Pora na kolejny, powtarzalny post, który przeczyta niewiele osób, za to kilku stałych fanów, czyli comiesięczny raport z lektury. Sierpień był bardzo dobrym miesiącem jeśli chodzi o liczbę przeczytanych książek, aczkolwiek (mówiąc całkiem szczerze) spodziewałem się dużo lepszego wyniku. Tego jednak nie udało się osiągnąć.
Niemniej jednak wynik ośmiu książek też jest więcej, jak zadowalający.
Ostatni obrońca Kamelotu:
Ocena: 5/10
Powiem uczciwie: liczyłem, że w lipcu i sierpniu uda mi się, prócz przeczytanych obecnie pozycji ukończyć też „Sztukę wojny” Sun Zi oraz przynajmniej dwa tomy „Czarnej kompanii”. Niestety przez Zelaznego nie dane mi było tego zrobić. Po prostu nie mogłem przebrnąć przez jego książki.
Powód jest prosty: zbiór ten jest raczej nienajlepszy. Nie zasługuje on na nazwanie go słabym, ale jego lektura jest raczej ciężka i daleka od tematów, w których gustuję. Obawiam się też, że współczesnemu czytelnikowi trudno byłoby zainteresować większością tekstów.
Zawarte w książce teksty podzielić można na kilka grup. Po pierwsze: są to wczesne opowiadania autora, jak „Jeźdźcy” czy „Jego wielki wyścig”, raczej będące szkicami, niż pełnoprawnymi tekstami.
Po drugie: bardzo dziś już naiwne science fiction (czy może raczej: weird fiction), jak właśnie „Jego wielki wyścig”, „Metalowa pijawka” czy „Auto de fe”. Teksty te mają potencjał i pomysł, przy czym są one bardzo przestarzałe, naiwne, zawierają spojrzenie na technologię rodem z kreskówek dla dzieci lub „Bajek robotów” Lema. Dostajemy więc uczłowieczone samochody i roboty, zachowujące się jak bohaterowie bajek zwierzęcych…
Po trzecie: teksty przestarzałe, jak „Psychouczestnik”, którego akcja dzieje się w takich warunkach społecznych, w jakie trudno dziś uwierzyć. Pełna utopia, kobiety palą papierosy, by być seksownymi i mażą tylko, by mieć swojego pana i władcę… Tekst jest tak daleki od tego, do czego dziś przyzwyczaiła nas literatura, że aż poświęcę mu kiedyś pełen wpis.
Po czwarte: zwyczajnie słabe jak „Półjack”, „Czy jest tu jakiś demoniczny kochanek”, „Maszyna z Ośrodka Wiosennego Serca”, czy też „Przerażająco piękna rzecz”.
Jest kilka tekstów dobrych i średnich jak opowiadanie tytułowe, będące całkiem znośną miniaturką fantasy, bardzo egzotyczny „Rubin”, przejmująca „Nadchodzi moc” czy też nieco przestarzała, ale wciąż niezła „Aleja potępienia”, mimo że ta ostatnia została zamordowana przez tłumaczenie („pięćdziesięciokalibrowe karabiny”). Godne wspomnienia są też „Gra” oraz „Z każdym twoim oddechem”.
Wariant jednorożca:
Ocena: 5/10
Kolejny zbiór opowiadań Zelaznego. Dokładnie taki sam, jak poprzedni.
Z tą różnicą, że niestety teksty były już dość mocno przebrane, tak więc ogólny poziom jest niższy. Zauważyć da się, widoczną już nawiasem mówiąc wcześniej tendencję, że im tekst bliższy jest science fiction, tym gorszy i bardziej przestarzały. Niektóre są nawet niezłe, jak „Ostatnia z dzikich”, ale powiedzmy sobie szczerze: kto dziś byłby w stanie uwierzyć w łowy na zdziczałe, mówiące, autonomiczne samochody?
Jeszcze tytuły, które należą do gatunku fantasy lub są mu bliskie da się czytać. Aczkolwiek większość z nich to teksty niezbyt wysokiej jakości, jak żartobliwy, ale niezbyt odkrywczy „Wariant jednorożca” oraz „Interes Georga”, nastrojowe „I po tom zbiegł, aby dać świadectwo” czy „Konie Lira”, albo też „Ogień i/lub lód”. Ten ostatni utwór jest ciekawy. Nie sądzę, by ktoś dziś miał odwagę coś takiego napisać.
Dużo jest też tekstów przestarzałych i słabych, jak „Chandra”, „Moja pani z diod”, „Anioł, czarny anioł” czy też wreszcie „Powrót Kata”. Zwłaszcza ten ostatni utwór, w którym Zelazny próbował pisać rzetelne hard science fiction sprawił mi szczególne trudności. Całe strony tłumaczenia konceptu, który dziś nazwalibyśmy „zdalnie sterowanym dronem”, technobełkot i marna akcja sprawiają, że męczyłem się z tym utworem przez trzy dni.
Królestwa Karolingów: 751-987
Ocena: 7/10
Omówienie historii wiadomej, średniowiecznej dynastii.
Jak wnikliwi czytelnicy być może zauważą już kilkukrotnie omawiałem książki z tej serii. Ta jak na razie jest najsłabsza z tego zbioru. Przyczyny są dwie. Po pierwsze: książka pochodzi z lat 80-tych, podczas gdy pozostałe napisano nieco później. A niestety, przez ostatnie kilka dziesięcioleci miał miejsce duży postęp w badaniu nad wczesnym średniowieczem. Dlatego też pozycja nie wykorzystuje nowych odkryć, w rezultacie jest chwilami wręcz sprzeczna z tym, co przeczytać można np. w tekście o Merowingach.
Po drugie: styl. „Królestwa Karolingów” są wypełnione dywagacjami nad tekstem źródłowym, a konkretów w nich mało. Owszem, ocena źródeł to ważny element pracy naukowej historyka, ale tym razem praca przy siewie jest znacząco większa, niż żniwo.
Ogólnie: dowiedziałem się sporo, po pewnych korektach myślowych ułożyło się to w logiczny ciąg z pozostałymi pozycjami z mojej listy, jednak oczekiwałem, że z książki dowiem się znacznie więcej.
Gestapo: Mity i prawda o tajnej policji Hitlera:
Ocena: 6/10
Autor książki stawia sobie za cel zwalczanie mitów i przekłamań związanych z Gestapo. W szczególności próbuje natomiast zmierzyć się z obecnym na zachodzie, a przede wszystkim w Niemczech mitem tej organizacji, jako wszechwładnej siły, która była w stanie zastraszać całe społeczeństwo. Niestety, moim zdaniem dość mocno zapędził się w tych zamiarach, przez co przedstawiane przez niego fakty trochę mijają się z wnioskami jakie wysuwa.
Po pierwsze: autor całkowicie pomija kwestię krajów okupowanych. Skupia się wyłącznie na Niemczech, natomiast o pozostałych państwach niemalże milczy. Poświęca im tylko jeden akapit, pod koniec książki. A szkoda, bo to na cudzym podwórku Gestapo naprawdę pokazało na co je stać.
Organizacja zdaniem autora była niezbyt liczna. Liczyła bowiem, w momencie największego rozkwitu „tylko” 32.000 pracowników. W półmilionowym Frankfurcie mogło być maksymalnie 50 gestapowców, ale utrzymywali siatkę 1200 konfidentów. W 1939 roku w obozach koncentracyjnych znajdowało się „jedynie” 21.000 obywateli Niemiec.
Zaprawdę, garstka.
Dalej autor twierdzi, że przynajmniej w stosunku do Niemców organizacja starała się unikać przemocy i był wyrozumiały. Następnie opisuje historię:
-
70 letniego dziadka, którego powieszono, bo nabazgrał na drzwiach toalety publicznej swastykę na szubienicy.
-
17 letniej dziewczyny, zesłanej do Ravensbruck, bo zatrzymano ją w nocy, niedaleko dworca kolejowego, na którym to dworcu bywali żołnierze.
-
Imbę, jaka wybuchła w pewnej fabryce, po tym, jak na drzwiach toalety ktoś narysował Indianina patrzącego na gwiazdę. Gwiazda była nasmarowana czerwonym tuszem.
-
Historię staruszki, którą ciągano po komisariatach, gdyż krzyczała (po tym, jak jej dom dostał aliancką bombą zapalającą), że „To wszystko wina Hitlera!”.
-
Grupy 16-19 latków powieszonych za to, że organizowali nocne imprezy, podczas których grali na gitarach i całowali się z rówieśnicami.
Faktografia jest chyba w porządku.
Ale wyciągane z niej wnioski zwyczajnie kupy się nie trzymają.
O procesie cywilizacji:
Ocena: brak
Prawdę mówiąc kupując tę książkę spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Otrzymałem natomiast tekst o kształtowaniu się różnic kulturowych i w spojrzeniu na świat między Niemcami, a Francją i Wielką Brytanią.
Pozycja zawiera więc dogłębną analizę zmian obyczajowych, począwszy od tego, jak trzyma i ilu sztućców się używa, a kończąc na tym, w jaki sposób rozumie się sztukę.
Powiem uczciwie: tematyka ta nie interesuje mnie za bardzo. Tak więc po przeczytaniu jakichś 20 procent objętości odłożyłem książkę z powrotem na półkę.
Krew modliszki:
Ocena: 7/10
Tom trzeci „Cieniów Pojętnych”. Na ten moment najsłabszy w cyklu.
W zasadzie książki tej mogłoby nie być, bowiem, ok, w prawdzie dzieje się w niej dużo, ale w sumie to nic ważnego. Pojechali daleko, przeżyli kilka przygód, jak to turyści, ale tak naprawdę posunęło to akcję do przodu niewiele.
Przy okazji niestety wychodzi też na jaw część niedociągnięć warsztatu autora. Otóż: Tchaikovsky nie potrafi pisać scen akcji. Książka jest nimi usiana, bowiem bohaterowie walczą co kilka chwil. Problem polega na tym, że starcia są zbyt długie, zbyt chaotyczne i zawierają zbyt wiele urządzeń o wymyślnych nazwach, których wyglądu nie sposób sobie wyobrazić, bym potrafił to ogarnąć.
Mam nadzieję, że następny tom będzie powrotem do formy.
Podróże po Europie w XVI i XVII wieku:
Ocena: 8/10
Znane (przynajmniej kiedyś) opracowanie traktujące o wiadomej tematyce. Książkę tą czytałem już kiedyś, dawno temu podczas studiów. Czas jakiś temu nabyłem ją, by sobie ją odświeżyć.
Ogólnie to treść książki jest łatwa do przewidzenia: brud, smród, wysokie ceny, wredni ludzie. W Polsce na brak gospód i złe drogi, w Alpach na smoki (serio), w Niemczech na grubiaństwo i pijaństwo, we Włoszech na bardzo skrupulatnie przestrzegane prawa. Absolutną nędzę cywilizacyjną w Hiszpanii…
Do tego dochodzą takie zagadnienia, jak inkwizycja, różnice wyznaniowe, oglądane relikwie i zabytki, zwiedzanie pałaców, bandytyzm, luksusy, reklamy…
Ogólnie ciekawa pozycja, dająca spore pojęcie o tym, jak kiedyś w świecie bywało.
Libre de sent sovi:
Ocena: 8/10
Pochodząca ze średniowiecza, katalońska książka kucharska. Jeden z nielicznych podręczników gotowania z tego okresu, jakie przetrwały.
Książka składa się z dwóch części. Pierwszą jest przedmowa, opowiadająca o samym dziele i jego historii, oraz lokująca je w kontekście geograficzno-społecznym. Z niej dowiadujemy się między innymi tego, jakie zwyczaje panowały przy stole oraz jak wyglądała organizacja samej kuchni, czy wreszcie jakich w niej używano sprzętów.
Część druga to po prostu przepisy. Te są trochę bez ikry: dziś jemy niestety ciekawiej. Jednak dają wyobrażenie o dawnych czasach, oj dają.
„Psychouczestnik[…]Tekst jest tak daleki od tego, do czego dziś przyzwyczaiła nas literatura, że aż poświęcę mu kiedyś pełen wpis”
Bylebyś nie zapomniał.
„Ogień i/lub lód[…]Nie sądzę, by ktoś dziś miał odwagę coś takiego napisać”
A mógłbyś jakoś nakreślić, co masz na myśli mówiąc o tej odwadze?
„Ogień i/lub Lód” jest po prostu seksistowskie. Śmieszne, z jajem, ale seksistowskie.
„Psychouczestnik” ło matko.
– jest nowa technologia. Ale tylko dla inżynierów.
– Magister z Windowsa, podyplomówka z IE. Minimum, żeby korzystać z komputera.
– Inżynierowie pracujący na prywatnych praktykach nową, światową elitą.
– Wszyscy ludzie świata to WASP-y.
– Inżynier ułoży ci życie. Słuchaj jego rad, to będziesz szczęśliwy.
– najlepszy tekst, by poderwać piękną, choć niewidomą panią inżynier to „Nie mogę uwierzyć, że komuś chciało się marnować fundusze, by panią uczyć!”
– ogólnie to baby do kuchni.
– jeśli kobieta skończy 30 lat i nie znajdzie męża, to zawiodła jako istota ludzka.