Od kontrowersyjnej wypowiedzi Andrzeja Sapkowskiego, jakoby gry „narobiły mu wiele smrodu i gówna” upłynęło już trochę wody w Wiśle, a emocje już nieco opadły.
Teraz, myśląc nad całą sprawą dochodzę do wniosku, że (mimo, iż wypowiedź Sapkowskiego była skandaliczna), to miał on jednak trochę racji.
Sapkowski bezpośrednio nie partycypował w sukcesie Wiedźmina:
Jak mówiłem: gniew Sapkowskiego jest nieco uzasadniony, a to z tej przyczyny, że faktycznie gry narobiły mu – jak on to ujął – dużo smrodu. I jednocześnie z tego smrodu miał on raczej niewiele.
Jest rzeczą powszechnie znaną, że nasz bohater, podpisując umowę najpierw z Metropolis, a potem z CD Project popełnił poważny błąd biznesowy: zażądał pieniędzy z góry, nie chciał procentu od sprzedanych kopii i zadowolił się sumą, która owszem, podówczas zapewne wydawała mu się poważna, ale wobec sukcesu gry okazała się symboliczna.
Szczegóły wydarzenia oraz towarzyszące im plotki można chyba pominąć.
Ważne jest, że nie miał z tego bezpośrednich zysków.
Oczywiście miał korzyści pośrednie, bo to dzięki sławie, jaką uzyskał Wiedźmin, jego książki ukazały się w USA czy Chinach, trafiły na światowe listy bestsellerów, mógł podpisać kolejną umowę z Netflixem oraz zgarną kilka nagród. Aczkolwiek ponownie należy się zapytać ile pieniędzy i czy w ogóle dostał z Chin, bo to niestety jest dziki kraj…
Tak czy siak na nagrodę musiał sobie poczekać. Pytanie brzmi też, ile faktycznie znaczą dla niego pieniądze. Prawda jest taka, że Sapkowski nie jest już młodym człowiekiem, który musi utrzymać rodzinę. W tym wieku często ludzie myślą już bardziej o spuściźnie, jaką po sobie zostawią, niż dorobkiem materialnym.
Sapkowski musiał też zmierzyć się zapewne i z falą krytyki, jaką wywołały gry…
W tym czasie obsypało ekspertami:
Cytując jednego z nich:
„Wiedźmin ma dwa miecze: jeden na ludzi, a drugi na strzygi”.
Premiera gier, jej sukces i późniejsza popularność sprawiła, że słowo „Wiedźmin” stało się powszechnie znane. W efekcie czego jak grzyby po deszczu zaczęli wyrastać Znawcy Tematu, którzy całą swą wiedzę opierali nie na grze nawet (w 2016 w Polsce sprzedało się łącznie 1 milion wszystkich gier spod znaku Wiedźmin, czyli ciągle jest więcej osób, które nie grały, niż takich, które grały w Wiedźmina), a na jej telewizyjnych reklamówkach. Z tych dowiedzieli się oni, że jest to taki władający magią, walczący z potworami, polski samuraj. I że ma na imię Geralt.
Powiem szczerze: jak nasłuchałem się bredni o Wiedźminie, które wygadywali niektórzy samozwańczy eksperci, to mi, staremu hejterowi Sapkowskiego zrobiło się przykro.
Bo na takie coś nie zasłużył.
Temu teraz go po raz kolejny bronię.
Geralt symbol mizoginii:
Po drugie: wraz z sukcesem Wiedźmina wokół gry faktycznie zrobiło się trochę smrodu, a mianowicie część portali tematycznych zarzuciła jej seksizm i brak szacunku do kobiet. Temat ciągnie się już od jakiegoś czasu, przyczyną natomiast były te nieszczęsne, rozbierane karty z jedynki. Pomysł nawiasem mówiąc raczej szczeniacki, wzięty chyba z jakiegoś japońskiego Hentai-RPG, bez którego gra mogłaby się spokojnie obejść. Ale nie ważne…
Ważne, że znalazła się na celownikach.
Krytyka ta wywołała flejm, który trwa do dziś. Z jednej strony osoby o poglądach lewicowych krytykują Wiedźmina, Sapkowskiego i CD Project za seksizm na wszelkich możliwych poziomach i przy każdej okazji. Ostatnio widziałem więc na przykład wypowiedź jakiegoś idioty (a być może bajt, co na jedno wychodzi), który oburzał się, że w Cyberpunku nie będzie możliwości gry postacią trans…
Z drugiej strony część wyznawców poglądów prawicowych uznała, że „biją naszych” i zaczęła Sapkowskiego i Wiedźmina bronić. Ba! Dla niektórych stał się nawet symbolem uciemiężenia…
Problem polega na tym, że, jeśli przeczytać Sagę o Wiedźminie, to widać, że Andrzej Sapkowski ma poglądy raczej lewicowe (sądząc po „Sezonie burz”: bardzo naiwnie) i przedstawia sobą typ rozczarowanego życiem socjaldemokraty, który z jednej strony ma swoje przekonania, a z drugiej niestety widzi, że prawa ekonomii są uniwersalne i nieubłagane.
Co zaś się tyczy poglądów prawicowych i konserwatywnych, zwłaszcza skrajnych, to są one dość częstym tematem w jego utworach. Sapkowski jednak traktuje je jednoznacznie negatywnie, z naganą, uważa za irracjonalne i godne pogardy.
Obrót sprawy, w efekcie którego jego twórczość znalazła się pod ostrzałem osób o zdawałoby się zbieżnych poglądach, a za obrońców znalazła sobie ludzi, do których czuje on niechęć, jest paradoksalny.
Mi w takiej sytuacji, ponownie, byłoby co najmniej przykro.
Wiedźmińska słowiańskość:
Każdy, kto miał do czynienia z esejem „Piróg, albo nie ma złota w Szarych Górach” zdaje sobie sprawę, jaki jest stosunek Sapkowskiego do słowiańskiej fantasy: taki jak mój. Czyli negatywny. Osoby, które przyjrzały się dokładniej książce zauważą, że tak naprawdę słowiańskości jest tam mało: około 10 imion, kilka potworów, nazwa „wiedźmin” i trzy opowiadanie: to o strzydze, o szewcu i o diabole. Dwa ostatnie nawiasem mówiąc naśmiewają się z ludowości… Pierwsze w sumie też…
Jeszcze uważniejsi czytelnicy zauważą, że twórczość Sapkowskiego jest w zasadzie jawną opcją niemiecką. Wiadomy pisarz inspiracje czerpie w zasadzie z całej światowej literatury, jednak jego zainteresowania klasyką literatury niemieckiej szczególnie rzucają się w oczy. Widać więc naleciałości tamtejszych powieści historycznych (i mitów narodowych), całe wątki zaczerpnięte od Goethego i Wagnera, bo o inspiracjami Baśniami Braci Grim wspominać nie warto.
Do tego dochodzi jeszcze atmosfera pełnego średniowiecza, właściwsza raczej dla literatury niemieckiej, niż polskiej. Oraz wyraźne zainteresowanie okresem niemieckiej Wojny Miast oraz niderlandzkiej rewolucji gospodarczej…
Jako, że niewielu, nawet historyków kojarzy ten moment: jest to chwila, w której dochodzi do gwałtownego rozwoju miast. Te bogacą się i czują się coraz bardziej wpływowe. Jednocześnie w tym samym okresie rozwija się kultura rycerska, z kodeksami honorowymi, minstrelami, zamkami i turniejami. Koniec końców dochodzi do konfrontacji obydwu nurtów, w trakcie której okazuje się, że cały ten rycerski przepych jest na kredyt. Rycerstwo postanawia przywrócić „naturalny stan rzeczy” i zostaje wyrżnięte przez chłopów, tkaczy, farbiarzy i rzeźników zbrojnych w kłonice w bitwach w rodzaju tej pod Courtrai…
Jednak, by wyciągać takie wnioski należy znać trochę literaturę oraz historię (tą ostatnią dość dobrze i w specyficznych obszarach).
Tymczasem usłyszeć możemy, że wiedźmin jest słowiański i że zapoczątkował on zainteresowanie mitomanią słowiańską…
Nie jest to prawda, zainteresowanie tą ostatnią jest pokłosiem mody na kinder-nacjonalizm.
Aczkolwiek gry faktycznie podsycają lub przynajmniej dostosowują się do zapotrzebowania rynku, eksploatując wątki słowiańskie. I w rezultacie wielokrotnie są one niezgodne z duchem twórczości Sapkowskiego. Przykładowo można zauważyć, że Geralt bardzo często odczynia klątwy gromadząc różne zioła, kości i inne wynalazki oraz uciekając się do ludowych sposobów. Książka natomiast wielokrotnie nimi gardzi.
Warto też zwrócić uwagę na nazewnictwo potworów. W wersji polskojęzycznej wiele z nich ma ludowe nazwy: południca, nocnica, baba wodna czy cmentarna, albo też ustylizowane „na nasze” wiedźmy z Krzywuchowych Moczarów.
W wersji anglojęzycznej te same potwory noszą nazwy odwołujące się do Monster Manual do Dungeons and Dragons, mamy więc „wraith” i „bog hag”, a czarownice z wiadomych mokradeł odwołują się imionami nie do „naszego” tylko do trzech czarownic z Makbeta. Podobnie zresztą cała historia Krwawego Barona nawiązuje do wiadomego dramatu Szekspira.
Jeśli natomiast chodzi o dodatek „Serce z kamienia”, to bliższy duchem jest on raczej twórczości Jacka Komudy, niż Andrzeja Sapkowskiego…
Podsumowując:
W moim odczuciu Andrzej Sapkowski ma powody, by narzekać. Gry, a raczej: sprzężenie zwrotne, jakie ukształtowało się po ich wydaniu, bardzo poważnie wpłynęły na społeczny odbiór jego twórczości. Odbiór ten jednak nie jest zgodny z intencją autora i zapewne zmusza go do mierzenia się z nieuprawnionymi sądami wygłaszanymi w jego stronę.
Z mizogonią to niezupełnie było tak. O Wieśku 1 wszyscy już zdążyli zapomnieć, w tym wspomiane portale, a nawet dla tych, co pamiętali, nie był to po tylu latach specjalnie atrakcyjny temat. Wiesiek 3 natomiast nie był grą „bezpieczną”, miał ambicje opowiedzieć o rasizmie i poniżaniu kobiet po swojemu, więc mu się oberwało, bo niektóre środowiska „lewicowe” łaknęły krwi i trzeba było znaleźć jakąś głośną ofiarę, a większość gier AAA jest tak wyzuta z treści, że nie ma się do czego dobrać. Było to jednak środowisko głównie z USA i nie jestem przekonany, na ile mogło to to dotrzeć do Sapka, który dzieckiem Internetu specjalnie nie jest.
Nagłówek waypointa to nie bajt, to nie jest nawet najgorsze, co u nich widziałem… Możliwe jednak, że cały ten portal jest bajtem.
Najgorsze, że te bzdury o słowiańskości „Wiedźmina” zaczynają powtarzać amerykańscy youtberzy, blogerzy etc. omawiający temat serialu. A co głupsi antysjw wykorzystują tą totalnie błędną charakterystykę do szerzenia zamętu i durnych teorii, jakoby zróżnicowany etnicznie pokój scenarzystów i baba na czele miałyby być wbrew duchowi tych książek i skazywać serial na porażkę (już pomijając, że to bardzo mądre oceniać utwór, którego nie ma, na bazie swoich własnych wymysłów).
Owszem, Sapkowski może mieć konkretne powody do narzekania. Jednak w kwestii finansowej nie ma do nich IMO prawa. Wielki pan ekonom, który nie ogarnął rynku i sam strzelił sobie w stopę. Nie musi być specem od game marketu, ale do tematu gier i graczy podchodzi z pogardą, bo to rozrywka półgłówków i mas. Ma więc za swoje. Jeśli chodzi o kasę, to sam jest sobie winien i niech cierpi. A reszta? Cóż, lewicowy kryptopantoflarz, którego krytykują środowiska po lewej stronie, a którego bronią tak pogardzani przez niego przedstawiciele prawicy, nawet tej skrajnej. Słyszę lekki chichot historii. Odżegnujący się od słowiańskości pisarz, którego świat o korzeniach germańskich i celtyckich uznaje się za pomnik słowiańskiego fantasy. Też zabawne, ale tutaj ponownie jest to jego wina – wziął kasę i odciął się od możliwości wpływu na produkcję, to niech ma.
Pojawieniem się licznych „ekspertę” bym się nie przejmował, wątpię że i on się przejmuje, bo debili nigdy nam nie braknie. To samo w gruncie rzeczy z odbiorem Wiedźmina jako czysto słowiańskiego. Świat jest pełen idiotów, w tym takich z tytułami naukowymi i cała masą przeczytanych mądrych książek, więc i to mnie nie dziwi. Zaś temat rzekomej mizoginii i rasizmu gier/książek, to raczej wynik specyficznego nastroju społecznego w USA, ich manii na punkcie wykluczenia, mniejszości i ucisku społecznego – oraz specyficznego imperializmu kulturowego, wedle którego na całym świecie musi być jak w USA, albo na pewno jest źle (jak przy obłędnych płaczach, że w W-DG za mało kolorowych, za co też oberwało się twórcy Kingdom Come: Deliverance…).
Czy mi się wydaje, czy na tym zdjęciu z kucającym wiedźminem w dresie, to ty sam pozowałeś? Bo po zdjęciu peruki dostrzegam pewne podobieństwo.
Rozmawiając z pewna osoba na temat gry spytałem się jej czy czytała książki ? Odpowiedz mnie trochę powaliła i skłoniła do refleksji. Mianowicie usłyszałem, że nie czyta książek bo na zadania poboczne nie ma czasu a co dopiero na czytanie książek w grze 😀. Osoba tą nie był żaden gimbus a osoba ok. 30ski, no ale faktycznie raczej książek nie czyta wirtualnie ani fizycznie.
Nie rozumiem kompleksów wobec „słowiańskiej fantasy” – niemiecka wieś była niewiele mniejszym zadupiem i zacofaniem jak polska w czasach Wagnera i innych niemieckich twórców czerpiących z germańskiego folkloru i mitologii. Do tego zachowało się z niej znacznie mniej. Skąd więc te złudne poczucie większej barwności fantastyczności germańskiej? Po prostu germańscy twórcy bardzo ładnie nazmyślali plus na zachodzie nie mają takich kompleksów wobec ludowości i czasów pogańskich jak ludzie w Polsce, gdzie każdy pretenduje do korzeni szlacheckich i twierdzi, że jego rodzina była katolicka jeszcze zanim urodził się Jezus. Ba, nawet wschodni sąsiedzi wliczając w to niesłowiańskich Bałtów mają o wiele zdrowszy stosunek do ludowości i pogańskiej spuścizny.
Jest dokładnie odwrotnie, niż Pan mówi. Mitologii germańskiej zachowało się NIEBOTYCZNIE WIĘCEJ niż mitologii słowiańskiej. Do tego stopnia, że dziś nie da się nawet udowodnić niezbicie, że coś takiego, jak mitologia słowiańska istniała.
Jeśli chodzi o „wschodnich sąsiadów” wliczając Bałtów, to nie da się tego nazwać „zdrowszym podejściem pozbawionym kompleksów”. Wręcz przeciwnie: jest przejawem zakompleksienia i braku własnej historii, bo jak nazwać takie sytuacje, gdy archeolodzy marzą ziemię ropą i ogłaszają, że to ślady węgla po dawnych osadach. Lub, gdy wymyśla się najpierw „pradawne święto” (dokumentowane w źródłach od lat 90-tych XX wieku), potem wymyśla się do niego starożytnego bożka (którego imię nie pojawia się w żadnych kronikach, ani źródłach z epoki, a lingwistycznie stanowi karykaturę), a potem próbuje się wpisać „tradycję” na listę UNESCO?
Drogi Panie to co Pan teraz napisał to stek bzdur. Proszę mi podać co to za święto o którym Pan pisze „wymyślone”. Z pańskich wypowiedzi jasno przebija niechęć do korzeni i kultury Słowiańskiej natomiast wielbi Pan niezmiernie i bardzo szybko wyrokuje o zgrozo o tym co nie jest nasze. Na naszych ziemiach również i tych zachodnich stosunkowo często są odnajdywanie całe osady sprzed pięciu tysięcy lat. Kronikarze rzymscy i niemieccy rozposuja się o tym jak waleczny i i jednocześnie umiejacymi dbać o swoje rodziny i plemiona były ludy zamieszkujące te ziemie. Proszę przestać promować opcje niemiecka, zacząć uprawiać porządne dziennikarstwo i szukać weryfikować zanim Pan coś napisze.
Proszę się zapoznać z podręcznikami do historii dla klasy 4 szkoły podstawowej, to będzie Pan wiedział do kogo należały osady z przed 5.000 lat oraz o jakich zamieszkujących nasze ziemie ludach pisali Rzymianie (oraz, że nie w kronikach). Bo podpowiem, że nie o Słowianach.
„Proszę się zapoznać z podręcznikami do historii dla klasy 4 szkoły podstawowej”
Sądzę, że przeceniasz podręczniki do historii dla klas czwartych. Ja, jeśli chodzi o starożytną historię ziem polskich, kojarzę może po jednym temacie na każdym etapie edukacji (czyli w sumie dwie godziny piętnaście minut). Szczerze to, zawsze wyciągając tę czwórkę na koniec roku, nie mam zielonego pojęcia, kto zamieszkiwał ziemie obecnie polskie, ani gdzie go poniosły wichry historii.
A to jest przecież wszystko. Mogło ci jednak umknąć, bo 2 godziny 15 minut to aż za dużo czasu, żeby podsumować wszystko, co na ten temat wiemy.
Czy tylko ja nie mogę się nadziwić temu, że tak mało ludzi żalących się na niewiedzę w wyżej wymienionym temacie wysila się chociaż na tyle żeby wejść na wikipedię, wpisać „prehistoria ziem polskich” i poświęcić tak na oko 20 minut ?
„Zachowana” mitologia germańska to jedna prawdopodobnie zdrowo wykręcona co do treści mitologicznej przez chrześcijańskiego autora księga. Poza nią jest ona praktycznie martwa. Protestantyzm ostro wyrugował większość przedchrześcijańskich wierzeń i obrzędów z życia narodów germańskich. U Słowian zachowały się dość zdawkowe wzmianki literackie ze średniowiecza, za to żywa pozostała demonologia, obrzędowość (bogata w symbolizm mitologiczny) i treść mitologiczna w tradycji ustnej, która zmutowała do postaci baśni i legend. Więc proszę mi nie wciskać kitu o rzekomym niezachowaniu i braku przesłanek ku istnieniu takowej w ogóle. Bo to nie popis elokwencji, ale braków w wiedzy..
Jak wiele ma Pan racji widać choćby porównując tak prozaiczną rzecz, jak nazwy dni tygodni.
W języku polskim te brzmią:
– poniedziałek (od „po niedzieli”)
– wtorek (od „wtóry”, czyli archaiczne „drugi”)
– środa (od „środkowy”)
– czwartek (od „czwarty”)
– piątek (od „piąty”)
– soboto („szobota” od żydowskiego szabasu)
– i niedziela (od „niedzielać” czyli niepracować.
W języku niemieckim natomiast:
– Montag („dzień księżyca” od pogańskiego święta księżyca)
– Dienstag (od „Tiwstag”, czyli „dzień Tyra” boga wojny, przez german kontynentalnych zwanego Tiwem, litera „T” zmieniła się w „D” tak samo, jak w średniowiecznym „Teutsche” czyli Teutoni, które zmieniło się w Deutshe)
– Mittwoch (od „środek”, tu bez niespodzianek
– Donnerstag („dzień Donnara”, który to Donnar jest innym imieniem Thora)
– Freitag („dzień Freja”, boga płodności)
– Samstag (od „Sonnabend” wigilia dnia słońca, dosłownie „wieczór przed dniem słońca”)
– Sonntag (czyli pogański „dzień słońca”).
Panie Piotrze, to jakie to sztuczne święto i bóstwo? Chętnie sobie na ten temat poczytam 🙂
O LOL, a mitologia słowiańska jest żywa? Niewykręcona i oryginalna? Jedyne co przetrwało to bajki i klechdy wśród chłopstwa, a nie żywe tradycje. Do tego raczej na zasadzie małpowania, nie świadomej spuścizny pokoleń. Myślisz, że niemiecka czy norweska wieś takich zachowań nie ma? Ma, czyli stoją na tym samym poziomie, plus zachowane resztki ich mitologii – wykręcone czy nie, ale istniejące. Mitologia Słowian nie istnieje, bo nasi chwalebni przodkowie byli za tępi na wymyślenie pisma i utrwalenie swoich wierzeń w czymś więcej niż kawałku drzewa – czego nie da się powiedzieć o innych ludach. A dzisiaj bandy idiotów spod znaku rodzimowierców i innych oszołomów wymyślają sobie własne mity, sprzedając je jako oryginalne słowiańskie wierzenia, albo biorą kompletnie nam obce elementy wiary Słowian wschodnich i udają, że są nasze. Serio, to nie jest sprawa kompleksów, tylko faktów – nie mamy prawie nic, Niemcy i Skandynawowie wprost przeciwnie. Może nie czystą esencję wierzeń swoich przodków, tylko już ich chrześcijańską interpretację, ale my nawet tej interpretacji nie zachowaliśmy dla potomnych.
@Shockwave
Dość niedorzeczne jest zarzucanie rodzimowiercom pożyczanie „obcych kulturowo” elementów Słowian wschodnich. To jest jakiś odprysk mitu narodowego, wedle którego czas nie jest, w przeciwieństwie do przestrzeni, barierą kulturową. Jest dokładnie odwrotnie. Współcześni Niemcy za miedzą są nam wielokrotnie bliżsi kulturowo niż Polacy sprzed nawet dwustu lat, nie wspominając już o ludach słowiańskich żyjących na ziemiach polskich tysiąc lat temu. W tym sensie „obce kulturowo” są dla współczesnych tak samo sagi nordyckie jak zapomniana mitologia Słowian, a znacznie bliższe są chłopskie bajki i klechdy, bo dotyczą ludzi, z którymi dzielisz język i możesz porozmawiać, w przeciwieństwie do wieków martwych i żyjących w kompletnie odmiennej rzeczywistości bardów i kronikarzy.
O tym zresztą mówił Sapkowski w Pirogu: nie o to chodzi, że legendy arturiańskie są, a mitologii Słowian nie ma: chodzi o to, że te legendy pozostają żywym dziedzictwem kulturowym Anglosasów i Francuzów, którzy rozumieją zawarte tam toposy. Ale NIE dlatego, że te toposy mają tysiąc pięćset lat (bo przecież mitologii celtyckiej zachowały się tam dosłownie strzępy) albo że są częścią narodowego dziedzictwa (bo przecież pochodzą od Celtów i Brytów, których Frankowie, Anglowie i Sasi wyrżnęli, wchłonęli lub zepchnęli na margines), ale dlatego że istnieją ich ciągle aktualizowane wersje, czytelne dla odbiorcy współczesnego.
W tym sensie Sapkowski ma rację: mity arturiańskie są żywe i to nie tylko w porównaniu do mitów Wschodniej Europy, ale też w porównaniu do zabytków literatury średniowiecznej, takich jak Beowulf czy Eddy, które na wieki zostały zapomniane, a ich romantyczne „odkrywanie” ma w dużej mierze charakter sztuczny, równie mocno, co powiedzmy współczesne gry o samurajach robione w Zachodniej Europie. Możemy mieć o nich dużo danych, ale stanowią dla nas niezrozumiałe neverlandy, do których musimy dopisywać nowe elementy, żeby w ogóle nas zainteresowały.
Prawda jest taka, że już w czasach Krzywoustego byliśmy bardzo zniemczeni. Co nawiasem mówiąc rosyjscy panslawiści wywlekają nam od XIX wieku. Późniejsza historia, aż po XVIII wiek, kiedy rozpowszechniła się moda na kulturę francuską, to albo zrzynanie od Niemców na zasadzie „hej, oni sobie wybierają władcę! my też tak chcemy!”, tudzież „Ej! ich szlachta pobudowała sobie coś co się nazywa „Vorwerk” (dla przypomnienia w niemieckim „V” czyta się jako „F”) i to fajnie działa”. Albo też byliśmy w opozycji do nich na zasadzie „Jezu Chryste! W Niemczech trwa Wojna Miast! Mieszczanie szlachtę mordują! Rozwalmy gospodarkę naszego państwa, żeby tylko miasta nam się nie rozwinęły i nas też nie wyrezali” albo „ubierajmy się jak Turcy, żeby mieszczanie nie myśleli, że są w Niemczech”.
Jeśli natomiast chodzi o Rodzimowierców, to tam jest pełno obcych nurtów. Generalnie jest to mieszanka między:
– brytyjskim Wicca i „White Goddess” Roberta Gravesa
– wygrzebanych w bibliotekach książek etnologicznych z przełomu XIX i XX wieku, w większości ledwie mieszczących się w kryteriach naukowości już w chwili publikacji.
– importów z Rosji, Ukrainy i Białorusi, które ciągle próbują tworzyć swoją tożsamość narodową, odwołując się do wielkich, słowiańskich korzeni
– i importów niemieckich.
Te ostatnie są ciekawe, bowiem z jednej strony wśród rodzimowierców aktywna jest grupa, która nie może ścierpieć faktu, że potomkowie Słowian czczą żydowskiego boga, a z drugiej strony jak mówiłem wiele rzeczy importuje się z Rosji, gdzie ultranacjonalizm jeszcze częściej przeplata się z neopogaństwem.
Jeśli jest mowa o mitologi słowiańskiej to trzeba pamiętać, że nie mówimy tu o mitologii, która była znana tylko na dawnych ziemiach Polski. Nie należy tego mylić. Mitologia Słowian to zbiór wszystkiego co było obecne po stronie wschodniej i południowej. Aż do Węgier czy Bułgarii.
Stwierdzenie, że mitologia Słowian nie istniała jest błędne. Nie ma na świecie ludu, który w coś by nie wierzył. Wiara w cokolwiek zastępowała naukę. Miała wyjaśniać dane zjawiska, chociażby przyrodnicze. I wierzenia są udokumentowane. Fakt, w Polsce nie były spisane wierzenia przez ludy słowiańskie, ale przyszli germanie oraz grecy, którzy pisali o wykrzewieniu bluźnierczej wiary plebsu,
Dodatkowo mitologia żyje w słowach, w języku. Naprzykład wyraz oznaczający niebo to w j. łac. deiwos, co zostało zaadoptowane w czasach praindoeuropejskich u przodków na ziemiach polskich jako wyraz dziwny (wiele zmian językowych których nie ma sensu objaśniać), bo przodkowie nie uważali, że w niebie żyją bogowie. Za to niebo pochodzi od bodajże irańskiego nebah. Dużo naleciałości jest z tamtego języka z czasów pra. Taksamo Irański Bóg Indra to dzisiejsze słowo jądro, co miało oznaczać męskość i siłę.
To nie jest tak, że mitologia i wierzenia mają być spisane co do słowa, bo to zostało potępione przez chrześcijaństwo, ale mitologię można odnajdywać gdzie indziej. Wiły, dziwożony etd. wszystko jest udokumentowane. Polecam Urbańczyka, Brucknera, Pełkę, Moszyńskiego, Gieysztora.
A mitologię arturiańską, celtycką czy grecką też bardzo lubię i cenię. To, że szanuję sprawdzone fakty o wiarach ludów Słowiańskich, nie oznacza, że mam się zamykać na inne wierzenia.
Wiedźmin nie jest słowiański, bo nawet jego „demony” zostały zmienione i nie są tym, co słowiańskie bestyji. Książki Sapkowskiego to zbiór różnych mitologii. A sam wiedźmin i strzyga, pierwsze opowiadanie, powstało na podstawie baśni, więc na wszystko trzeba patrzeć z przymróżeniem oka. Pozdrawiam.
@Shockwave
„Mitologia Słowian nie istnieje, bo nasi chwalebni przodkowie byli za tępi na wymyślenie pisma i utrwalenie swoich wierzeń w czymś więcej niż kawałku drzewa – czego nie da się powiedzieć o innych ludach.”
Gwoli uczciwości warto wspomnieć, że przypadków niezależnego wynalezienia pisma w historii ludzkości było 3-4 (Sumer, Daleki Wschód, Ameryka Środkowa i być może Egipt). Cała reszta to były systemy zapożyczone, albo przynajmniej zainspirowane zewnętrznie. Fun fact: pismo to tylko jedno z kluczowych wynalazków cywilizacyjnych, do których Europejczycy nie przyłożyli ręki 😉
@Agne
Nikt nie twierdzi, że Słowianie w nic nie wierzyli. po prostu dzisiaj nie mamy nic konkretnego, na podstawie czego moglibyśmy sensownie zrekonstruować mity i wierzenia Słowian – tych z zachodu, wschodu czy południa. I nie wiem o co chodzi z tym „chrześcijaństwo potępiało”. Tak potępiało, że gdy biskup Brynjólfur położył w XVII wieku łapy na kopii Eddy Starszej (nota bene pisanej już w okresie chrystianizacji Skandynawii – a same te mity nordyckie są już prawdopodobnie na maksa przesiąknięte chrześcijaństwem i mają niewiele wspólnego z pierwotną wiarą ludów Północy), to jej nie spalił, tylko dał w prezencie królowi Danii. Nic nie przetrwało nie dlatego, że zły Kościół niszczył mściwie co tylko zdołał. Mamy wielkie nic, bo Słowianie byli głupsi od Skandynawów i nie wymyślili sobie nawet najbardziej prymitywnego pisma, którym mogliby coś zapisać.
Problem był raczej nie w tym, że nasi przodkowie byli głupi, bo wręcz przeciwnie: mieli bardzo duże osiągnięcia (stworzyli np. pierwsze, trwałe organizmy państwowe w Europie Srodkowej i Wschodniej, potrafili sprawnie organizować ludność do bardzo dużych prac inżynieryjnych jak np. budowa fortyfikacji Poznania, czy stworzyli, z niewielką pomocą Greków własny, oryginalny system religijny: prawosławie w typie ruskim. Rzecz w tym, że wszystko wskazuje na to, że Słowianie byli bardzo otwartymi ludźmi i czerpali gotowe wzorce cywilizacyjne wszędzie tam, gdzie na takie trafili i to dość ochoczo. Przykładowo trafiając na nasze tereny zajęli celtyckie sanktuaria na Ślęży i przejęli tamtejszą religię, trafili na Rugię i uruchomili na powrót germańską świątynię, przejęli bałtyckiego Perkunasa na swoje naczelne bóstwo. Koniec końców trafili też na chrześcijaństwo, które niosło w pakiecie wiele fajnych rzeczy (np. system rzymskich kurii municypialnych) i dość ochoczo jak się wydaje je zaakceptowali.
Nawet reakcja pogańska była u nas słaba, w odróżnieniu od buntów Germanów u nas bowiem nie wysypało ani spalonymi kościołami, ani świętymi-męczennikami…
Owszem, trochę prowokuję nazywaniem ich idiotami. Nie można Słowianom odmówić plastyczności i umiejętności dostosowania się do nowych warunków – to jest ważna cecha, która pozwoliła im przetrwać i rozwijać się, czego nie można powiedzieć o wielu innych ludach. Mimo to w pewnych aspektach odstają, choćby w tym nieszczęsnym piśmie, bo nawet ludy północne coś tam zaczęły delikatnie wytwarzać w tym temacie. Generalnie nie jest to żaden zarzut przeciwko Słowianom, bo w gruncie rzeczy wychodzi na to, że dokonywali właściwych i mądrych cywilizacyjnie wyborów, niejako płynąc z nurtem, który potrafili dobrze odczytać. Czego nie da się powiedzieć o wikińskich Skandynawach, którzy pokozaczyli sobie przez te circa dwa wieki a potem i tak dostali kulturowy, religijny i cywilizacyjny łomot od chrześcijaństwa, ostatecznie uginając karku przed krzyżem.
„przejęli bałtyckiego Perkunasa na swoje naczelne bóstwo”
No to zdecyduj się, albo zakładamy, że nie ma z czego rekonstruować i nie wiemy jak to z tym Perunem było, albo rzucamy hipotezami takimi jak bałtyjskie jego pochodzenie i przedstawiamy jako pewnik?
Wydaje mi się też, że obaj (ty i Shockwave) popełniacie dość typowy wśród historyków błąd wnioskowania, że czego nie ma w źródłach to nie istnieje. Nie mamy źródeł. Czy to dlatego, że ich nie było, czy dlatego, że zostały zniszczone – nie wiemy. Jeśli nawet nie istniały piśmiennie tradycja ustna ma naprawdę gigantyczne możliwości przekazywania wiedzy. To że ta wiedza nie dotrwała do współczesności może być w równym stopniu spowodowana „elastycznością” lub „głupotą” Słowian, co zwyczajnych pechem: brakiem jakiegoś biskupa, która trafiwszy na zabytek pogański postanowił go zachować i utrwalić, a nie spalić albo wyrzucić na śmietnik.
Wszystko co pochodzi z wczesnego średniowiecza jest zazwyczaj w sztukach naprawdę pojedynczych, zachowanych tylko dzięki szeregowi szczęśliwych zbiegów okoliczności. Nie wiemy ile epickich sag i legend istniało w Europie i czy Słowianie mieli ich mniej niż Germanie. Argumentowanie, że skoro ich nie znamy, to na pewno ich nie mieli albo porzucili na sam widok krzyża, jest jeszcze bardziej radykalną hipotezą niż stwierdzenie, że np. możemy zrekonstruować ich wierzenia.
@Siman
Przeginasz trochę. Jeżeli czegoś nie ma w źródłach to zakładając, że subiektywnie to nie istnieje, historyk praktycznie zawsze popełnia mniejszy błąd niż badacz, który zaczyna sobie wysysać z palca różne teorie i wróżyć powiązania. To samo dotyczy innych dziedzin nauki opierających się na źródłach i tekstach – kulturoznawstwa, etnologii, etnografii, antropologii kulturowej czy społecznej, socjologii, etc. Ba, niekiedy nawet mając tekst i tak z nim nic nie zrobisz, bo będzie brakować kontekstu. Po prostu czasami tak bywa, że jakikolwiek ruch nie uczynisz w ramach nauki, to i tak popełnisz błąd. Poza tym, ja nie twierdzę, że mitologia słowiańska nie istniała.
Tradycja ustna mająca potężną wartość to fakt, ale sam przyznajesz w pierwszym komentarzu, że czas jest równie potężną barierą. Zatem tę tradycję ustną też możemy sobie wsadzić, bo – jak sam znowu zauważasz – nie jest ona już nośnikiem tamtych idei i nie jest rozumiana w podobny sposób, ani ich nie przetwarza w sposób gwarantujący jakąś klarowną ciągłość. Także ten tego.
Sęk w tym, że słowiański obecnie jest całkiem spory kawałek europy a kiedyś był jeszcze większy, włącznie z tym, że niewiele brakowało i zesłowiańszczono by Grecję.
Zakładanie, że istniał jakkolwiek jednolity ogólnosłowiański system wierzeń który by można nazwać „mitologią słowiańską” nie jest według mnie czymś rozsądnym.
Zakładałbym raczej, że wszystkie systemy wierzeń moooocno się między sobą różniły. Ruś i generalnie wschód słowiańszczyzny był spenetrowany przez wikingów i przez kontakty handlowe i/lub wyprawy łupieżcze mogły i były tam też obecne wpływy bizantyjskie. Południe było pod stałym wpływem Bizancjum, wręcz było pod jego panowaniem, a my nasi południowi sąsiedzi oraz łużyczanie i oborzyci zza odry zamiast Bizancjum mieliśmy Karolingów i potem Cesarstwo niemieckie.
Więcej – nawet w obrębie naszej zachodniej słowiańszczyzny na pewno były spore różnice. Inaczej wyglądała „mitologia” wieletów a inaczej naszych przodków. Połabianie byli bezpośrednio w kontakcie z zachodnią europą i chrześcijaństwem, ale np. oni nie byli nigdy częścią państwa wielkomorawskiego – u nas spory kawałek był. (czytałem kiedyś książkę w której stawiano hipotezę, że jeszcze przodkowie Mieszka mogli być chrześcijanami i np. być jakimś rodem z elit z Wielkich Moraw które zwiały na północ).
Prawie na pewno Wieleci i nasi protoplaści z plemion lechickich uważali się za osobne byty – patrz wojny jakie z nimi toczyliśmy np. za czasów Mieszka + zdaje się, że my obraliśmy inną „drogę ustrojową” i podczas gdy my poszliśmy w stronę centralizacji władzy w rękach jednego rodu książęcego to oni poszli/zostali przy „demokracji wiecowej” i tam kapłani manipulujący motłochem mieli więcej do powiedzenia (zapewne) jak książęta których obdarzano władzą na czas wojen. Rugia zdaje się wręcz była nieomal teokracją…
Dodajmy do tego jeszcze takie smaczki jak kulturę Sukow-Dziedzice, która była swoistą hybrydą słowiańszczyzny i wpływów germańskich z czasów kultury przeworskiej.
Równie dobrze nasz naród może być mieszaniną słowian i zasymilowanych przez nich wandalów i gotów którzy zostali na tych ziemiach zamiast ruszyć na południe ku Rzymowi podczas wędrówek ludów. Mogłoby tłumaczyć między innymi nazwy rzek takich jak Wkra, Warta, Odra … Wisła jest wymieniona przez Rzymian w I weku jako Viscla. Słowian tu wtedy jeszcze nie było a od kogoś te hydronimy trzeba było podłapać. Myślę, że jeśli rzeczywiście nasi słowiańscy przodkowie zasymilowali naszych germańskich (było nie było też) przodków to mogli od nich przyjąć, nie tylko nazwy rzek ale i jakieś elementy kulturowe. W efekcie czego mamy kolejny powód dla którego mitologia i wierzenia słowian z naszego regionu świata mogły się drastycznie różnić od tych znad dajmy na to Dniepru. Oraz nie zapominajmy, że wierzenia te też mogły ewoluować i zmieniać się pod wpływem kontaktów z innymi kulturami w tym z chrześcijaństwem – tak samo działo się u np. skandynawów więc dlaczego miałoby się nie dziać i u nas. (Przypomina mi się opcja z przyjmowaniem Jezuchrysta jako kolejnego z bogów).
Zatem jak ktoś chce odtwarzać mitologię słowiańską to ja się pytam po pierwsze którą, po drugie z jakiego okresu i po trzecie na podstawie czego ?
Odtwarzanie systemu wierzeń naszych przodków sprzed chrztu mieszka w 966 na podstawie wzmianek bizantyjskich kronikarzy odnośnie Antów i Skalwenów z VI wieku imo jest cokolwiek durne…
Jeśli idzie o piśmienność to … no Shockwave ma rację – nie ma dowodów, że istniało jakieś piśmiennictwo. Nie znaczy to, że go na 100% nie było – po prostu nic nam nie wiadomo, żeby coś dotrwało do naszych czasów. Równie dobrze Piastowie mogli mieć spisaną całą niezwykle bogatą mitologię swoich przodków prowadzoną jeszcze od początku IX wieku, tylko wszystko szlag trafił za panowania Mieszka II, a równie dobrze nic takiego mogło nie być. Zwyczajnie nie wiadomo i póki ktoś nie znajdzie jakiś zabytków na ten temat.
Kolejna kwestia. Czy nasi przodkowie mogli znać koncepcję pisma ? Mogli bo nie byli odcięci od świata i czasem ktoś piśmienny mógł się tam przypałętać, czy to jako kupiec czy jako niewolnik.
Sęk w tym, że pismo jest wynalazkiem całkiem przydatnym, ale służy określonym celom i niekoniecznie musi to być uwiecznianie mitologii tylko zwykłe prowadzenie administracji, rachunków, spisywanie umów itd.
Popatrzcie na większość zabytków jakie mamy z takiej dajmy na to Grecji Mykeńskiej. Większość tego co się zachowało to wydłubane w glinie zapiski typu „ten a ten syn tego a takiego zapłacił podatek dworowi króla 30 koszy oliwek”, „taki a taki ofiarował światyni tuzin wołów”.
Słowianie sprzed czasów Mieszka niekoniecznie musieli czuć potrzebę uczenia się sztuki pisania i czytania (bo zorganizowane państwo wymagające utrzymywania tabunu piśmiennych wykształciuchów pojawiło się dopiero po 966 roku) mimo że generalnie mogli kojarzyć, że coś takiego istnieje, albo znali pismo w jakimś ograniczonym zakresie i równie dobrze mogli prowadzić analogiczne do wyżej wymienionych zapiski tylko zamiast w glinie skrobali je np. na taniej i ogólnodostępnej w naszym regionie korze brzozy, która jednak nie ma zbytnich szans przetrwać w jakimkolwiek stanie 1000 lat, żeby ktoś w naszych czasach miał je próbować odczytać.
Dzięki za przypomnienie o bitwie pod Courtrai. To naprawdę kawał ciekawej historii.
To może Sapkowski sam by się wypowiedział zamiast zdawać się naniego samozwańczych adwokatów. O ile się orientuję Pan Sapkowski nie ma wykształcenia historycznego ani literackiego, jest po handlu zagranicznym. Oskarżanie go jakaś szczególną znajomość tematu historii średniowiecza i mitologii germańskiej może być nieco na wyrost. Może było tak że chłop usiadł i napisał co mu w duszy grało. A że pisał fantastykę to mógł pisać co mu się zachciało bez stresu, że rozmija sie z prawdą historyczną…
Biorąc pod uwagę choćby leksykon postaci mitologicznych i folklorystycznych z „Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini”, albo głębię researshu jaki wykonał do Narrenturm, to nie da się zaprzeczyć, że wiedzę ma ponadprzeciętną. Mimo, że czasem popełnia głupie błędy.
Jak mu cdp kasy dołożyło, to zmienił śpiewkę.
Wiesz, znajoma lesbijka za moją namową kupiła małżonce Wieśka II. Grę wyrzuciły w cholerę, kiedy odkryły, że, cytuję „jedynym homoseksualistą w grze jest ostatnia menda, którą zabijają dla heteroseksualne samce alfa”.
„The books follow a group of supernatural monster hunters led by Geralt of Riva.”
express.co.uk
Spodziewałem się bardziej błyskotliwej odpowiedzi, niż dość prymitywne moim zdaniem wyliczenie dni tygodnia po niemiecku. To równie trafiony argument jak podkreślenie, że po polsku piorun nazywa się tak jak Bóg Burzy, a w X germańskich, czy od germańskich pochodnych jak np. angielski już nie. Czy wyliczenie toponimów o korzeniach mitologicznych. Cherrypicking to może więc sobie darujmy w tej rozmowie. Nie zauważyłem ponadto jakiegoś szerokiego zapożyczania czegokolwiek z ugrofińskiej łamanej przez turańską, jakby nie patrzeć, Rosji. Jak już to widzę wiele ciągnięcia z Ukrainy.
„przedstawia sobą typ rozczarowanego życiem socjaldemokraty, który z jednej strony ma swoje przekonania, a z drugiej niestety widzi, że prawa ekonomii są uniwersalne i nieubłagane”
Nie chcę za bardzo wchodzić z polityką, ale nie mogę się powstrzymać – jeżeli popatrzymy na rankingi krajów o najlepiej funkcjonującym systemie edukacji, służby zdrowia, o najniższym zadłużeniu i największej innowacyjność, w czołówce znajdą się właśnie państwa, w których wprowadzono ten lub inny wariant modelu socjaldemokratycznego. Jeżeli prawa ekonomii są faktycznie „uniwersalne i nieubłagane”, to uczą nas m.in. że bogactwo nie skapuje, a nadmierne nierówności społeczne koniec końców wszystkich ugryzą w tyłek.
Nie da się ukryć, że kraje te mają też bardzo duże złoża ropy i gazu ziemnego pod Morzem Północnym.
Finowie jakiś niezwykłych bogactw naturalnych nie mają, a u nich model nordycki też się sprawdził, pomimo że w drugą połowie XX w. wchodzili jeszcze jako państwo ubogie i odizolowane. Natomiast wydobycie ropy w pozostałych krajach rozpoczęło się dopiero w latach 70-tych, gdy budowa modelu socjaldemokratycznego trwała tam już od przynajmniej kilku dekad. Petrodolary niewątpliwie pomogły, ale ich sprawiedliwy podział to już coś, co trzeba było wypracować.
Szwecja to z kolei rudy metali, głównie żelaza, które dały podstawy pod jej zamożność już w lalatch 40, kiedy Niemcy kupowali to masowo. Choć fakt, że jeszcze na początku XX wieku był to kraj bardziej rozpity niż ówczesne ziemie polskie.
Warto też wspomnieć o Islandii, która przeszła przez bardzo dojmujący okres biedy (niewiele brakowało, a podzieliliby los Grenlandii), a ich zasoby ograniczają się do ryb (o które cały czas walczą z Anglikami) i geotermii. Przez porównanie Polska, z całkiem rentowną miedzią, względnie niezdemolowanymi lasami, oraz stosunkowo żyzną glebą nie wypada najgorzej.
Click to access RB_15-2018_-_wezwanie_201810022040740606.pdf
Sapkowski Strikes Back! 😀
Tia, na flaszki trzeba mieć, a że książki nie sprzedają mu się tak dobrze jak ta komputerowa rozrywka dla idiotów? W sumie nie wiem czemu się dziwę.
W sumie to prawo daje mu taką możliwość (Art. 44. W razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy, twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd), więc tylko głupek by się nie procesował.