Największy, ale to największy problem gatunku fantasy:

Wielokrotnie narzekałem już na temat tego, co fantasy robi źle, albo czego nie robi, a robić powinno. Kilka dni temu jednak odbyłem rozmowę, która przypomniała, że istnieje jeszcze jeden problem, który tak się składa jest też fantasy problemem największym:

HEJTERZY!

Rozmowa była krótka, jednak w jej trakcie mój rozmówca wyłożył cały szereg argumentów, z których najważniejsze to:

  • w zasadzie całe współczesne fantasy to zrzynka z Dungeons and Dragons

  • Dungeons and Dragons to natomiast czysty Tolkien

  • sam Tolkien też pisał sztampy

  • w Fantasy chodzi tylko o walkę i zabijanie

  • gatunek przez cały swój czas istnienia nie zmienił się ani trochę…

Z argumentami tymi nie ma sensu dyskutować…

Bo ich właściciel po prostu jest idiotą. Facet zwyczajnie nie zna gatunku, na najbardziej bazowym poziomie, prawdopodobnie nigdy nie czytał żadnej książki fantasy, ani nie grał w żadną grę. Wynika to z tego, że jego argumenty bardzo łatwo obalić. Wystarczy wziąć podręczniki do dowolnej edycji Dungeons and Dragons i przekartkować.

Ja nie mówię tu o ich przeczytaniu, ani tym bardziej zgłębianiu historii systemu, czy czemukolwiek w tym guście, tylko na poświęceniu pięciu minut na oglądanie obrazków. Czego mój rozmówca obawiam się nigdy nie zrobi, bo musiałby wówczas przyznać, że nie ma racji.

Problem faktycznie istnieje:

Należy zauważyć, że fantasy jest pod ostrzałem z dwóch kierunków. Po pierwsze: od strony miłośników kultury mainstreamowej, po drugie: od miłośników science fiction (i częściowo horroru oraz tytułów akcji).

Atak od strony mainstreamu jest łatwy do zrozumienia, bowiem ma on problem z całą fantastyką, anie tylko z fantasy. Wynika to z tego, że fantastyka stoi w sprzeczności ze wszystkimi jego paradygmatami. Zrywa więc ona ze wszystkimi założeniami współczesnej literatury realistycznej, ponownie kierując się ku światowi bogów, herosów i bohaterów. Jednocześnie zrywa też z założeniami literatury klasycznej, świat bogów, herosów i bohaterów opisując tak, jakby był on światem realistycznym. Po trzecie daleka jest post-modernizującemu realizmowi fantastycznemu, gdzie zjawiska fantastyczne przeplatają się ze światem realnym. W fantastyka natomiast pozostaje w pełnej świadomości tego, że to co fantastyczne jest nierealne, ale opisuje to tak, jakby było realne. Urealnia wyobraźnię, zamiast odrealniać rzeczywistość.

Z science fiction konflikt polega na tym, że o ile fantasy dzieli z nim paradygmat „pisać o tym, co fantastyczne tak, jakby realnie istniało”, tak pozostałe elementy są całkowicie rozbieżne. Tak więc science fiction, przynajmniej na poziomie deklaracji (bo faktycznie różnie z tym bywa) funkcjonuje na poziomie fizykalnym, racjonalnym i rozumowym, tak fantasy na warsztat bierze strefę pozaracjonalną i strefę tradycji.

Jeśli chodzi o miłośników horroru i akcji, to stają oni raczej na stanowisku mainstreamu, aczkolwiek czerpią część wzorców od miłośników SF.

Jednak obydwa stanowiska łączy to samo: odmowa przyjęcia do wiadomości, że gatunek posiadający zgoła odmienne założenia, niż preferowany może istnieć, mieć własne ramy, założenia czy program i funkcjonować na równych prawach.

Efekt jest taki, że…

Fantasy jest dyskryminowane:

Wystarczy spojrzeć na to jak traktowane są utwory fantasy i to nie tylko literackie. Jeśli napiszesz kolejny klon Master of Orion, pełen tropów ze Star Trek lub (obecnie modniejszych) Warhammera 40.000, sto tysięcznego cyberpunka, różniącego się od innych tylko nazwami złowrogich korporacji, milion którąś postapokalipsę, albo siedemsetny klon „Miasta Zaginionych Dzieci” to najgorsze, co o tobie napiszą, to to, że „odwołujesz się do tradycji gatunku” albo „powracasz do klasyki gatunku”.

Jeśli napiszesz takie fantasy, to usłyszysz „generyczne”, „heartbreaker”, „Tolkienesque”.

Jeśli napiszesz science fiction, gdzie na statkach kosmicznych nie ma antygrawitacji, tylko wszystko dryfuje swobodnie, to masz Expanse, rewolucje, „pierwsze science fiction, gdzie jest więcej science niż fiction”.

Nie, żebym miał coś do Expanse, bo to bardzo zacna seria… Jednak jeśli zastosujesz ten sam manewr i odrzesz bohaterów z epickości, każesz być im szczurołapami, rabusiami grobów i krasnoludzkimi renegatami, to dostaniesz Warhammer Fantasy, „generic fantasy z odrobiną mroczku”.

Na to jaki przeskok jest między Howardem i Tolkienem, obydwoma wyżej wymienionymi i Moorcockiem, całą trójką wziętą razem i Sandersonem, Sapkowskim lub Pratchettem, wszystkimi nimi, a pisarkami feministycznymi pokroju Marion Zimmer Bradley lub późnej Norton albo równie późnej Le Guin, całym wyżej wymienionym stadem, a Jimem Butcherem i innymi autorami urban fantasy nikt nawet nie zwraca uwagi…

Bo wiadomo, fantasy jest zawsze takie samo.

I nie jest stawiane równo:

Ulubionym argumentem obydwu obozów jest stwierdzić, że „w fantasy pełno jest wszelkich Conanów, Drizztów i Zwiadowców, w których chodzi tylko o nawalanie, a fabuła jest na jedno kopyto”. Czasem autorzy tacy zgadzają się na to, że w fantasy zdarzają się rzeczy dobre, czasem nie, ale nawet jeśli, to i tak giną one w nawale gniotów.

O ile jeszcze miłośnicy literatury mainstreamowej mają trochę prawa, by posługiwać się takim manewrem, bo jednak zupełnie inne osoby piszą te wszystkie „Domki na rozlewiskach” i „Sagi o Ludziach Lodu”, a inne „Braci Karamazow” i „Ulisessy”. Jednak goście od Science Fiction to inna sprawa…

Jeśli natomiast kontrargumentować, że w Science Fiction też jest masa tych wszystkich „Niezgodnych” i „Igrzysk śmierci”, „Stalowych Szczurów”, Keithów Laumerów, Davidów Weberów, Johnów Ringo, Ericków Flintów i Davidów Drake, to reakcja jest histeryczna: „To nie jest science fiction! To nie jest science fiction! To space opera! To military fiction! My z tym nie mamy nic wspólnego!”

A nie trzeba daleko szukać, żeby zauważyć, że Science Fiction też zdarzają się jatki. Wystarczy tylko przejrzeć listę nagród i nominacji do Hugo i Nebula: „Aleja potępienia”, „Powrót kata”, „Podniebna krucjata”, „Jeźdźcy smoków” (z których naukowość aż kipi), albo takie klasyki jak „Żołnierze kosmosu”.

No ale „To nie jest science fiction! To space opera!” lub dowolny inny podgatunek, którego nasz rozmówca nie lubi.

A ja coś czuję, że nie można sobie tak dowolnie uznawać, które kawałki gatunku, jaki się czyta do niego należą, a które nie…

Oraz zupełne lekceważenie:

To akurat płynie od mainstreamu. W prawdzie dziś już znaczna część niego do fantastyki nie podchodzi z aż taką pogardą, jak kiedyś i można znaleźć np. bardzo rzetelne prace naukowe na jej temat (co wiąże się w dużej mierze z napływem nowych badaczy), ale do szerokiej publiki przesącza się to bardzo, bardzo powoli.

I pewnie nigdy się nie przesączy.

Przykładowo: przy okazji newsów o serialu „Wiedźmin” czytałem kiedyś dyskusję o nim. Jeden z dyskutantów stwierdził:

„Mam nadzieję, że serial będzie miał to, co było główną siłą książki: seks, przemoc i wulgaryzmy nieskrępowane zbędnym myśleniem i nowomodną filozofią!”

Na co ktoś mu odpowiedział:

„Tylko tyle zrozumiałeś z tej książki? Przecież ona poruszała ważne problemy społeczne, jak wyobcowanie, rasizm, nietolerancja…”

I dostał setki minusów, heheszek i komentarzy typu:

„Co ty bredzisz? Przecież to głupie fantasy!”

Mimo, że miał racje. Jednak mędrcy z Filmwebów, Youtubów i Wykopów nie dopuszczają do wiadomości, że fantastyka w ogóle (bo tak samo patrzą na inne podgatunki) może mieć drugie dno.

Odpowiedź:

Jak już mówiłem: z argumentami tymi nie ma sensu dyskutować. Bo owszem, można rozmawiać z kimś, kto twierdzi, że 2+2=5. Bo popełnia błędy, może nawet gada głupoty, ale jednak posługuje się tym samym zestawem pojęć, co my. I być może uda mu się coś wytłumaczyć.

Jeśli jednak ktoś twierdzi, że 2+2 = Parasol, to rozmowa po prostu jest niemożliwa.

Na szczęście pozostają słowa Tolkiena o „Władcy Pierścieni”:

„Pewne osoby, które przeczytały, a w każdym razie zrecenzowały tą książkę oceniły, że jest nudna, niedorzeczna i nic niewarta. Nie mogę się obrażać, bo sam podobnie oceniam ich dzieła, albo rodzaje literatury przez nie zachwalane”.

I to chyba wyczerpuje temat.

Bo ludzi nie da się zmienić.

Aczkolwiek myślę, że gdybym miał odpowiednie środki prawne i materiałowe, to bym potrafił.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Gry komputerowe, Książki, RPG, Wredni ludzie i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

21 odpowiedzi na „Największy, ale to największy problem gatunku fantasy:

  1. Grisznak pisze:

    Święte słowa Tolkiena – doskonale je pamiętam. Taki nobliwy profesor, a i on nie oparł się pokusie trollowania.

    Zgodzę się natomiast, że napisanie fantasy, w którym nie chodzi bohaterom o pokonanie „wielkiego zła” (czy też mniejszego) to istotnie pewna sztuka. Tak samo bohater, który nie paraduje z większym czy mniejszym mieczem/łukiem/księgą magii, rozdając na lewo i prawo ciosy jako najlepsze remedium na problemy. Pamiętam, jak pozytywnym zaskoczeniem pod tym względem był dla mnie kiedyś Kusziel, gdzie nadal mieliśmy walkę ze złem i obronę (seksualnej tym razem) arkadii przez naporem zła, ale bohaterka posługiwała się głową i dupą, a nie magią i mieczem. Niemniej, takich tytułów jak „Wydziedziczeni” LeGuin czy „Kroniki Marsjańskie” Bradburyego w fantasy nie bardzo kojarzę. Może i są, ale zwyczajnie nie zyskały żadnej popularności. Bo nie wykluczam, że fantasy jako gatunek zwyczajnie lubi wskakiwać w te koleiny, z których zbudowane są zarzuty. W końcu, jak to było w „Rejsie” – „Ja tam lubię te piosenki, które znam”.

    • Wiktor pisze:

      Ile pozycji kojarzysz z Kanonu Sapkowskiego? Na szybko znalazłem:
      Umierająca ziemia (taki Cugiel dla przykładu większość problemów pokonuje swym brakiem skrupułów)
      Ostatni jednorożec (wielkie/mniejsze zło nie chce mi przejść przez gardło)
      Ziemiomorze (Le Guin to wiadomo)
      Niekończąca się historia (główny heros Atreju praktycznie nie walczy i to w książce dla dzieci!)
      Zapomniane bestie z Eldu
      Kraina Chichów (obyczajówka)
      Las Ryhope (groza)
      Na tropach jednorożca (kryminał)
      Księżyc i słońce (romans?)
      Chłopaki Anansiego

  2. Velahrn pisze:

    „Powrót kata”, tak jak cały cykl Nowego Słońca, to przecież fantasy.

    To jest kolejna perfidna cecha mainstreamowców/science-fiction-owców. Próbują kraść fantasy jej najlepsze pozycje, przypisując je do innych gatunków. Dobrze opisał to Sapkowski w „Rękopisie…”

  3. kasztelan pisze:

    Wizja że fan horrorów, który gatunek w moim mniemaniu obraca się wokół zabijania ludzi w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób jako czasami komentarz społeczny oraz fakt że horror z definicji wykorzystuje nadnaturalne efekty specjalne czepia się fantasy podniosła mi kąciki ust 🙂

    • A czepiają się, czepiają. Zwłaszcza wśród graczy. Tak samo zresztą fani strzelanek i innych rzeczy. „Wyszło kolejne fantasy, znowu elfy i smoki, generic, wiecznie to samo”. Tak jakby fakt, że ktoś wypuścił strategię lub erpega w klimacie fantasy oznacza, że nie powstał genialny horror albo strzelanina.

    • Grisznak pisze:

      Przeglądam facebookowe strony fanów grozy i nie spotkałem się z tym nigdy, wręcz przeciwnie, ludzie sobie często polecają rzeczy z pogranicza obu gatunków.

  4. Qba pisze:

    Szczerze mówiąc nie spotkałem się jeszcze z kimś kto twierdziłby że „Starship Troopers” to nie jest science fiction. Jakby nie patrzeć Heinlein to klasyk gatunku.

  5. slanngada pisze:

    Szczerze to się dziwie. Owszem, jest pewna niechęć do fantasy ze strony ludzi od literatury Artystycznej, ale oni nie lubią całej literatury popularnej. IMHO w gorszej sytuacji jest literatura soft sf, która została trochę osierocona.

  6. VAT23 pisze:

    A nie łatwiej powiedzieć, że fantasy ma pod górkę, bo przy wszystkich swoich mankamentach nie robi absolutnie NIC, żeby pozbyć się łatki, jakiej się dorobiło w czasach penny dreadful i podobnych metod „produkcji”? Zostaje eskapizm w stanie czystym, a eskapizm zawsze będzie traktowany z buta, jako bezmyślny zapychacz. To nie jest tak, że inne gatunki tego problemu nie mają. Ale inne gatunki mają chociaż jakiś zakres utworów, które chociaż próbują udawać, że są czymś więcej niż fanaberią pisaną do szuflady albo chałturą stworzoną w celu zapłacenia za czynsz i prąd. I o to się cała „dyskusja” rozbija.
    To trochę tak, jakby próbować udowadniać, że powieści spod znaku Harlequina i pochodnych to coś więcej niż historie dla gospodyń domowych marzących o szarmanckim mężczyźnie w ich szarym życiu. Niby można, pewnie znajdzie się parę utworów wybitnych (w ramach „gatunku”), ale nijak nie zmieni percepcji „gatunku” przez ludzi, szczególnie, gdy żyje i istnieje on właśnie dzięki takiej percepcji.

    • Absolutna nieprawda. Po pierwsze: fantasy w zasadzie powstało już po erze Penny Dreadful, bo jednego Howarda, który się na nią załapał nie ma co liczyć. fantasy to tak naprawdę okres lat 70-tych i późniejszy.

      Po drugie: oczywiście, że istnieje cała masa utworów, które są czymś więcej, niż czystym eskapizmem. Władca Pierścieni i Ziemiomorze, by daleko nie szukać. Cała gałąź fantasy zaangażowanego feministycznie, jak twórczość Zimmer Bradley, Mercedes Lackey, Jemisin ze współczesnych, satyra społeczna z pod znaku Pratchetta, Sapkowskiego czy China Mieville.

      • VAT23 pisze:

        Um… a Barsoomy Burroughsa to co to niby jest? Penny dreadful w stanie czystym, absolutny klasyk, ba, jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że bez tego pana nie byłoby ani fantasy później, ani być może nawet Howarda i tym samym w ogóle nie byłoby „problemu”.

  7. Telimena M pisze:

    Fantasy ma pod górkę, bo jest „rodzajem rozrywki”, który w swoim początkowym stadium adresowany był głównie do dzieci. Hobbit, opowieści z Narnii, „O czym szumią wierzby” itd. w świecie anglosaskim – inne światy, pseudo średniowiecze, magia itd. było zarezerwowane głównie dla pokoju dziecinnego. Istniała oczywiście gotycka odmiana tej rozrywki, ale przestała być, aż tak popularna w pierwszej połowie XX wieku.
    Fantasy tą przypadłość dzieli z grami komputerowymi, komiksem i w pewnej części świata filmami animowanymi.
    Wszystko co w świadomości społecznej jest adresowane do dzieci, bardzo wolno przebija się jako akceptowalny obiekt zainteresowania dla dorosłych. Np. kolekcjonowanie plastikowych figurek lub lalek jest geekowskie i niepoważne, ale juz figurki z terakoty lub drewna są ok.
    Nie ma się co specjalnie krzywić na ten odruch, bo każdy z nas ma go w miejszym lub większym stopniu 🙂 Wyrastamy z pewnych rzeczy, które uważamy za dziecinne, i dziwi nas że dorośli ludzie mogą się czymś takim zajmować. Oczywiście, to jest już zupełnie inne niż jak byliśmy dziećmi, ale żeby się o tym przekonać, trzeba by to sprawdzić. Ale przecież nie będziemy tego robić, bo to obciach i strata czasu.

    • VAT23 pisze:

      Może dlatego, że jednak figurki z drewna i terakoty są traktowane jako rękodzieło i sztuka, a plastikowe jako zabawki… co zresztą się ładnie przekłada na to, czemu fantasy dostaje w łeb – bo jest taką samą zabawką.

      • Suchy pisze:

        Czyli jeśli ktoś gra regularnie spotyka się z kumplami żeby grać w magic the gathering to jest niedojrzałym infantylnym pryszczatym upośledzonym społecznie nerdem który marnuje czas na gówniarskie zabawy, a ktoś kto regularnie idzie ze znajomymi grać w pokera to chodzi na niezobowiązujące spotkania ludzi z klasą by w gronie podobnych mu dżentelmenów przy szklaneczce szkockiej podyskutować o bieżących tematach umilając sobie czas tą jakże szlachetną grą.

      • VAT23 pisze:

        @Suchy
        Skoro tak uważasz, to spoko. Bo nie wiem tak naprawdę do czego ja mam się tutaj ustosunkować

      • Suchy pisze:

        @VAT23
        Do niczego nie musisz. Tylko ci „potakuję”. Musiałeś mnie źle zrozumieć.
        Pod tym co powyżej napisałeś mogę się podpisać obiema rączkami.
        Brałem udział w dyskusji nt. figurek która miała właśnie mniej więcej powyższą konkluzję. Ja i mąż mojej siostry stryjecznej jesteśmy entuzjastami bitewniaków i jak tylko się spotykamy to z zapałem o tym paplamy. Stryjek kiedyś z ironią skomentował naszą rozmowę, że wypadałoby, żebyśmy wreszcie dorośli i faktycznie w toku dyskusji z nim wyszło, że jakbyśmy te figurki kładli na półkę żeby zbierały kurz to by było według niego spoko, ale jak jeszcze nimi śmiemy w coś grać to już dziecinada. Tak samo jakbyśmy grali normalnymi kartami to by było ok, ale jak są na nich obrazki ze smokami to już niedobrze…

      • Shockwave pisze:

        @Suchy
        Heh, stryjek sam chciałby pograć. Po prostu ściska go w dołku na widok ludzi, którzy bawią się bez oglądania się na stare próchno, które zawsze odzwierciedlało oczekiwania innych odnośnie tego co się godzi i co się nie godzi. IMO to najbardziej wnerwia ludzi – fakt, że inni mają hobby i się przy nim bawią, zamiast nudzić się przy zbieraniu znaczków albo wędkarstwie, których to uprawianie wypada dojrzałym mężczyznom (no, ewentualnie wypada jeszcze brać nadgodziny). Najbardziej uszczypliwe komentarze płyną od ludzi sfrustrowanych tym, że spędzili życie praktykując nudne hobby, bo nie mogą zdzierżyć kogoś oddającego się swojemu z szerokim uśmiechem na twarzy. Kłaść na półkę i zbierać socjalne benefity za talent malarski? Jak najbardziej. Przesuwać po stole i cieszyć japę, że smok zeżarł rycerza? Gówniarstwo.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s