Czerwiec był miesiącem obfitym w lekturę: udało mi się bowiem przeczytać aż 6 książek, co było dla mnie niejaką niespodzianką, bowiem dwie z nich były ogromnymi cegłami i nie spodziewałem się ich ukończyć w tym samym miesiącu.
Dodatkowo udało mi się także rozprawić z Harrym Potterem…
Jednak po kolei:
Polska technika wojskowa do roku 1500:
Ocena: 8/10
Nadolski należy do największych klasyków polskiego bronioznawstwa. I mimo że nie żyje od przeszło ćwierć wieku, to po dziś dzień nikt mu nie dorównał. „Polska technika wojskowa”, obok „Broni i stroju rycerza polskiego” oraz „Uzbrojenia w Polsce średniowiecznej” należą do najważniejszych pozycji jego autorstwa.
Jak łatwo zgadnąć po tytule książka traktuje o polskiej technice wojskowej od powstania państwa Mieszka I do rozpoczęcia nowożytności. Autor bazuje na źródłach archeologicznych, zachowanych zabytkach i ikonografii, starając się stworzyć sensowną systematykę uzbrojenia oraz śledzić jego rozwój.
Podejmowane tematy są różne. Tak więc Nadolski zajmuje się zarówno uzbrojeniem zaczepnym, jak i obronnym, ale też technikami oblężniczymi oraz budowy fortyfikacji, wojną morską, oporządzeniem jeździeckim czy wreszcie środkami transportowymi.
Styl książki jest dość ciężki, obok fragmentów ciekawych, traktujących o różnych typach uzbrojenia bojowego i ochronnego otrzymujemy też liczne strony analizy poszczególnych zabytków, co niestety nie jest szczególnie fascynujące.
Zaletą książki jest natomiast fakt, że w ogóle się nie zestarzała. Z jednej strony wynika to niestety z braku konkurencji, bo niestety takich osób, jak Żygulski junior czy Kwaśniewicz nie da się do niej zaliczyć. Z drugiej niezwykłą intuicją autora, który, dysponując bardzo niewielką ilością materiału (przykładowo: Nadolski, pisząc o piastowskich toporach bojowych opierał się na 100 dostępnych sobie, zachowanych egzemplarzach, a obecnie katalog znalezisk ma już ponad 1000 pozycji), dochodził do wniosków, które potem badania weryfikowały jako poprawne.
Ciekawostka:
Część czytelników być może pamięta cykl artykułów o średniowiecznym uzbrojeniu publikowany swego czasu w Magii i Mieczu. Artykuły te były w zasadzie streszczeniem właśnie tej książki.
Harry Potter i książę półkrwi:
Ocena: 8/10
Voldemort chodzi po świecie, Ministerstwo nie ma nic na swoją obronę, Harry wraz z Dumbledore, pod przykrywką prywatnych lekcji walczą z Czarnym Panem, a przy okazji nasz młody czarodziej zaczyna być prymusem, gdy do jego rąk trafia tajemniczy podręcznik do eliksirów…
Dziwne, bowiem, gdy czytałem ją poprzednim razem książka ta wywarła na mnie dużo gorsze wrażenie. Widać gusta zmieniają się wraz z wiekiem.
Ogólnie rzecz biorąc intryga, której jesteśmy świadkami oraz sam przebieg akcji są całkiem ciekawe i zgrabnie napisane. W książce tej mamy też okazje bliżej przyjrzeć się postaciom trzech wrogów Harrego: Draco Malfoya, Severusa Snape oraz Lorda Voldemorta.
Są oni jednocześnie najsłabszymi elementami tej lektury. O ile chciałoby się, żeby Draco i Snape pokazali się choć na chwilę z lepszej strony, co niestety kiepsko im wychodzi, tak historia Lorda Voldemorta strasznie go odbrązawia. Początkowo wydawało się, że Lord Voldemort jest przywódcą i wizjonerem, kimś o charyzmie Lorda Vadera czy Saurona. Po przeczytaniu książki okazuje on się zwykłym psychopatą i seryjnym mordercą, dowodzącym bandom łotrzyków. Przestaje być postacią imponującą, a okazuje się jeszcze jednym, kameralnym czarodziejem, jakich pełno w tym świecie.
Przebudzenie lewiatana:
Ocena: 8/10 (6/10 za dialogi, 10/10 za klimat)
Jak łatwo poznać po jednym z poprzednich postów powieść ta wywarła na mnie bardzo duże wrażenie, nawet mimo znajomości serialu i jego realiów.
Jak już pisałem: o ile główne wątki i intryga są w zasadzie identyczne, tak poważnie różni się klimat książki. W serialu mamy do czynienia z political fiction i czymś w rodzaju „zimnej wojny w kosmosie”. Książka jest natomiast space operą, w której duży nacisk położono na szczegóły i realizm. Tak więc poważnym problemem załogi są nie tylko brak tlenu i paliwa na pokładzie statku, ale przede wszystkim utrzymanie odpowiedniego przyśpieszenia. W zbyt małym po prostu nie ma sztucznego ciążenia, zbyt duże natomiast rozgniata ludzi i łamie kości (jedna z postaci nawet z tej przyczyny ginie).
Urzekła mnie atmosfera książki, dość powiedziałbym twarda, ale nie ponura. Ludzkość kolonizuje nasz układ słoneczny, warunki życia w koloniach są ciężkie. Brakuje najbardziej podstawowych rzeczy, z ciążeniem i przestrzenią życiową włącznie. W wielu miejscach środowisko może człowieka zabić. W wielu innych najmniejszy błąd może kosztować życie miliony. Jednak nie jest to taka bezmyślna Jesienna Gawęda, jak u sadystycznego Mistrza Gry: „polecisz w prawo, to się udusisz, w lewo, to cię zjedzą”, bowiem ludzie generalnie sobie radzą.
Mimo to czuć jednak zarówno potęgę i majestat techniki, jak i kosmosu, wobec których człowiek, a nawet cała ludzkość, prawie nic nie znaczy.
Wadą książki są natomiast dialogi, a dokładnie pewna maniera, której ulega autor. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie rozmowy prowadzone są w „stylu telewizyjnym”, a dialog zawsze kończy się jakąś dowcipną pointą, po której następuje cięcie. Sprawia to wrażenie jakby pisarz myślał „Ale będzie to fajnie wyglądało w telewizji! Jakbym chciał, żeby tą książkę zekranizowano”. Jeśli tak, to faktycznie, jego marzenie ziściło się, a sceny te faktycznie fajnie wyglądały w telewizji. Na papierze jednak rozwiązanie to dużo gorzej się sprawdziło.
Zwodniczy ogród błędów:
Ocena: 10/10
Wolałbym historię sensu stricte alchemii, bowiem pozycja ta skupia się na książkach poświęconych tematowi, ale mimo to można było wyłapać z niej wiele, ciekawych rzeczy.
Pozycja należy do grupy naukowych i traktuje temat bardzo obszernie. Liczy sobie więc blisko 1000 stron, przy czym, jak zwykle w publikacjach historycznych 1/3 to przypisy. Ruch alchemiczny natomiast potraktowany jest całościowo, od czasów najdawniejszych i jego początków w Chinach (ja raczej stawiałbym na sasanidzką Persję), przez jego ekspansję na świat Islamu, a następnie świat Grecki i koniec końców do Europy. Kończy się natomiast jej śmiercią w czasach nowożytnych, gdy alchemia została wyparta przez nowoczesną chemię.
Prześledzić możemy też ewolucję ruchu, oraz powtarzające się okresy fascynacji i rozczarowania, które następowały po sobie, oraz ekspansję tej dziedziny na kolejne kręgi społeczne i grupy zainteresowań.
Śledzimy też losy poszczególnych autorów: nadmiernie entuzjastycznych uczonych, zgorzkniałych przegranych, cynicznych oszustów, desperatów, ciekawych umysłów i wielu innych.
Ogólnie rzecz biorąc: była to jedna z najbardziej fascynujących lektur, jakie przeczytałem w tym roku.
Powstanie i upadek starożytnego Egiptu:
Ocena: 8/10
Bardzo spasła książka popularno-naukowa mająca ambicję streścić całą historię Starożytnego Egiptu. Pozycja ma format godny tak monumentalnego tematu format, co znaczy, że liczy sobie blisko tysiąc stron (z czego ponownie, jedna trzecia to przypisy).
Ogólnie rzecz biorąc: nie jestem miłośnikiem starożytnego Egiptu i wiem o nim niewiele. Ta piguła więc skutecznie poszerzyła mój zasób wiadomości. Otrzymujemy więc opis pierwszego państwa, następnie epokę budowniczych piramid, wraz z twórcami piramid nieudanych, potem okres upadku państwa i bezkrólewia, dochodzenia do władzy kolejnej dynastii i ich zmian na tronie, jeszcze jednego bezkrólewia, odbudowy państwa po nim i jego ekspansji, a potem znów bezkrólewia, dojście do władzy Ptolemeuszów i koniec końców upadek państwa jako niezależnego bytu politycznego.
Książka oczywiście traktuje temat bardzo skrótowo, momentami wręcz skacząc po epokach i dynastiach, niemniej jednak była to pasjonująca lektura. Autor potrafił jak mało kto pokazać, że w Egipcie było coś więcej, niż tylko grobowce megalomanów.
Czytamy więc o piramidach, które zawaliły się w trakcie budowy. Zorganizowanej przez władze akcji rabowania grobowców królewskich z czasów Dynastii Libijskiej, buntach chłopstwa i wielu innych rzeczach, o których raczej nie usłyszymy na Discovery.
Harry Potter i Insygnia Śmierci:
Ocena: 8/10
Kiedy pierwszy raz czytałem Harrego Pottera tom ten wywarł na mnie bardzo złe wrażenie. Dziś nie potwierdziłbym już swojej opinii z tamtego okresu. Więcej: wydaje mi się, że moje oczekiwania były sztucznie rozdmuchane przez atmosferę potterowskiego fandomu.
Faktycznie bowiem wiele jego nadziei, w tym na rozbudowanie postaci Severusa Snape oraz Draco Malfoya pozostało niespełnionych. Tak naprawdę, mimo dość mrocznej atmosfery ostatniego tomu oraz licznych przygód, jakie przyjdzie przeżyć naszej trójce finał ogólnie rzecz biorąc jest mało satysfakcjonujący.
Po pierwsze: Lordowi Voldemortowi i jego otoczeniu nie udaje się wzbudzić grozy w sercu czytelnika. Śmierciożercy, mimo wielkich planów okazują się ogólnie rzecz biorąc zbieraniną bandytów i nieudaczników. I to bardziej w stylu złowrogiego Gangu Olsena, niż włoskiej mafii. Wyraźnie brakuje im dobrego specjalisty od public relations, który nadałby im pazura.
Nazywanie Snape „najodważniejszym człowiekiem jakiego znał” też wydaje mi się grubą przesadą. Owszem, Snape do końca pozostał agentem Dumbledore i do końca narażał swoje życie jako szpieg. Jednak nie stało się tak dlatego, że dobrowolnie zgłosił się do tego zadania, powodowany przekonaniami czy dobrym sercem. Nie realizował też swojego obowiązku. Popełnił błąd, powodowany wieloletnią, nieuzasadnioną zawiścią, którego konsekwencje go przerosły. W sumie to bardziej chyba pieścił swoją narcystyczną, zakompleksioną osobę, niż wykazywał się odwagą.
Dopiero też w ostatnich scenach widać do jakiego stopnia przenosi swą niechęć wobec Jamesa Pottera na jego syna.
Mały, żałosny człowieczek.
Ale ogólnie rzecz biorąc jest to całkiem nieźle pomyślana, magiczna opowieść fantasy. Nie żałuję, że wróciłem do tej sagi.
A, nieprawda.
Może nie na Discovery (który w ogóle się chyba kompletnie przeprofilował), ale na Viasat History była seria o Egipcie, gdzie właśnie przytaczano tą całą „zorganizowaną przez władze akcję rabowania grobowców”. Tylko, że władze oczywiście pod postacią kapłanów, którzy w tym okresie sprawowali władzę w Tebach i w ogóle w całym Górnym Egipcie.
W zasadzie ostatnie tomy Pottera pokazują, jakie szczęście miał Harry, że urodził się w swoim pokoleniu – poprzednie było znacznie bardziej toksyczne.