autoreklama, fantastyka, Książki, Pisanina. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Razem napiszmy książkę fantasy: pomysł

  1. Lurker pisze:

    1. Co do pomysłu z Lokim – wydaje mi się, że wikingowie są już dosyć wyświechtani. Niby modni, ale nie jestem pewien, czy ta moda już faktycznie nie zaczyna się przejadać. Tak więc blurb mówiący, że to kolejna powieść o mitologii nordyckiej… nie zachęcałby.

    Zaś samo przedstawienie wszystkiego z perspektywy tego złego też jest już chyba wyświechtane – to też już było nie raz i też nie jest już to nic odkrywczego.

    Więc nawet czytelnik, któremu zaświeciłyby się w pierwszej chwili oczy na myśl o książce z perspektywy Lokiego – również po chwili doszedłby do wniosku, który wyłożyłem zdanie powyżej.

    2. Tak swoją drogą to w istocie zapowiada się fascynujący Cykl. Już nie mogę się doczekać, jak ten projekt będzie się dalej rozwijał.

    I tak sobie myślę, że faktycznie twój kolega mógł mieć więcej racji, niż nam się w tym momencie – na samym początku – wydaje:

    a) To naprawdę ma szanse być coś w miarę oryginalnego w blogosferze.
    I może pozwolić ci zdecydowanie się wyróżnić – bo tematyka pop-kulturalna, w której się chyba przynajmniej częściowo specjalizujesz – nie jest jednak mimo wszystko jakoś szczególnie oryginalna.

    b) Przede wszystkim to dla tych wszystkich „wanna be pisarzy” będzie to nie lada gratka.
    Nie wiem, czy gdziekolwiek indziej widziałem tego typu cykl – to może być naprawdę strzał w dziesiątkę.
    Jakkolwiek: jakieś tam cykle w stylu: „opisuję po kolei proces pracy i wydania książki” jednak spotykałem – tylko zazwyczaj były one jedynie elementem promocji danej książki – tworzonym, kiedy autor planował już powoli zabierać się za wydanie – pisane po łepkach i na ogólnikach, na odpierdziel się wręcz – nie wpadnij w tą pułapkę, a twoja seria wpisów to będzie naprawdę COŚ.

    c) Kiedy już uzbiera się tych wpisów z kilkadziesiąt, może okazać się, że niejaki Zegarmistrz nie jest już znany przede wszystkim z RPGów i anime, ale właśnie z tego twojego cyklu – Jak Napisać Książkę.
    W połączeniu z licznymi tekstami około-historycznymi i popularnonaukowymi i innymi tego typu – możesz całkiem nieźle wykrystalizować swoją markę – jako autor-pisarz-historyk-po prostu znawca i kompetentny gość.

    d) Abstrahuję już od tego, że będzie to najlepsza promocja jakiejkolwiek twojej książki do tej pory. W związku z tym, że ludzie będą śledzili proces jej powstawania od samego początku i tyle czasu będą się na nią się nakręcali – jest to genialny wręcz pomysł na promocję całego cyklu o tym całym „Mrocznym Wojowniku” – zaczną ostrzyć sobie ząbki i poganiać cię, jak Martina z „Wichrami Zimy”.
    Ale pamiętaj, co napisałem wyżej – to nie może być tak jakby na niby, tworzone TYLKO i wyłącznie dla celów promocji – bo to się wyczuwa – jeśli będziesz się trzymał tej zasady, sukces masz już w kieszeni.

    3. „Ma być to mroczna, poważna opowieść, zupełnie inna od komedii, które do tej pory pisałem”

    Musisz więc sobie odpowiedzieć na bardzo, ale to bardzo ważne pytanie – czy jesteś w stanie?
    Wiesz, no są po prostu tacy ludzie… z takim stylem pisania, że zawsze im jakoś tak wychodzi…
    Sam również mam tą przypadłość, więc może odniosę się do własnego przykładu. Nie tak dawno, może z tydzień temu, podjąłem drugą albo trzecią już próbę „zabrania się” za pisanie. Ponad czterdzieści tysięcy znaków i… jak zwykle… zrozumiałem, że totalnie robię sobie jaja z bohaterów. Jak zawsze. A to wcale NIE MIAŁA być komedia. Miało być na serio.
    No po prostu niektórzy ludzie tak mają, że nie potrafią pisać inaczej, niż tylko robiąc sobie jaja z tego, co sobie tam piszą, w trakcie tegoż pisania.

    Sam również stworzyłeś do tej pory raczej komedię fantasy oraz komedię science fiction – niż opowieści w stu procentach (czy choćby w pięćdziesięciu) na poważnie. Widać, że tak ci najlepiej wychodzi… i jak zgaduję – najlepiej pasuje. Zawsze wyraźnie zbaczasz w akcenty humorystyczne. O czymkolwiek byś właśnie nie pisał i czegokolwiek byś właśnie nie opisywał.

    W związku z tym tak się po cichu zastanawiam – czy naprawdę będzie ci leżała taka historia totalnie na serio – mroczna, ponura, bez mrugania oczkiem co chwila i bez robienia sobie jaj.

    Nie wiem, jak ci po prostu to może wyjść na koniec.

    4. „Po zwycięstwie nad złem wszystko się pierniczy”
    „chęć napisania książki o upadającym imperium, które weszło w dołek, była kolejnym pomysłem”
    „Drugi powód jest taki, że fantasy najczęściej lekceważy to, co stało się po wojnie”

    Sam pisałeś w lecie (albo… poprzednim lecie?), że w tym twoim „Mrocznym Wojowniku” jakiś tam ichni Gandalf na koniec stwierdza, że pokój pewnie nie potrwa długo, itd. Taki miał być epilog. Ale sama akcja utworu miała dotyczyć wojny pomiędzy diadocho-nazgulami po upadku Saurona, w którą to wojnę wsadza się na trzeciego ten cały Mroczny Wojownik i wykorzystując waśnie Nazguli, wykańcza ich jednego po drugim. Sami siebie zresztą też w międzyczasie wykańczają. Tak zapamiętałem – taki antybohater pełni rolę Gandalfo-Aragorna i zaprowadza pokój przy okazji.
    Czyli nie do końca mowa była o Imperium, które upada samo z siebie. Wojny Nazguli o schedę miały być tematem przewodnim. A nie rozkład imperium jako taki.

    5. „nagrobek na środku pustyni”

    Taka mała ciekawostka. Proces pustynnienia Sahary trwał kilka tysięcy lat (szczegółów szukajcie sobie sami) i około dwóch tysięcy lat przed naszą erą mniej więcej dobiegł końca – w sensie: Sahara uzyskała taką formę, w jakiej znamy ją dziś.

    Tak więc można rzec, iż IV dynastia panowała w schyłkowym, bo schyłkowym – ale jednak jeszcze w okresie, kiedy klimat nie był najgorszy. Wiele dziś wskazuje, iż to właśnie niekorzystne zmiany klimatu były głównym czynnikiem wymuszającym koncentrację władzy w Egipcie – żeby ktoś zarządzał tymi wszystkimi pracami rolnymi, itd. Co dopiero przez zmiany klimatu właśnie stało się koniecznością.

    Skoro więc była to już czwarta dynastia – koncentracja władzy była już daleko posunięta. Wskutek zaś zorganizowanej kontroli nad wysiłkami obywateli w zakresie prac rolnych – kraj prosperował nawet lepiej, niż przedtem – czyli kiedy klimat był lepszy.

    Władcom mogło więc wydawać się, iż z każdym pokoleniem „idzie ku lepszemu”. Nie wyrzucali więc w błoto pieniędzy, których nie było – bo akurat wtedy były na to pieniądze.
    Nie wspominając już o tym, że budowanie piramid (co nie jest wcale jakimś wczorajszym odkryciem) było dobrze odpłatną formą robót publicznych, organizowanych na okres w roku, kiedy rolnicy nie mieli z czego żyć z braku roboty na polach.

    A to, że pustynnienie postępowało w międzyczasie, to inna sprawa…
    I, że dynastia ta w efekcie wyczerpała zapasy, których potem brakło…
    Ale naprawdę w tamtym okresie nie mogli zdawać sobie z tego sprawy.

    6. Czy przykład z Rommlem ma sugerować, że ci Nazgule będą na nim wzorowani?

    7. Rada na koniec – powymyślaj już teraz, na samym wstępie prac, na samym początku tej całej serii wpisów, jakieś własne, unikalne nazwy dla tych wszystkich: Nazguli, Diadochów, Sauronów, Gandalfów, itd.

    Nie tylko ze względu na prawa autorskie – coby nikt się tam ciebie nie czepił, że bezprawnie wykorzystujesz własność intelektualną Tolkienów.

    Ale również po to, żeby już od samego początku nie strzelać sobie w stopę, opierając się tylko na „różnie odbieranych” skojarzeniach i budując błędne wyobrażenie odbiorców odnośnie całej Trylogii Mrocznego Wojownika.

    Chodzi o to, żeby już od początku budować świadomość marki, propagując własne nazwy. Tak, żeby faktycznie udało ci się skutecznie promować ten twój nowy, oryginalny cykl.

    Tak, żeby nikt – z winy nazewnictwa – nie zarzucał ci zrzynki z Tolkiena, itd.

    Tak więc następny – albo któryś tam z następnych wpisów – niech to będzie taki Leksykon Nazw, jakich życzyłbyś sobie, aby używać w dyskusjach pod kolejnymi wpisami.

  2. slanngada pisze:

    Pomysł byłby fajny, tylko pewne sugestie sugestie.
    Nazguli/diadochów w myślach podziel sobie na archetypy by byli wuraziści, przyda się na pewno jakiś Idy amin czy Beria.
    Uważaj, aby nieprzeracjonalizować swych bohaterów. Nie czytałem gambitu, ale zauważyłem, że masz ku temu skłonności w życiu…

    • Lurker pisze:

      Odnośnie tych Generałów Dark Lorda.

      Już kiedyś tam – rok albo dłużej temu – kiedy Zegarmistrz pierwszy raz wspomniał o tym pomyśle i dosyć intensywnie na ten temat dyskutowaliśmy, szlifując tę wizję – wspomniałem mu o czymś takim.
      Pamiętam, iż użyłem wtedy sformułowania w stylu: „Niech różnią się między sobą, jak Bogowie Chaosu”.
      W sensie – niech będą tak bardzo od siebie inni.

      Nie wiem – może nie zrozumiał, co właściwie mogłem mieć na myśli, może nie wyraziłem się wystarczająco plastycznie i jasno – a może wręcz przeciwnie: idea ta zupełnie mu się nie spodobała. W każdym razie nie dopytywał. Nie ciągnęliśmy dalej tematu.

      Chciałbym jednak rozwinąć ową myśl i troszkę dokładniej ją zobrazować.

      Niech Zegarmistrz sobie zadecyduje, co na ten temat myśli.

      Chodzi mi o to, że pisząc właściwie od początku o takich ichnich Nazgulach jako tych generałach – być może widzi ich faktycznie bardzo mocno na wzór tychże.
      Tzn. jako takie jednolicie „umundurowane” upiory – każdy na własnej Skrzydlatej Bestii – z grzbietu której dowodzi swoimi armiami.
      Ewentualne różnice w charakterach, czy stylu dowodzenia armiami to za mało. Będzie to po prostu nudne i mało wyraziste.

      Nie jestem po prostu pewien, czy Zegarmistrz właśnie w ten sposób sobie ich czasem tam nie wizualizuje. Ale może się mylę.

      Chciałbym jednak podzielić się moimi sugestiami.

      1. Odnośnie Bogów Chaosu.
      Miałem na myśli, że niech jeden będzie niczym Khorne – największy rzeźnik i rębajło spośród czempionów Dark Lorda, stawiający na bezpośrednią konfrontację, czczony wręcz przez wszelkich berserkerów w jego armii i to jeszcze za czasów panowania tegoż Dark Lorda. Ulubieniec tych wszelkich dzikich ras, które, jak pisałeś Zegarmistrzu, wchodzą wszak w skład armii zdobywców.
      Kolejny niech będzie takim nieodgadnionym intrygantem, jak Tzeentch. Mistrzem magii i manipulacji (hmm… tak teraz mi zaświtało… on najbardziej przypominałby wtedy niejakiego… Pana Darów…); gromadzącym wokół siebie z kolei najlepszych czarnoksiężników, itp.
      A jeszcze kolejny niech będzie niczym Slaanesh – jako taki dekadencki i zblazowany arystokrata. Jednak – żeby nie był tylko do odstrzału – niech będzie mimo to również sprytnym graczem i zdolnym strategiem.
      Itd.

      A właściwie…

      Nie chce mi się znów rozpisywać ponad miarę bez potrzeby.

      Mam bowiem jeszcze kilka tego typu pomysłów na źródła, z których mógłbyś skorzystać Zegarmistrzu, poszukując inspiracji do jakiejś bardziej wyrazistej charakteryzacji tych swoich Generałów tego twojego Dark Lorda.

      Oczywiście to wszystko mieszając ze sobą, łącząc pewne archetypy w nieoczywisty sposób i tak dalej, wedle własnego uznania. Tak, żeby osiągnąć coś oryginalnego, nie zaś kalkę typowej drużyny bossów z typowego anime, na ten przykład.

      Chyba, że ta wizja kompletnie ci nie odpowiada.

      To nie będę się rozpisywał bez potrzeby i spamował.

      Pytanie więc na koniec do Zegarmistrza.
      Jak wyobrażasz sobie tych swoich „Diadocho-Nazguli” ? Tak, jak ci podpowiadamy, czy jednak bardziej jednolitych?
      Bo z poprzedniej dyskusji – rok czy ile tam temu – nie pamiętam, żebyś to sprecyzował. A wydaje mi się, że to jednak istotna kwestia.

      Powiem więcej – kluczowa.
      Wojna między nimi wszak ma być osią całego konfliktu.
      To oni mają być najbardziej przyciągającym elementem do cyklu.

      No i w sumie taka konkluzja będzie najbardziej odpowiednia na zakończenie. To najważniejsza – jak sądzę – kwestia do przemyślenia dla ciebie, zanim na dobre zabierzesz się za pisanie. Zanim ich scharakteryzujesz. Później będzie za późno.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s