Byłem we Wrocławiu i udało mi się wrócić:

W ostatni weekend lipca los rzucił mnie z różnych powodów do ukraińskiej kolonii, na polskich, poniemieckich ziemiach odzyskanych, czyli do starożytnego, lechickiego, królewskiego miasta Breslau. Powody dla których tam pojechałem były różne, a jako, że zamieszane w nie były osoby trzecie, to nie będę o nich opowiadał, by nie powstały plotki. Faktem jest, że byłem w Breslau po raz czwarty, czy piąty w życiu, lecz tym razem postanowiłem swej bytności nie ograniczać jedynie do zwiedzania dworca kolejowego.

Pierwsze problemy:

Jak pisałem już kiedyś: Dworzec Główny we Wrocławiu dość poważnie różni się dziś od tego, jakim go opisałem w „Tym, co walczy z potworami”. Przyjeżdżając na miejsce nie wiedziałem jednak jak bardzo moje wspomnienia odstają od rzeczywistości. A przecież ostatni raz byłem tam w styczniu 2017…

Jak się okazało w miejscu, gdzie stawały kiedyś autobusy zbudowano gigantyczną konstrukcję z parkingiem podziemnym. Mało więc brakowało, bym uznał, że „to jeszcze nie tu” i pojechał do następnego przystanka, położonego pewnie hen, daleko, w dzikich Niemczech…

Wrocławianie to strasznie niebezpieczni ludzie. Sprzedają chili na kilogramy.

 

…i kapsacjaninę w proszku.

Naprawdę straszna pogoda:

Na miejscu powitała mnie najwstrętniejsza aura, jakiej w te wakacje doświadczałem, która dręczyła mnie do końca wyjazdu: było 35 stopni, na niebie ani jednej chmurki, wilgotność powietrza w okolicach 70 procent. W hotelu spałem przy włączonym wiatraku, pod narzutą na kołdrę, gdyż pod prawdziwą kołdrą nie szło wytrzymać…

Dużo ładnej, słowiańskiej architektury:

Breslau, jak sama nazwa wskazuje wzniesiony został przez króla Popiela III Wielkiego w epoce średniego państwa lechickiego, jako kosmodrom. Po czasach tych zostało wiele zabytków.

Muszę powiedzieć, że miasto to jest bardzo ładne i robi wrażenie. Zachowało się w nim sporo interesującej architektury, gotyckich kościołów i katedr. Trafiłem też na fajny, XIX wieczny budynek fabryki, a także halę targową, również dziewiętnastowieczną, jednak wzniesioną tak, by komponowała się z otoczeniem.

Architektura ta nie zawsze jest traktowana przez miejscowych z respektem. Przykładowo XIII wieczny kościół świętego Wojciecha jest bardzo skutecznie zasłonięty galerią handlową.

Najlepsze, że za tą inwestycję ktoś jeszcze nagrodę dostał…

Ale wracając do pozytywów: robi to wrażenie. I żeby było śmieszniej: połowa tych kamienic jest większa, od tego zamku, którego pilnuję.

Typowo słowiańska chatka z g(…)a.

Ostrów Tumski, gdzie żyją biskupi.

 

Sporo jenotów:

Wrocław to miasto z jedną z największych ilości czynnych Tanuków na świecie. Oczywiście nie udało mi się wszystkich zebrać do kupy, jednak cztery sztuki to już dużo. Fajnie było popatrzeć na znajome gęby i pogadać kilka godzin o pierdołach przy piwku. I gadać, gadać, aż nas z baru nie wyrzucą.

Dziecko kolegi.

Żarcie:

Należy zauważyć, że Wrocław obfituje w różnego rodzaju, całkiem nieraz sensowne knajpy ulokowane w okolicach rynku. Odwiedziłem niestety tylko cztery, przy czym tej naszej kawiarni nie będę brał pod uwagę, bowiem nie rozumiem idei kawiarni… Były to:

  • WokIn: ciekawa idea, którą skopiuje, jak będę już należał do wyższej klasy średniej. Jest to knajpa ala azjatycka z makaronem. Wchodzisz, wybierasz rodzaj makarony, rodzaj mięsa, sos, posypkę i cztery rodzaje warzyw. Oni ci to mieszają, podgrzewają i masz gotowe jedzenie za kilkanaście złotych. Bardzo dobre, szybkie, smaczne i z pomysłem.

  • Pierogarnia: czyli klasyczna knajpa typu „polskie pierogi”. Jako, że uwielbiam pierogi pieczone, a nigdzie w zasięgu takich nie mam, to musiałem skorzystać. Pyszne było.

  • Masala: czyli kuchnia indyjska polecona przez kolegę. IMHO niezła, nie narzekam, aczkolwiek uważam, że lubelskie Indian Palace jest jednak lepsze i ma większy wybór dań.

Porażki:

Niestety nie wszystko mi się udało. Tak więc:

  • Nie udało mi się trafić do ramenowni. Wrocław jest bowiem potwornie skomplikowanym miastem.

  • Nie odwiedziłem Ogrodu Zoologicznego.

  • Z braku czasu musiałem też zrezygnować z wizyty w Ogrodach Japońskich.

  • Podobnie jak z wizyty w Muzeum Wojsk Inżynieryjnych, Muzeum Minerałów, Narodowym i Archeologicznym

Będą jednak powody, żeby wrócić do miasta (tylko już niestety w czasach, gdy będę musiał zwrócić legitymację muzealnika).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Offtopic. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Byłem we Wrocławiu i udało mi się wrócić:

  1. Grisznak pisze:

    Byłem tam dłużej tylko raz, czego ciut żałuję, zresztą, ciekawe, że odwiedziłem w sumie to samo, co ty – chyba, że to kwestia tego, że nas obu Yuby oprowadzał? 🙂

  2. Kogo z Tanuki.pl spotkałeś? :O

  3. W sumie zastanawiam się po kiego się śmiejesz z niby-słowiańskiego rodowodu Wrocławia, skoro rzeczywiście do XVI wieku miasto było polskie (a przed królestwem Polskim zapewne czeskie… W każdym razie słowiańskie). Że spora część zabytków powstała już pod Habsburgami to inna sprawa.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s