Po zwycięstwie nad Historyczną Kupką Wstydu Zegarmistrz ruszył z ogniem i mieczem naprzeciw zaległym książkom fantastycznym i zmierzył się z nimi w boju. W tym czasie zdradzieckie Państwa Zachodu, za pośrednictwem korporacji Amazon słały wrogowi posiłki w ramach Lend-and-Rese…
Mimo, że wszechświat cały wrogiej postawy państw zachodu udało mi się dokonać niebywałego: przeczytałem aż 11 książek.
Sekret takich wyników okazał się wyjątkowo prosty: wystarczyło czytać krótkie pozycje.
Book of Athyra, Book of Dragon i Dzur:
Ocena: 8/10
Jedna powieść i dwa wydania zebrane zawierające po dwie powieści, składające się na tomy 6-10 cyklu o Vladzie Taltosie. U nas przeszedł on bez echa, zawieszony po 5 tomach. A szkoda, bo jest to typ literatury, który chyba najbardziej lubię czytać i który najbardziej chciałbym pisać (a o którego wydawców chyba w Polsce najtrudniej): inteligentne, acz acz bezpretensjonalne fantasy, z dorosłym, dojrzałym bohaterem, który wie, czego chce od życia…
Głównym bohaterem cyklu jest Vlad Thaltos, przedstawiciel ludzkiej mniejszości etnicznej w draegeriańskim mieście, czarodziej, wiedźma, członek mafii, arystokrata i płatny zabójca. Dość typowy antybohater, nie cofający się przed niczym i wolący podstęp od uczciwej walki, ale jednocześnie oddany i lojalny wobec przyjaciół, do pewnego stopnia honorowy i na pewno odważny.
Żyje on w wysoce magicznym społeczeństwie, w którym bardzo mocno czuć wpływy zarówno „Pana Światła” oraz „Widmowego Jacka” Zelaznego (wszechobecność wskrzeszeń, bogowie chodzący po ulicach miast i sterujący polityką za rączkę, reinkarnacja jako oczywisty element świata), jak i Morcocoowskiego „Elryka” (inteligentne miecze pożerające dusze, podróże międzywymiarowe, morze czystego chaosu okalające świat…), a wszyscy teleportują się na lewo i prawo.
-
walczy z nieumarłym czarnoksiężnikiem.
-
…oraz z piramidą finansową
-
bierze udział w wojnie prywatnej między dwoma magnatami w charakterze szeregowca
-
walczy z demonami na ich rodzimym planie egzystencji
-
oraz bierze udział w mafijnych porachunkach
Całość napisana na poważnie, jednak z niewymuszonym humorem, z żywą akcją i ogólnie fajna. Nie brakuje śledztwa, myślenia, ani też naparzanki. Podobnie jak opisów żywności, bowiem autor ma jakąś obsesję.
PS. Należy zauważyć, że tłumacz w polskim wydaniu popisał się złośliwością. W świecie Taltosa istnieją dwie siły magiczne: „sorcery” i „magic”. Przełożono je jednak na krzyż, jako „magię” i „czary”.
Wrota Abbadona:
Ocena: 8/10
Trzeci tom „Expanse”… Protomolekuła zbudowała co chciała na Wenus, a następnie wystrzeliła to na obrzeża układu słonecznego. ONZ i Mars wysyłają tam swoje, mocno przetrzebione floty, by bić się z wszystkim, co ewentualnie z tego wylezie, a SPZ: swój okręt flagowy „Behemot”, uzbrojony tak ciężko, że istnieje ryzyko iż rozpadnie się przy pierwszej próbie strzału. Za nimi leci Rosynan Jamesa Holdena z grupą dziennikarzy na pokładzie. A wraz z flotą ONZ delegacja aktywistów, kapłanów, filozofów i artystów. Gdy jednak pragnący przejść do historii narwaniec otwiera wrota wszyscy oni znajdują się w identycznym niebezpieczeństwie, jak małpy bawiące się mikrofalówką.
Wrota Abbadona są na razie najsłabszym tomem „Expanse”, aczkolwiek i tak wyszły dużo lepiej, niż ich ekranizacja. Nie, żeby było to szczególnie trudne… Książka zawiera wiele wątków i postaci, które pominięto wcześniej, w efekcie czego wydarzenia nagle stają się dużo bardziej sensowne i spójne.
Udało jej się też uniknąć w popadania w startrekowskie schematy. Tak więc ciekawi mnie, co będzie dalej.
Ścieżka skarabeusza:
Ocena: 8/10
Po wydarzeniach z poprzedniej części Imperium przechodzi brutalną rekonsolidację, ponownie łącząc się pod władzą niezbyt popularnej Cesarzowej. Niziny i Wspólnota natomiast dochodzą do siebie po brutalnej, choć zwycięskiej wojnie. Trwa pokój, lecz wszyscy wiedzą, że nie będzie on wieczny. W tym czasie mieszkańcy Kolegium postanawiają wysłać ekspedycję do zapomnianej kolonii swych krewnych, tajemniczego miasta Kalapesh.
Książka trochę długa, acz dobra. Nieco naznaczona „syndromem drugiego tomu”, ale nadal dobra. Wadą tego tomu jest fakt, że jedynie w niewielkim stopniu posuwa fabułę do przodu. Zamiast tego skupia się raczej na wprowadzaniu nowych postaci oraz pozycjonowaniu starych i posuwania wydarzeń do przodu tak, by pchnąć fabułę ku kolejnym zdarzeniom.
Ogólnie: lektura całkiem miła, aczkolwiek do „pojętnych” prawdopodobnie po zakończeniu cyklu nigdy już nie powrócę. Mimo to czekam z niecierpliwością na kolejne tomy.
Anglosaski tan, Hersir wikingów, Normański rycerz, Długie łodzie wikingów i Średniowieczna sztuka oblężnicza:
Ocena: 8/10 za wyjątkiem Średniowiecznej sztuki oblężniczej. Ta 6/10.
Mamy tu do czynienia z pięcioma książkami od Ospreya, które ja osobiście nazywam czasem „komiksami dla historyków”. Ich tytuły mówią same za siebie, tak więc łatwo odgadnąć o czym opowiadają.
Książki te są bardzo atrakcyjne z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest szata graficzna. Wszystkie obfitują w ilustracje, plany, fotografie zabytków. Wisienką na torcie są natomiast umieszczone wewnątrz, pełnostronicowe obrazki pokazujące omawiane wydarzenia, narysowane przez czołowych grafików zajmujących się historią. Widzimy więc bitwy, oblężenia i sceny z życia oraz poglądowe sceny pokazujący omawianych ludzi.
Drugą jest treść. Wadą poważnych książek historycznych jest niestety jej rozwodnienie w masie dywagacji nad naturą źródła i jego analizą. Tak więc na jedno zdanie mające faktycznie sens przypada dziesięć czy dwadzieścia zdań do tego sensu nas prowadzących typu „Na jednym przedstawieniu rycerz patrzy w prawo, na drugim w lewo, co nie znaczy, że faktycznie patrzył w środek, bo mógł mieć zeza”.
W tych publikacjach całość jest zebrana i skondensowana do krótkiej, łatwo przyswajalnej piguły. Wszystko jest czarno na białym, wyłożone jasno, z wzięciem pod uwagę współczesnych teorii. Książki jak najbardziej nadają się więc, by polecić je amatorom.
Jak widać po ocenie „Średniowieczna sztuka oblężnicza” nie wzbudziła u mnie takiego entuzjazmu. Powód jest prosty: książka ta akurat napisana została po łebkach, bardzo skrótowo i w zasadzie nie wnosi niczego, czego ludzie wcześniej nie wiedzieliby na bazie książek fantasy i gier komputerowych.
Życie codzienne w państwie Karola Wielkiego:
Ocena: 8/10
Kolejna książka z cyklu „Życie codzienne”, jak zauważył Grisznak: bardzo nierównego. Tym razem trafiła się dobra, znacznie lepsza od Merowingów.
Jak tytuł wskazuje mamy tu do czynienia z historią społeczną, czyli opisem życia ludzi wszystkich warstw w omawianym okresie. W prawdzie w wielu swych aspektach jest przestarzała, a część poglądów autora obaliły badania archeologiczne, jednak nadal mamy do czynienia z dobrą pozycją, z której możemy dowiedzieć się, jak w owych czasach żyli arystokraci, a jak chłopi, jak świeccy, a jak duchowieństwo. Co jedli, co pili, ile kosztowało ich życie, co na sobie nosili? Dla wielu ludzi tematyka ta jest ciekawsza, niż kolejne bitwy i suche wyliczanie faktów.
I w zasadzie to chyba tyle, co można o tej książce powiedzieć. Otrzymujemy tu tu więc wszystko: szczegóły stroju, szczegóły uzbrojenia, trochę o budynkach. Wiele miejsca poświęcono rozwojowi kultury duchowej, świętym i kościołowi. Akurat te rozdziały mnie nie fascynowały, ale nie jest to temat, który dałoby się pominąć w pozycji o średniowieczu.
Ogólnie więc warto. Tym bardziej, że książki z tej serii kosztują na Allegro i w antykwariatach grosze.
Dobra, focia wroga robi wrażenie. A co do tych Merowingów – nie miałeś wrażenie, że pisał ją francuski Francuz zachwyconą francuską kulturą i Francją jako taką? Bo tak było u mnie z „Życiem Codziennym za Ludwika XV”.
Bardziej, że autor wiedział, że to byli „króle gnuśni” więc położył lagę na temacie.