Harry Potter – wrażenia i spostrzeżenia z lektury tomów I-IV:

Przy okazji publikacji Gambitu Mocy redaktorka zahaczyła mnie o luki wiedzowe o Harrym Potterze. Postanowiłem więc wówczas odświeżyć swoją wiedzę o tej książce i nabyłem cały cykl, gdy tylko miałem wolne środki. To natychmiast trafiło na Kupkę Wstydu, gdzie spoczywało do niedawna. Obecnie, jak widzicie: morduję tą książkę od kilku miesięcy.

Pora podzielić się więc uwagami związanymi z tą książką, tak jak dzieliłem się tymi związanymi z Władcą Pierścieni.

Tom I:

W tym świecie są wampiry:

O Quirrelu krąży plotka, że nosi turban w wyniku spotkania z wampirem. Skoro krąży ona wśród czarodziejów czystej krwi należy uznać, że w Potterwerse istnieją wampiry jako oddzielna inteligentna rasa oraz siła*.

Należy zauważyć dwie rzeczy: po pierwsze Potterwerse zaczyna się robić dziwnie podobne do WoD-a i Dresdena. Po drugie: zastanawia w takiej sytuacji ich status. Wampiry wyraźnie nie brały udziału w obydwu wojnach: trudno je sobie wyobrazić walczące po stronie Ministerstwa Magii lub Zakonu Feniksa, nie ma też (przynajmniej do tomu piątego włącznie) ani jednej wzmianki o jakimkolwiek wampirze służącym Voldemortowi.

Z drugiej strony: ministerstwo magii najwyraźniej nie zdołało ich wybić. Przypuszczać więc należy, że stanowią one niezależną siłę, równie istotną, co czarodzieje. Jeśli tak, to prawdopodobnie one były głównymi zwycięzcami obydwu wojen między czarodziejami.

*Spostrzeżenie to odnosi się do mojego stanu wiedzy w momencie, gdy czytałem tom pierwszy. Późniejsze niezbicie potwierdziły istnienie wampirów w tym świecie.

Harry uczy się leczyć ukąszenie wilkołaka:

 

A wilkołactwo miało być nieuleczalne…

Może chodzi o złagodzenie objawów? Albo po prostu stabilizację ofiary? Lub niedopuszczenie do rozwoju choroby?

Aczkolwiek przypuszczam raczej, że Rowling na tym etapie nie miała jeszcze pomysłu na to, jaką w jej książkach rolę będą pełnić wilkołaki.

Tom II:

MacGonnal wyczarowuje jedzenie:

Ma to miejsce po tym, jak Harry i Ron zostają złapani po rozwaleniu latającego samolotu o wierzbę bijącą. Wówczas, zamiast na ucztę trafiają na szlaban. MacGonnal lituje się nad nimi i wyczarowuje dla nich kanapki.

Z siódmego tomu dowiemy się, że się nie da.

Nawiasem mówiąc te dziwne „prawa magii” od zawsze wydawały mi się naciąganie. Skoro można zmienić poduszeczkę do igieł w jeża, to czemu nie można jej zmienić w kanapkę? W końcu czymże jest jeż, jak nie mięsem?

Co chwila padają wzmianki o wampirach:

Tak średnio raz na pięćdziesiąt stron.

To musi być dość pospolity, lub przynajmniej budzący lęk gatunek.

Tom Riddle wspomina, że Hagrid próbował hodować szczeniaki wilkołaków pod łóżkiem:

Kolejna, poważna nieścisłość w naszej wiedzy o wilkołakach. Z tego, co później się o nich dowiadujemy wyraźnie wynika, że wilkołaki nie mają szczeniąt.

IMHO sprawa jest prosta: Rowling napisała, co napisała, byle coś napisać, nie mając klarownej wizji tego gatunku, potem wpadła na pomysł nauczyciela wilkołaka i starsza wersja poleciała do kosza. Dziwi jednak to, że przez 20 lat nikt tego nie poprawił.

Drugie wyjaśnienie jakie mi przychodzi na myśl, to podział wilkołaków na mioty homid i lupus czyli pochodzące od ludzi i wilków, jak w Wilkołaku: Apokalipsie. Szczenięta tych ostatnich Hagrid pewnie mógłby chodować.

Wygląda na to, że w dziejach Hogwartu były tylko trzy osoby znające Wężomowę:

Czyli Sallasar Slytherin, Tom Riddle i Harry Potter. Skoro ta umiejętność jest tak rzadka, to skąd inni wiedzą, że w ogóle istnieje? I dlaczego budzi taki strach? Bo szczerze mówiąc wydaje mi się ona strasznie nieznaczącym szczegółem: Riddle miał tyle straszliwych umiejętności, że Wężomowa przy nich jest tylko nic niewartym dodatkiem, nawet mało złowróżbnym. Umiejętność w rękach Slytherina jest tak naprawdę mało istotnym detalem sylwetki postaci historycznej. To trochę tak, jakby wszyscy dziś pamiętali, że Mieszko I lubił sklejać statki z papieru. Nawet jeśli faktycznie lubił, to tylko mediewiści będą tego świadomi, a i to nie wszyscy.

No ale nie pierwszy raz społeczeństwo czarodziejów okazuje się pełne uprzedzeń i zabobonnu.

Skąd wzięły się skrzaty domowe?

Skrzaty domowe są bardzo ciekawą rasom. Są to służebne i służalcze istoty, które wypełniają rozkazy bogatych rodów czarodziejów. Wiemy o nich niewiele. Mimo to wydają mi się one zagadkowe.

Za wyjątkiem nielicznych (Zgredek) nie pragną wolności. Mają jednak inteligencję, wolną wolę i wcale nie małą moc magiczną. Wydaje się też, że spokrewnione są z bardzo buntowniczymi goblinami, które wszczynały liczne rebelie przeciwko czarodziejom (może wampiry są sojusznikami goblinów?). Tą ostatnią tezę moim zdaniem uzasadnia Mróżka, która o Zgredku powiedziała, że „zachowuje się jak pospolity goblin”.

Pytanie więc brzmi skąd się wzięły? Bo nie wyglądają mi na płody ewolucji, ani nic, co można by spotkać dziko.

To gobliny, które po pokoleniach niewolnictwa wykształciły u siebie kulturę zależności i dumy z pracy?

Analogicznie „udomowiona” inna, podobna rasa? Wersja anglojęzyczna nazywa je „house elf”, a w piątym tomie dowiadujemy się o nieśmiałkach (innych, czarodziejskich stworzeniach), że zjadają korniki i jajeczka elfów… Może więc jest to udomowiony szczep dzikich elfów?

A może są to jakieś stwory, być może złośliwe, na które nałożono dziedziczny, wielopokoleniowy Imperius lub Geas, albo zmuszono do służby jakąś inną magią?

Albo stworzone magią bioroboty lub sztuczna rasa niewolników uzyskana dzięki czarodziejskiej inżynierii genetycznej?

Tom III:

Znowu wampiry:

Na stronie 45 Harry stwierdza, że nigdy nie widział wampira, ale widział ich podobizny na lekcjach obrony przed czarną magią.

Wnioskować więc można, że ich stosunki z czarodziejami są co najmniej wrogie. Być może dlatego nie poparły Voldemorta: bowiem obie rasy się nienawidzą i są w stanie zimnej wojny? A może odmówiły mu pomocy z cynizmu: niech się czarodzieje zabijają! Każdy kolejny martwy, to jeden wróg mniej!

Mają w tym świecie też i krasnoludy:

Są one wspomniane co najmniej dwa razy:

  • Wynajął je Lockhart w II tomie na walentynki.

  • „Gburowate krasnoludy” gościły też w Dziurawym Kotle podczas pobytu Harrego Pottera w tym lokalu.

Tom IV:

Szkół jest strasznie mało, a czarodziejów strasznie dużo

W czwartym tomie poznajemy uczniów dwóch konkurencyjnych szkół magii: Dumstrangu i Beauaxbatons. Z Pottermore dowiedzieć się można, że szkół jest ogólnie rzecz biorąc jedenaście. Wydaje mi się, że jest to bardzo mała liczba, jak na dość wydawałoby się liczną społeczność. Tym bardziej, że ten sam tom opowiada też o międzynarodowych igrzyskach Quiditcha, w których, na widowni znajduje się sto tysięcy czarodziejów.

W takim wypadku wydaje mi się niemożliwe, by wszyscy oni uczęszczali do szkół czarodziejów.

Przy założeniu, że do jednej klasy uczęszcza średnio 25 uczniów, a człowiek żyje 77 lat dawałoby to ogólną populację 84700 uczniów wszystkich szkół. Jest to mniej niż podane 100.000, aczkolwiek niewiele. Jednocześnie wydaje się mało prawdopodobne, by wszyscy oni wybrali się w jednym momencie na igrzyska sportowe. Tym bardziej, że pewnie pewien odsetek widzów mogły stanowić też wilkołaki, wampiry i inne stworzenia, które mogą zamaskować się wśród ludzi… Myślę też, że część widzów mogli stanowić harłacy i mugole, bowiem wielu czarodziejów jest półkrwi lub wywodzi się z mugolskich rodzin. Trudno oczekiwać więc, by nie zabrali małżonek i rodzin.

Tak więc podejrzewałbym raczej, że nie wszyscy czarodzieje uczęszczali do Hogwartu i podobnych szkół. Myślę, że trafiały tam dwie kategorie uczniów: najzdolniejsi (i być może najbogatsi) uczniowie czystej krwi i półkrwi, którzy zapewne opłacali czesne. Oraz uczniowie wychowani wśród mugoli, którzy jednak mieli na tyle duży, wrodzony dar magiczny, że nie dało się go bezpiecznie ukrywać. Tym czesne opłacało Ministerstwo Magii.

Myślę, że to mogło być jedną z wielu przyczyn na płaszczyźnie czysta krew – mugolaki.

Łowca wampirów:

Jeden z czarodziejów w trakcie paniki po meczu stwierdza, że jest łowcą wampirów.

Interesująca jest funkcja łowcy wampirów oraz to, jak rzutuje ona na stosunki między obydwoma typami stworzeń. Myślę, że te mogą przypominać to, co jest w Dresdenie: niechętny pokój z okresowymi eskalacjami walki.

Różdżki, a nieludzie:

Żadnemu nieludzkiemu stworzeniu nie można używać różki.

Osobiście podejrzewam, że różdżki są wzmacniaczami magii. Dzięki nim czarodzieje mają znaczącą przewagę nad goblinami, olbrzymami, krasnoludami czy wampirami. Myślę też, że boją się, że – gdyby ich konkurenci dostali do nich dostęp – to ich przewaga skończyłaby się.

Jednocześnie mogłoby to oznaczać koniec tajemnic tego świata, bowiem gobliny i spółka mogą mieć inne podejście do kwestii tajności…

Myślę też, że ongiś, podczas Wojen Olbrzymów i Rebelii Goblinów magiczne stworzenia w ten czy inny sposób dostały się do różdżek i dawały łupnia.

Tak czy siak myślę, że w świecie czarodziejów istnieje coś w rodzaju „pax romana”: pokój utrzymywany siłą.

Magia codziennego użytku i podejście Rowling do niej:

Nie lubię magii codziennego użytku. Po prostu nie trawię. Jednak w prozie dwóch pisarek mi ona nie przeszkadza: u Le Guin i u Rowling.

Myślę, że wynika to z różnic w przedstawianiu zjawiska. Typowe przedstawienie wygląda tak: „Jak to w średniowieczu nie mieli światła elektrycznego? Nie wyobrażam sobie takiego życia! Niech czarodzieje zrobią, że każdy ma w domu świetliste kryształy!”

W efekcie klimat leci na łeb na szyję, a to, co miało być krainą fantasy rządzoną przez magię i miecz staje się jakimś dziwnym alt-science fiction w realiach XX wieku. Tymczasem Rowling i Le Guin potrafią z tego jakoś wybrnąć. Może dlatego, że u nich ta magia faktycznie jest nową jakością, a nie zastępnikiem dla współczesnej techniki? Bo urządzenia i instytucje w Harrym Potterze faktycznie są nowymi jakościami, a nie tylko zastępstwami osiągniętymi za pomocą innych środków.

Cedrik zmienia kamień w psa:

Nie wiem, jak dla was, ale dla Beara Gryllsa psy to jedzenie… Dla miliarda Chińczyków w sumie też.

Serio: nie rozumiem dlaczego, jeśli da się zmienić substancję nieorganizczną w organiczną, to nie da się wyczarować jedzenia?

Czarodziejski wymiar (nie)sprawiedliwości:

W tomie tym mamy możliwość obejrzenia bliżej, jak działa czarodziejski wymiar sprawiedliwości. Przy okazji dowiadujemy się też o istnieniu Veritaserum oraz o możliwości czytania w myślach…

Dowiadujemy się też, że Crouch Senior zesłał Syriusza do Azbakanu bez sądu, podczas procesu własnego syna nie pozwolił temu ostatniemu zeznawać, a wielu zwolenników Voldemorta, jak Lucjusz Malfoy zdołało się wymigać kłamiąc…

Dlaczego nie czytano im w myślach? Dlaczego nie podano im veritaserum? Dlaczego nie odbył się proces ani Syriusza Blacka, ani Croucha Juniora? Dlaczego nie obiecano im obniżenia wyroków w zamian za współpracę?

Prawdę mówiąc jestem w stanie uwierzyć w tego typu fuszerkę na najwyższych szczytach władzy, bo powiedzmy sobie szczerze: mieszkam w Polsce, a i czytało się trochę o XIX wiecznym, angielskim ustroju i polityce. Niemniej jednak to woła o pomstę do nieba.

Knott, Crouch i dementor:

W jednej z ostatniej scen młody Crouch leży spętany na ziemi, w towarzystwie ministra magii Knota, pojawia się mający odeskortować go dementor, a następnie kradnie mu duszę, efektywnie pozbawiając śmierciożercę życia.

Na oczach najwyższej władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, bez jakichkolwiek wyroków.

Super. Sprawiedliwość tańczy i śpiewa.

Idiota Knott nie pomyślał nawet, że młodego należy choćby przesłuchać na temat tego, w jaki sposób zdołał uciec z Azbakanu. Albo, że dementor, tak szybko zadając śmierć i potępienie może po prostu chcieć zamknąć usta niewygodnemu świadkowi…

Ewolucja Rona:

Prawdę mówiąc nie podoba mi się sposób, w jaki rozwija się charakter Rona Weasleya, tym bardziej, że znam takich ludzi. Ron zaczyna objawiać silne kompleksy i poczucie niższości z powodu swej biedy.

Tacy ludzie źle kończą, zwykle jako zgorzkniali nieudacznicy winiący cały świat za swoje niepowodzenia.

WESZ: żart raczej niesmaczny:

Jednym z głównych niedociągnięć Rowling jest to, jak potraktowała skrzaty domowe, oraz, że próby ich uwolnienia przez Hermionę przedstawiane są jako żart.

Jestem w stanie uwierzyć w to, że skrzaty domowe odczuwają dumę ze swojej służby, są szczęśliwe pomagając ludziom oraz nie chcą wolności. Być może tak stworzył je Bóg, ewolucja lub „inżynierowie genetyczni” spod znaku różdżki i kociołka… Być może taka jest ich kultura…

Niemniej jednak, nie wiem czy wiecie (bo o „syndromie sztokholmskim” słyszał pewnie każdy), że spora część niewolników pracujących na plantacjach uważała się za szczęśliwych wykonując swoją pracę i twierdziła, że panowie są dla nich dobrzy i o nich dbają. Ci, którzy tego nie robili w ten czy inny sposób opuścili plantację: mało który uciekł, większość pomarła wskutek kar i ciężkiej pracy (też będącej formą kary). Tak więc subiektywne przekonanie pokrzywdzonych o sprawiedliwości takiego ładu społecznego nie jest tu istotne.

Jeśli skrzaty po prostu to lubią i godzą się na poniżające warunki pracy bo tak, to niestety, ale jest to wyzysk… Wyzysk, to wobec polskiego prawa sytuacja, gdy jedna ze stron wyzyskując przymusowe położenie, niedołęstwo lub niedoświadczenie drugiej strony, w zamian za swoje świadczenie przyjmuje albo zastrzega dla siebie lub dla osoby trzeciej świadczenie, którego wartość w chwili zawarcia umowy przewyższa w rażącym stopniu wartość jej własnego świadczenia.

To, że Skrzaty nie dostają wypłat, przywilejów lub szacunku godnego wykonywanej przez nie pracy ponownie urąga poczuciu sprawiedliwości.

Hermiona ma absolutną rację walcząc o ich prawa, a to, że autorka traktuje ją jak śmieszną świadczy nie najlepiej o autorki inteligencji.

W sumie to nie dziwię się Smierciożercom i goblinom:

W istniejącym układzie nie dziwię się ani goblinom, że wzniecały bunty, ani Smierciożercom, że postanowili sięgnąć po władzę. Po prostu świat czarodziejów jest taką paskudnym autokrytaryzmem, gdzie władzę niemal absolutną posiada Minister Magii. Autorytaryzmu nie należy różnić z totalitaryzmem, różni je wiele cech:

Totalitaryzm

Autorytaryzm:

Charyzma przywódcy

Wysoka

Niska

Koncepcja roli

Lider jako funkcja

Lider jako jednostka

Władza

Prywatna

Publiczna

Korupcja

Niska

Wysoka

Oficjalna ideologia

Obecna

Nie istnieje

Ograniczony prulalizm

Nie istnieje

Obecny

Legitymacja prawna władzy

Obecna

Nie istnieje

Niemniej jednak nie mając możliwości wpływania na to, jak ten świat będzie wyglądał musieli sięgać po rozwiązania zbrojne.

Ja też osobiście bym się buntował.

Światek czarodziejów to bowiem małe, żałosne państewko pokroju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, Białorusi czy putinowskiej Rosji, choć porównywanie go do tego ostatniego tworu jest dla Rosji obrazą.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Książki, Przeczytane i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na „Harry Potter – wrażenia i spostrzeżenia z lektury tomów I-IV:

  1. VladPrus pisze:

    Ja tam doszedłem do wniosku, że czarodzieje to banda ignoranckich szaleńców, którzy mają problemy z logicznym myśleniem, bo im magia uderzyła do głowy… Naprawdę, sam fakt, że u nich w szkołach segreguje się uczniów według osobowości nie świadczy za dobrze o tym społeczeństwie.
    Voldemortowi nie udało się zrobić tego, czego zrobił gdyby nie ta ignorancja czarodziejów:
    1. Mają wyraźną przewagę nad mugolami, ale się przed nimi ukrywają, bo tak – oczywistym jest, że jeśli ktoś z tej społeczności pomyśli o tym na spokojnie to dojdzie do wniosku, że czarodzieje są „wyższą rasą” od mugoli i to mugole powinni się bać czarodziejów, a nie na odwrót
    2. Korupcja w Ministerstwie i ogólnie zepsuta do szpiku kości polityka raczej ułatwia znalezieni oporu (co było wspomniane w tekście)
    3. W społeczeństwie czarodziejów już i tak są mocno zakorzeniona myśl, o wyższości
    4. GRUPUJĄ WSZYSTKICH POTENCJALNYCH ŚMIERCIOŻERCÓW W JEDEN DOM W TYM HOGWARCIE. POCHODZĄ ONI Z RODZIN UPRZEDZONYCH DO MUGOLI, MAJĄ KONTAKT WYŁĄCZNIE Z INNYMI IM PODOBNYMI. NIC DZIWNEGO, ŻE TE POGLĄDY TYLKO IM SIĘ WZMACNIAJĄ. TO TAK JAKBY ROBIĆ W SZKOŁACH KLASY DLA NAZISTÓW I ZACHĘCAĆ ICH DO RYWALIZACJI Z INNYMI KLASAMI. A POTEM DZIWNE, ŻE WSZYSCY W SLYTHERINIE SĄ JACY SĄ (po za wyjątkami)
    5. ARTUR WESLEY ZAJMUJĄCY SIĘ MUGOLAMI ZAWODOWO PYTA SIĘ HARRY’EGO O NAJPROSTSZE RZECZY. NO ŻEBY PROFESJONALISTA WIEDZIAŁ O NICH MNIEJ NIŻ DZIECKO.IGNORANCJA JAK NIC. AŻ DZIWNE, ŻE CZARODZIEJE SĄ UPRZEDZENI DO MUGOLI SKORO WIEDZĄ O NICH TAK WIELE.

  2. VladPrus pisze:

    Ja tam doszedłem do wniosku, że czarodzieje to banda ignoranckich szaleńców, którzy mają problemy z logicznym myśleniem, bo im magia uderzyła do głowy… Naprawdę, sam fakt, że u nich w szkołach segreguje się uczniów według osobowości nie świadczy za dobrze o tym społeczeństwie.
    Voldemortowi nie udało się zrobić tego, czego zrobił gdyby nie ta ignorancja czarodziejów:
    1. Mają wyraźną przewagę nad mugolami, ale się przed nimi ukrywają, bo tak – oczywistym jest, że jeśli ktoś z tej społeczności pomyśli o tym na spokojnie to dojdzie do wniosku, że czarodzieje są „wyższą rasą” od mugoli i to mugole powinni się bać czarodziejów, a nie na odwrót
    2. Korupcja w Ministerstwie i ogólnie zepsuta do szpiku kości polityka raczej ułatwia znalezieni oporu (co było wspomniane w tekście)
    3. W społeczeństwie czarodziejów już i tak są mocno zakorzeniona myśl, o wyższości
    4. GRUPUJĄ WSZYSTKICH POTENCJALNYCH ŚMIERCIOŻERCÓW W JEDEN DOM W TYM HOGWARCIE. POCHODZĄ ONI Z RODZIN UPRZEDZONYCH DO MUGOLI, MAJĄ KONTAKT WYŁĄCZNIE Z INNYMI IM PODOBNYMI. NIC DZIWNEGO, ŻE TE POGLĄDY TYLKO IM SIĘ WZMACNIAJĄ. TO TAK JAKBY ROBIĆ W SZKOŁACH KLASY DLA NAZISTÓW I ZACHĘCAĆ ICH DO RYWALIZACJI Z INNYMI KLASAMI. A POTEM DZIWNE, ŻE WSZYSCY W SLYTHERINIE SĄ JACY SĄ (po za wyjątkami)
    5. ARTUR WESLEY ZAJMUJĄCY SIĘ MUGOLAMI ZAWODOWO PYTA SIĘ HARRY’EGO O NAJPROSTSZE RZECZY. NO ŻEBY PROFESJONALISTA WIEDZIAŁ O NICH MNIEJ NIŻ DZIECKO.IGNORANCJA JAK NIC. AŻ DZIWNE, ŻE CZARODZIEJE SĄ UPRZEDZENI DO MUGOLI SKORO WIEDZĄ O NICH TAK WIELE.
    Jeśli kom. pojawił się dwukrotnie to w wyniku błędu

    • Myślę, że ta przewaga nad mugolami to głównie propaganda i dobre samopoczucie. Czarodzieje są mentalnie na poziomie armii uzbrojonych w strzelby. Nigdzie w książkach nie zrobili nic nawet w połowie tak imponującego, jak szczytowe możliwości technologii mugoli. Tak naprawdę nie mają nawet skutecznych środków komunikacji głosowej na odległość. Telewizja, czy telefony są im obce.

      Po drugie: z jakiegoś powodu się ukrywają. I raczej nie robią tego z dobroci serca. Myślę, że dostali łupnia już w trakcie polowań na czarownice. Po prostu mugoli mimo wszystko było za dużo.

      • czepialska pisze:

        Co za różnica, czy naprawdę mają przewagę nad mugolami, czy tylko ich propaganda tak głosi? W jednym i drugim wypadku młody człowiek powinien dojść do wniosku, że ukrywanie się jest głupie (wszyscy znajomi wyrażają się o mugolach pogardliwie, a mimo to się ukrywają – coś jest nie halo). Jeśli przy okazji jest energiczny, radykalny i ma wrodzoną charyzmę, to prosta droga, żeby poprowadzić rówieśników do buntu.

  3. wiron pisze:

    Jedzenie jest wyczarowywane przy każdym posiłku w Wielkiej Sali. Najprawdopodobniej jest teleportowane z kuchni.

    O ile nie wątpie że Rowling wymyślała zasady na kolanie to znalazłem ciekawą fanowską teorie. Przynajmniej w filmach transmutacja jest pokazana jako proces z natury nietrwały. Utrzyma się najwyżej do śmierci czarującego. Tak więc zjedzenie stransmutowanego jedzenia może być śmiertelnie niebezpieczne po tym jak wróci do pierwotnej postaci.

    W późniejszych tomach wężomowa jest typowa dla potomków Slytherina.

    O i przypomniało mi się moje spostrzeżenie – Slytherin nie wygląda na specjalnie złego człowiekia. Był uprzedzony to fakt, ale nie był jakimś żądnym krwi czarnoksiężnikiem jak Voldemort. Współpracował z najwybitnieszymi czarodziejami swoich czasów w budowie szkoły. Kiedy doszło do konfliktu i został przegłosowany po prostu odszedł.

    Sama legenda o dziedzicu który oczyści szkołę nie za bardzo ma sens – skoro już umieścił potwora i tak bardzo pragnie zemsty to dlaczego nie zrobił tego samemu? Bazyliszek wygląda jak typowe zabezpiecznie Hogwartu – nawet współcześnie Dumbledore nie miał problemu zainstalować cerberusa, jego poprzednik zasadził Wierzbę Bijącą. Czarodzieje się nie patyczkują jeśli chodzi o ochronę. Wydaje mi się że legenda jak to legenda była zmyślona setki lat później, najprawopodobniej przez czarodziejów czystej krwi marzących o tym że przyjdzie mityczna postać i zrobi porządek

  4. PK_AZ pisze:

    „WESZ: żart raczej niesmaczny:

    Jednym z głównych niedociągnięć Rowling jest to, jak potraktowała skrzaty domowe, oraz, że próby ich uwolnienia przez Hermionę przedstawiane są jako żart.”

    „Hermiona ma absolutną rację walcząc o ich prawa, a to, że autorka traktuje ją jak śmieszną świadczy nie najlepiej o autorki inteligencji.”

    Powiem prowokacyjnie: nie. Świadczy o tym, że autorka ma pewną dozę zrozumienia „jak się świat kręci” i jest skłonna pewne przekonania ukrywać w tle. Hermiona jest tutaj przedstawiania jako Nawiedzona Lewaczka, prawda. Ale pokazywana jest z perspektywy Harry’ego, everymana-paladyna, który oczywiście zawsze rzuci się WIELKIEMU ZŁU do gardła, ale poważne problemy społeczne to nie jego bajka, nie umi i nie rozumi.

    W takiej interpretacji umacnia mnie jedna scena. Łatwo ją przegapić, bo to jest rzucone gdzieś w dialogu (do tego nie wiem, czy w Czarze, czy w Zakonie) przez Hermionę „Dumbledore pytał mnie o odznakę WESZ”. Czego by nie sądzić o Dumbledorze, tym jako polityk i dowódca zniedołężniałym durniu (ciekawe, jaki wpływ na to miała trauma po Grindelwaldzie), to on, a nie Harry, pełni rolę po prostu dojrzałego w kwestiach społecznych człowieka – vide rozmowa o Stworku, krótko po śmierci Syriusza. I to jego IMHO należy traktować jako wykładnię Rowling odnośnie prawidłowego traktowania WESZ.

    „I dlaczego budzi taki strach? Bo szczerze mówiąc wydaje mi się ona strasznie nieznaczącym szczegółem: Riddle miał tyle straszliwych umiejętności, że Wężomowa przy nich jest tylko nic niewartym dodatkiem, nawet mało złowróżbnym.”

    Zaryzykowałbym tezę, że z tego samego powodu, dla którego strzelcy podhalańscy nie noszą już swastyk (tylko edelweisse; ot, ironia)

    „Z Pottermore dowiedzieć się można, że szkół jest ogólnie rzecz biorąc jedenaście.”
    „Przy założeniu, że do jednej klasy uczęszcza średnio 25 uczniów, a człowiek żyje 77 lat dawałoby to ogólną populację 84700 uczniów wszystkich szkół.”

    To „25 na klasę” jest mylące, powinno być „100 na rocznik”, i nie „uczniów wszystkich szkół”, a „przyszłych, byłych i obecnych uczniów”. Możesz powiedzieć, że się czepiam, ale ja przez to za pierwszym podejściem nie zrozumiałem obliczeń.

    Po drugie, pamiętam, że robiłem kiedyś szorstkie estymacje, ilu jest czarodziejów w Wielkiej Brytanii, i wyszło mi zaskakujące „jakiś jeden na dziesięć tysięcy mugoli” (zaskakujące, bo jak kiedyś bawiłem się w pisanie settingu urban-animu-fantasy-nadnaturalgirlfriend, to przyjąłem podobny przelicznik; może jest w tej liczbie jakaś magia, jak w stuosobowej kompanii?).

    Po trzecie, wizja jedenastu szkół na cały świat wydaje mi się dziwna. Oznaczałoby to, że ich rewiry przechodzą przez granice narodowe, znaczy się, spora liczba młodych czarodziejów musiałaby się uczyć w języku innym niż ojczysty. Dosyć to problematyczne, zwłaszcza że casus Hermi-ona-niny każe raczej wątpić w jakość i powszechność zaklęć tłumaczących.

    Jednakże da się to obejść przyjmując dodatkowe założenia. Po pierwsze, nierównomierne rozłożenie populacji czarodziejów (a przynajmniej czarodziejów „cywilizowanych”), po drugie, różne rozmiary szkół. Warto zauważyć, że Hogwart był jednak szkołą stosunkowo małą, obsługującą stosunkowo małą populację (chyba; ciekawe, czy przyjmował zasadniczo Brytyjczyków, czy raczej zasysał kadry z całego byłego empire?). Jego amerykański odpowiednik może np. mieć roczniki pięć razy większe.

    „Z drugiej strony: ministerstwo magii najwyraźniej nie zdołało ich (wampirów) wybić. Przypuszczać więc należy, że stanowią one niezależną siłę, równie istotną, co czarodzieje. Jeśli tak, to prawdopodobnie one były głównymi zwycięzcami obydwu wojen między czarodziejami.”

    Równie dobrze mogą być mało istotną mniejszością (a niech nawet będzie, że etniczną), która żyje na świńskiej krwi i jest tolerowana tak długo, jak długo nie znikają ludzie (wtedy do akcji wkraczają śledczy i AT-cy Departamentu Przestrzegania Prawa)).

    • czepialska pisze:

      W klasie Harego było wymienionych z imienia 8 osób i nic nie wskazuje na to, żeby do klasy należały jakieś niewymienione. Kilka razy było podane, że w równoległej klasie Slitherinu (tej, do której chodził młody Malfoy) było 12 osób. To nam daje średnio 10 osób na klasę, czyli 40 na rocznik.

  5. slann pisze:

    Tylko o skrzatach.
    Kiedyś korciło mnie, aby poprowadzić sesję w Potterverse, w której głównym tematem byłby powrót Prawdziwych Fae. Tam Elfy domowe były niegdyś rasą służebną Fae, która zdradziła Panów i Damy, i służą magom po trochu ze względu na obsesję na punkcie przysiąg, a po trochu ze strachu przed powrotem Panów. Gobliny to byli słudzy, porzuceni przez Panów, którzy się poddali.

  6. Karoluch pisze:

    Gratuluję szukanie logiki tam gdzie jej nie ma. To są książki dla dzieci i cały te opisy, te realia społeczne i polityczne są tylko by tworzyć tło i klimat dla przygód głównego bohatera. Najlepsze, że potem Rowlingowa sama wielokrotnie dawała sprzeczne wypowiedzi w swoich późniejszych wywiadach. A i przyznała się, że jest słaba z matmy, czyli liczby czarodziejów w książkach to tak z powietrza rzucała. W sumie to w roczniku Harry’ego to w każdym domu było ok. dzięsięcioro uczniów.

    Co do Wszy i Hermiś super duper wyzwolicielki. Mnie tam to całe pisanie: skrzaty jak biedni murzyni na plantacjach wykorzystywani przez złych białych czystokrwistych się nie podoba. To, że są takie skrzaty i robią to co robią, nie widzę w tym problemu. Zresztą to fajna teoria fanowska była, że skrzaty to bardziej istoty magiczne niż biologiczne i generalnie one pasożytują na magii ludzi, potrzebują być związane z czarodziejami by żyć i się rozmnażać. Choć pasożytnictwo to zła nazwa. Raczej symbioza, w tym, że w wypadku skrzatów fakultatywna. Czarodzieje bowiem mogli się bez nich obyć, ale skrzaty już niekoniecznie. Nawet tzw. wolny skrzat Zgredek skończył w Hogwarcie. O ile Ron ewoluuje w kierunku co raz większego głupka w serii, to Hermiś z osoby, posiadajacej wady staje się coraz bardziej kieszonkową Mary Sue, nawet w wyglądzie sie jej ewolucja unaocznia nagle z rozczochranej, wielkozębej kujonki staje się jedną z lepszych lasek na tej imprezie bożonarodzeniowej.

    Wampiry to raczej odwrotnie od tego co piszesz, to jest niewiele znaczący gatunek. Inaczej niż gobliny, z którymi wojny są często wspominane i odgrywają istotną rolę ekonomiczną.

    Co do szkół na świecie z Pottermore. Te opisy są po prostu słabe, zero sensu, taka tam pisanina. Superrozwinięta szkoła w Afryce gdzie co drugi dzieciak to animag czy ta w Ameryce Południowej założona przed kolonizacją 😀 😀

    Jak to ktoś napisał, McGonagall nie wyczarowała jedzenia, ale przywołała je z kuchni. Coś jak Dumbledore na wieczerzy po ceremonii przydziału.

    Co do innych szkół na Wyspach Brytyjskich i kto tam mógł chodzić. Znam kilka ciekawych fanfików, gdzie zostało to dobrze opisanej, ale wiadomo to fanom, czyli bez znaczenia, ale muszę przyznać, że ludzie fajnie to poobmyślali.

    „Tak więc podejrzewałbym raczej, że nie wszyscy czarodzieje uczęszczali do Hogwartu i podobnych szkół. Myślę, że trafiały tam dwie kategorie uczniów: najzdolniejsi (i być może najbogatsi) uczniowie czystej krwi i półkrwi, którzy zapewne opłacali czesne.” – Weasleyowie i czesne 🙂 ? Owszem to co piszesz ma sens, ale Rowlingowa potem napisała, że Hogwart był bezpłatny.

    Właśnie to jest problem w opisie świata i worldbuildingu w Harry’m. On jest pozbawiony szczegółów, sprzeczny i często nielogiczny. Dlatego jeśli ktoś próbuje to zrobić sensownie np. na potrzeby swojego fanfika, to musi pisać sprzecznie z kanonem w wielu miejscach. Ten świat zostal wykreowany jako scena dla niesamowitych przygód nastoletniego dzieciaka, a nie miejsce realistycznych rozgrywek politycznych i wojny domowej. To tak jak z zaklęciami. Śmierciożercy, którzy nie bali się rzucać avady powinni wygrać każde starce z zakonem, który rzucał tyko dziecinne czary, w ciągu kilku sekund, ale w końcu rule of cool, no i dobrzy nie mogą być skrzywdzeni. Dlatego to się sprawdza świetnie do opisania po prostu niesamowitych przygód bez oglądania się na logikę czy prawdopodobieństwo. Kilka zwrotów akcji, fajny klimat. To jest to. Dlatego ja tak traktuję Harry’ego, jako książki gdzie przygody są najważniejsze.

    • PK_AZ pisze:

      Avada Kedavra ma sześć sylab, Drętwota ma trzy. Chwilowy efekt taktyczny jest taki sam, tj. uniemożliwienie nieprzyjacielowi dalszej walki, ale Drętwota uzyskuje go trzy sylaby wcześniej.

      • Karoluch pisze:

        Prawdziwi kozacy rzucali zaklęcia niewerbalnie, co widać w walce Voldka z Dumbem w Zakonie Feniksa.

        Co do szybkości rzucania. Jest scena walki Harry’ego z Draco. Draco zaczyna mówić crucio, a Harry w tym czasie sectumsempra i rzuca je szybciej, choć słowo duzo dluższe i zaczął później.

        Zresztą drętwota to stupefy po angielsku, expeliarmus, też nie jest zbytnio krótkie. Dobre stare Crucio jest odpowiedniej długości.

  7. czepialska pisze:

    „Tą ostatnią tezę moim zdaniem uzasadnia Mróżka, która o Zgredku powiedziała, że „zachowuje się jak pospolity goblin”.” Strasznie słaby argument moim zdaniem. Gobliny tak często wszczynały bunty, że w świecie czarodziei musiały stać się synonimem buntownika (w pejoratywnym znaczeniu). Mróżka słyszała, jak jej właścicieli mówili o nieposłusznej osobie „Zachowujesz się jak goblin.” i przejęła od nich to wyrażenie. Jeśli skrzaty są zniewoloną odmianą którejś z istniejących ras, to owe zniewolenie musiało nastąpić wiele lat temu i raczej nie pozostały już nigdzie ślady tego, kim były i jak żyły wcześniej.
    „Na stronie 45 Harry stwierdza, że nigdy nie widział wampira, ale widział ich podobizny na lekcjach obrony przed czarną magią.” Harry wie o istnieniu magicznego świata od trzech lat i ma z nim mocno ograniczony kontakt. Z tego zdania wynika tylko, że wampirów nie ma na terenie Hogwardu, a konkretniej na obszarach, do których dostęp mają uczniowie. Z resztą, biorąc pod uwagę spostrzegawczość Harregy’ego, mógł minąć wampira na Pokątnej i o ty nie wiedzieć.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s