Władca Pierścieni – patrzcie co sobie kupiłem:

Tak a propos nostalgii…

Będąc w Lublinie wszedłem sobie do antykwariatu przy Jasnej i tam sobie one po prostu leżały. Wziąłem je więc do rąk i zaniosłem do kasy. Ajentka, nie mając pojęcia, co trzymam w ręce zaproponowała mi nabycie innego wydania, które miała na składzie (zniszczonego późno-Łozinę w twardej oprawie). Zdecydowałem się jednak na te.

Co to za wersja?

Widoczna na fotografii wersja to wydanie „staro-Skibniewskiej” z przełomu lat 80-tych i 90-tych. Jest to tak zwane „wydanie klasyczne” na którym wychowała się znaczna część nerdów z mojej grupy wiekowej. Akurat te egzemplarze zostały opublikowane przez wydawnictwo Czytelnik w roku 1990.

Tomy, które zakupiłem są w bardzo dobrym stanie. Widać ślady lektury w postaci kilku brązowych plamek: książka prawdopodobnie została opryskana herbatą słodzoną cukrem. Najprawdopodobniej została więc przynajmniej raz przeczytana, a potem, przez wiele lat stała na półce.

Wersja ta poważnie różni się od późniejszych wydań redakcją. Mamy tu więc oryginalny przekład, pochodzący z roku 1961, konsultowany i zatwierdzony jeszcze przez samego Tolkiena. Nie jest on jednak doskonały. Przeciwnie, wkradły się do niego liczne błędy i skróty myślowe.

Widzimy to zresztą już na przykładzie pierwszego tomu, gdzie „Fellowship of the Ring” przełożono jako „Wyprawa”. Dużo większe kontrowersje budziło jednak imię rumaka Gandalfa, który stał się Gryfem… Jest też wiele innych, drobniejszych różnic z następcami.

Dlaczego jest tak specjalna?

Obok pewnej wartości historycznej książka ta ma dla mnie wartość sentymentalną. Otóż: na niej dorastałem. A poza tym zdobycie jej było wyzwaniem.

„Władcę Pierścieni” pierwszy raz czytałem w czwartej czy piątej klasie szkoły podstawowej. I, pomimo że wówczas uznałem ją za książkę gorszą niż Conan (zdaje się) Buntownik, to wywarła na mnie dość duże wrażenie.

Samo zdobycie książki było wyzwaniem, które przerastało niejednego. By to zrobić należało zapisać się do biblioteki miejskiej, następnie dostać pozwolenie na korzystanie z działu dziecięcego (jeśli było się dorosłym), a potem zapisać się (kwartał przed faktem) w kolejce oczekujących. Biblioteka posiadała bowiem tylko jeden egzemplarz pierwszego tomu (oraz kilka drugiego i trzeciego).

Ten był rozchwytywany.

Co więcej był tak cenny, że wypożyczano go tylko wzbudzającym zaufanie czytelnikom, bowiem bano się, że ktoś zapomni go oddać…

Prawdę mówiąc nie mam pojęcia dlaczego nie kupili ich więcej. W tym okresie było bowiem na rynku już kilka wydań „Władcy”, sprzedawanych przez różne wydawnictwa (w tym kilka pirackich). Podobna sytuacja panowała nawiasem mówiąc w dziale dla dorosłych, gdzie przez długie lata świętym grallem był Wiedźmin.

Niemniej jednak nawet, jeśli ktoś uzbroił się w cierpliwość, to nie mógł czuć się w pełni usatysfakcjonowany. W książce brakowało bowiem kilku stron. Co gorsza brak jednej z nich był dość konfundujący dla czytelnika. O ile „Władca” niewiele tracił na braku kilku opisów przyrody i paru wierszy, tak wymieniona strona zawierała scenę spotkania Gandalfa z Balrogiem.

A wiemy, jak istotny był to moment…

Teraz natomiast sam jestem właścicielem tego skarbu.

Reklama
Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Fantasy, Książki, tolkien i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Władca Pierścieni – patrzcie co sobie kupiłem:

  1. Grisznak pisze:

    To było drugie wydanie, które czytałem. Pierwszym, przy którym po raz pierwszy zetknąłem się z Władcą, było to wcześniejsze, większe gabarytowo z obrazami Petera Bruegla Starszego na okładkach (WTF, pewnie, ale fantastyka wydawana w Polsce w latach 70 i 80 to okładkowe tragedie i wdzięczny temat na tekst, więc ten Bruegl nawet nie był aż tak zły). Pamiętam, że u nas w bibliotece bardzo szybko zaczęło się to wydanie „sypać”, choć przyznaję, byłem wtedy zachwycony okładkami, bardziej pasującymi niż malarstwo Bruegla.
    Cóż, dziś na półce mam wydanie Muzy (reedycja tego pierwszego), pierwszą edycję Łoziny oraz oryginał. Acz jakbym gdzieś to tutaj znalazł, to kto wie, czy bym się nie szarpnął.

  2. Katrina pisze:

    Ale skarby! Ja sama muszę do LOTRa w końcu wrócić… gdy czytałam serię w gimnazjum to niespecjalnie mnie porwała i trudno mi stwierdzić, czy to kwestia niedoświadczenia czytelniczego, czy gustu. A nie do końca mam obecnie czas na sprawdzenie tego. :c

  3. simplexpl pisze:

    Również dla mnie to było pierwsze spotkanie z trylogią, na początku lat 90. Doskonale rozumiem twoje zadowolenie i zazdroszczę 🙂

  4. Skate pisze:

    Pamiętam, że pierwszy raz jak czytałem Władcę, to tak jakoś się złożyło, że miałem 1 tom w tłumaczeniu Skibniewskiej a 2 i 3 Łozińskiego. Wtedy też nie miałem pojęcia o różnicy w przekładach, więc gdy sięgnąłem po 2 tom byłem zaskoczony i skłonny uznać, że wciśnięto mi jakąś podróbkę 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s