Co jakiś czas, głównie w dyskusjach z miłośnikami gier fabularnych pojawia się mit korporacji lub innej, dużej firm, która „wie co robi”, „zna swoich klientów”, „ma badania rynku i ma większą wiedzę od nas”, „zna swój target” oraz „doskonale rozumie swoich klientów i dba o ich potrzeby” oraz ogólnie rzecz biorąc zachowuje się w sposób racjonalny, produkuje więc doskonałe produkty, które w najgorszym wypadku zostają niezrozumiane przez „ludzi, którzy nie są targetem”. Czyli takich którzy po prostu są głupi, obawiam się.
Dziwnym trafem miłośnicy gier fabularnych są chyba jedynym środowiskiem, które tak bardzo wierzy w racjonalność korporacji. Zdarz się wręcz, że bronią firm, których nienawidzą nawet ich rodzime fandomy, obarczonych długą listą udokumentowanych błędów, jak Game Workshop czy EA…
Prawda jest jednak brutalna:
Inni też wierzyli:
Spójrzmy na ten wykres. Jest to obraz kursu polskiego producenta gier firmy CIG (dawniej City Interactive) odpowiedzialnej między innymi za serię Snajper oraz za Lords of the Fallen.
Tło historyczne:
Po wypuszczeniu tej ostatniej gry CIG zabrał się za produkcję Sniper 3, po której spodziewano się bardzo dużo dobrego. Oczekiwano, że produkt okaże się najmniej Wiedźminem 2 i wypchnie spółkę na wyżyny. Byłby to nawiasem mówiąc logiczny krok naprzód, po całkiem dobrze przyjętym LotF.
Jednak firma miała inny pomysł na życie. Prace zostały zlecone chińskim i indyjskim podwykonawcom, fragmenty kodu naprędce zszyto. Finalnie Snajper 3 (który ukazał się w maju 2017) okazał się grą kiepską i pozbawioną odwagi, a do tego pełną bugów. Nie było też wielu elementów, które zapowiadano w reklamach (np. multiplayera). Tak więc gra zebrała bardzo mieszane oceny, a 47 procent użytkowników Steam oceniło ją negatywnie. Sprzedał się jednak na tyle dobrze, by firma zdołała spłacić zaciągnięty na jego produkcje, kredyt. I wziąć kolejny na produkcje następnej gry, która, jak wszystko wskazuje też będzie gniotem.
Innym przykładem racjonalności biznesu są niedawne sukcesy firmy On-line Plc której akcje urosły 0 400 procent na fali zainteresowania BitCoinami. Byłoby to zrozumiałe, gdyby firma miała z nimi jakikolwiek związek. Niestety zajmuje się ona wydawanie analiz inwestycyjnych, a frazę Blockchain dodała sobie ot tak, dla reklamy…
Skąd to się bierze?
Posiadanie kilku milionów nie czyni cię geniuszem:
To, o czym dziś chcę napisać bardzo mocno wiąże się z tym, co niedawno pisałem o piekarzach. Fakt, że posiadasz wysokie stanowisko w funduszu inwestycyjnym lub firmie nie znaczy jeszcze, że jesteś geniuszem biznesu. Podobnie jak fakt, że jesteś bogaty. Wysokie stanowisko często zależy więcej od układów lub wywartego na szefach wrażenia, niż faktycznego. Fortunę można odziedziczyć, wygrać w karty lub ukraść… Jeśli chodzi o fundusze inwestycyjne i firmy technologiczne, to często zbierają ludzi średnio zdolnych. Najzdolniejsi bowiem otwierają bowiem własne biznesy.
Nawet, jeśli doszedłeś do fortuny własnymi rękami, to też nie znaczy, że wiesz wszystko o biznesie. Przykładowo: możesz być na przykład pasterzem. Kupiłeś krowę, zaprowadziłeś ją do byka, po kilku miesiącach miałeś już dwie, a po jakimś czasie: cztery. Pieniędzy nie przepiłeś, tylko kupiłeś za nie pastwisko, potem krowy dalej przyrastały geometrycznie. Po iluś tam latach byłeś największym producentem mleka i wołowiny w kraju.
Stać cię było na to, żeby rozszerzyć biznes o własne mleczarnie i zakłady serowarskie.
Czy to znaczy, że będziesz dobrym serowarem? Niekoniecznie. Bo jesteś w gruncie rzeczy zwykłym pastuchem.
Tak nawiasem mówiąc nie znaczy to, że lekarz, inżynier, absolwent marketingu i zarządzania czy nawet zawodowy serowar poradzi sobie z tym zadaniem. Do tego po prostu trzeba doświadczenia.
Giełda jest pełna ludzi typu „mam 100 hektarów i 3.000 krów, kupiłem akcje, bo tak robią inni bogacze”. Fundusze i spółki akcyjne maja natomiast takie zalety, że obracają głównię cudzymi pieniędzmi i z tego powodu czują niższą odpowiedzialność.
Sukces nie zawsze jest celem:
Po drugie: wyprodukowanie hitu nie zawsze jest celem. Dobrze świadczy o tym porównanie CD Project i CiG. Obydwie firmy zaczynały z mniej więcej tego samego poziomu, jako twórcy dość niszowych gier. CD Project jest obecnie jednym z najbardziej cenionych producentów, dysponujących zarówno jednym z największych hitów w dziejach gier komputerowych, jak i ogromnymi zasobami własnymi.
Strategia CiG, jaka można zauważyć śledząc historię opierała się (bo teraz firma ma nową: patrz punk Świadoma Zła Wola) na: uzyskaniu kredytu, wyprodukowaniu gry, z której dochody ledwie pozwalają na jego spłatę i uzyskaniu kolejnego kredytu. Nie ma tu wiec mowy o jakimkolwiek, dodatkowym zysku czy zasobach…
Rzecz w tym, że nie każdy musi mieć ambicję wyprodukowania świetnej gry, czy zostania najbogatszym człowiekiem na świecie. Przeciwnie: większość z nas stanowisko prezesa w notowanej na giełdzie spółce i pensja kilkukrotnie wyższa od średniej krajowej z pewnością by wystarczyło. To, że mogliśmy podzielić spółkę na kilka milionów kawałków i sprzedać te kawałki frajerom za grube pieniądze należy traktować tylko jako dodatkowy bonus.
Piekarstwo:
Po drugie, to, że ktoś miewa wizje nie oznacza, że jest wizjonerem. A ktoś, kto zasiada na stanowisku prezesa w jakiejkolwiek firmie nie musi znać od podszewki biznesu, w którym pracuje. Przeciwnie: dyrektorami firm technologicznych nie są programiści, kopalniami nie zarządzają górnicy, a elektrowniami elektrycy. Tak samo firmami produkującymi gry nie zarządzają gracze. Nawet Bill Gates i Steve Jobs byli w najlepszym razie miernymi programistami. Zasłynęli bardziej jako dobrzy sprzedawcy i organizatorzy.
Najczęściej albo zarządzają nimi ludzie, którzy usłyszeli, że coś jest dobrym interesem i postanowili na to wyłożyć grube pieniądze, albo w ten czy inny sposób odkupili biznes, albo ich namiestnicy. Zwykle są to więc ludzie pokroju Johna Ricittiello (doktor zarządzania i marketingu w specjalizacji zarządzania sieciami piekarń) z EA, Isaac Perlmutter (żydowski kombinator bez wykształcenia) z Marvela czy Nick Donaldson (adwokat) z Games Workshop, albo Lorraine Williams (magister historii). Najczęściej są to 70-letnie dziadki, które na oczy nie widziały typowego klienta końcowego. W firmie są z nadania funduszu inwestycyjnego posiadającego największy pakiet akcji (lub też z ramienia koalicji takowych) i interesują je dwie sprawy.
Po pierwsze: by ich mocodawcy (czyli fundusze inwestycyjne) były zadowolone. Po drugie:
Budowaniem własnego folwarku:
Był sobie taki pan, który nazywał się Michael Jensen i wykładał na Harward Bussiness School. Badał on zachowanie się firm po postawieniu na ich czele zawodowe managera. Z jego badań wynikało, że firmy pod taką władzą zaczynały rozwijać się od 20 do 50 procent wolniej, niż pod zarządem właściciela.
Wynika to z tego, że o ile właściciel zarządza swoim majątkiem, tak zawodowy prezes zarządza majątkiem formowym, czyli niczyim. Zwykle zaczyna więc od działań mających zaznaczyć jego wyższość nad szeregowymi pracownikami i wyposażenia swego biura w luksusy. Często dochodzi do tego pakiet świadczeń mający zapewnić jego geniuszowi siły, jak wizyty w siłowniach i centrach medytacyjnych, kupuje służbowy samochód, a jeśli kondycja przedsiębiorstwa pozwala: samolot.
Do tego wypełnia firmę miernymi ludźmi, bo trzeba pomóc mamie żony kuzyna… I nierzadko oddaje się w godzinach pracy swojemu hobby na przykład zarządzając, że firma wesprze taką czy inną fundację.
Brak wiedzy i wyobraźni:
Istnieje taka instytucja która nazywa się Dom Maklerski mBanku. Zajmuje się ona między innymi publikowaniem analiz, na podstawie których inni inwestorzy dokonują decyzji w co włożyć pieniądze. Piszę o tym z tej przyczyny, że odkąd sięga moja pamięć publikuje ona analizy CD Project pisane tak, jakby CD Project był fabryką. Wynika z nich niezbicie, że spółka niedługo zbankrutuje, bowiem nie ma hal produkcyjnych, nie ma węgla, nie ma stali, nie ma funduszy przeznaczonych na zakup węgla i stali oraz nie ma maszyn, które mogłyby je przerabiać.
Na forach inwestorskich krążą teorie spiskowe, jakoby mBank próbował w ten sposób manipulować kursem.
Ja w to nie wierzę. Ja podejrzewam, że po prostu siedzi tam jakiś gość, niewątpliwie prymus z kierunków ekonomicznych, który od tak dawna już pisze analizy inwestycyjne fabryk, że zapomniał już, jak robi się inne rzeczy. Więc stara się jak może…
A, że CD Project nie jest fabryką to mu nie wychodzi.
Ale to przecież nie możliwe, żeby On, starszy specjalista do spraw pisania analiz z trzydziestoletnim stażem się mylił!
Świadoma zła wola:
Obiecywałem, że wrócę do CiG-u.
Jak łatwo zgadnąć Sniper 3 nie sprzedał się dobrze. Wręcz przeciwnie. Jednakże niski koszt, wynikły z przerzucenia pracy na studia z dalekiego wschodu spowodował, że firma zarobiła na grze 10 milionów złotych. W gamedevie nie są to duże pieniądze.
Z drugiej strony nie jest to kwota po którą nie warto się schylić.
Zarząd już wyciągnął wnioski z „sukcesu”, w wyniku czego w zeszłą firma poinformowała, że zwalnia 90 procent developerów i kończy z tworzeniem gier. CiG będzie od teraz tylko wydawcą.
Strategia firmy na najbliższe lata wydaje się prosta: będzie zlecał pisanie fragmentów gier podrzędnym studiom na dalekim wschodzie, zszywał je w zabugowane, kalekie frankensteiny, reklamował jako produkcje AAA i tak sprzedawał.
Jako, że frajerzy nie są zasobem, który szybko się skończy można spodziewać się, że firma odniesie sukces.
Wrogie przejęcie:
Wszystko, co napisałem wyżej to i tak jest dobre, ponieważ nasz namiestnik władzy zwierzchniej może mieć na celu pilnowanie, by odpowiednio wysokie fundusze zostały z firmy odprowadzone do kieszeni inwestorów. Tu strategie mogą być różne: jedni pozwalają firmie działać, tak długo, jak długo wypłaca z wypracowanych zysków dywidendę.
Inni kupując firmę po prostu przeprowadzają skok na kasę: wyprowadzają fundusze, klientów karmią crapem, biorą prawa do marki, wyprzedają maszyny i nieruchomości, a za zarobione pieniądze kupują następne biznesy.
Ideologia:
Kolejna rzecz, która wchodzi w grę to ideologia. Należy zauważyć, że wiele osób, które mają wysokie stanowisko chciałoby je użyć do tego, żeby zrobić dla światu dobrze. Można zrobić to tak jak Bill Gates, który znaczącą cześć swego prywatnego, gigantycznego majątku użył na cele społeczne. Można uzyć go jak prezesi Goggle, którzy postanowili zmienić swoja firmę w społeczną utopie, co odbyło się kosztem spadku opłacalności biznesu i jakości produktów końcowych oraz usług, albo jak Jacek Kurski, który swoje stanowisko spożytkowawszy na stworzenie serialu historycznego na miarę „Unsere Mütter, unsere Väter ”.
Tego typu działania nie maja na celu zadowolenia klientów, ani ich zachwycenia, a jedynie zrobienie światu dobrze, bo ktoś nadziany i na wysokim stanowisku uważa, że bez tego dobrze się on zawali. Efekty są różne.
Dobrym przykładem jest jednak „Korona królów”, która odniosła sukces nie dzięki swej wysokiej jakości, a intensywnej akcji promocyjnej Gazety Wyborczej i „mediów pokrewnych”. Bo jak inaczej nazwać falę krytyki, gdzie głównym argumentem jest użycie nieprawidłowej formuły modlitwy?
Jednak „Korona królów” nie miała na celu przynosić zysków i zdobycia oglądalności. Jej celem było urzeczywistnienie tego, jak Jacek Kurski widzi misję mediów publicznych. Ona miała podobać się tylko jednej, góra dwom osobom: Jackowi Kurskiemu i Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Wykazanie własnej przydatności:
Tym sposobem dochodzimy do kolejnego punktu: posiadanie stanowiska zarządzającego w dużej firmie niestety nadal oznacza, że mamy kogoś nad sobą. Tym kimś może być właściciel, rada nadzorcza (i zgromadzenie akcjonariuszy), fundusz inwestycyjny, wierzyciele albo państwo. Jeśli firma cienko przędzie, jej dochody zmniejszyły się lub konieczne są działania ratownicze należy w jakiś sposób uzasadnić swoją w niej obecność. Inaczej możemy pożegnać się ze swoim stanowiskiem.
Jednym ze sposobów jest rozpoczęcie znacznego, efektownego projektu, którego zadaniem ma być rzucenie na kolana naszych przełożonych i olśnienie ich przyszłym zyskiem. Jeśli projekt się uda, to jesteśmy uratowani…
Jeśli się nie uda…
To wbrew pozorom lepiej jest spadać z wysokiego konia. Duże projekty to duże ryzyko. Nikt nie jest w stanie z góry przewiedzieć ich sukcesu lub porażki. Klęska w realizowaniu takiego nie jest wiec żadną porażką. W odróżnieniu od klęski w codziennym zarządzaniu.
Maksymalizacji zatrudnienia:
Zachowanie typowe dla polskiej strefy kultury, włączając TVP od czasów najdawniejszych, po dzień dzisiejszy. Zasadniczo, jeśli w czymś tylko są pieniądze dużych, państwowych molochów, jak TVP czy Polski Instytut Filmowy, to natychmiast traci to jakiekolwiek, racjonalne podstawy, a działalność zmienia się w misję. Misją tą nie jest tworzenie produkcji, które odniosłyby sukces, zarabiałyby na siebie, miały wartość edukacyjną, wychowawczą lub rozrywkową czy też komukolwiek się podobały. Ich celem jest zatrudnienie jak największej ilości ludzi i danie im zarobku.
Oczywiście nie dzieje się to w sposób jawny i zwerbalizowany, szefostwo bowiem pewnie myśli, że faktycznie realizuje misję artystyczno-kulturalną. Jednak niższe kierownictwo, poruszające się w świecie niepewnego zatrudnienia najpewniej nie ma takich złudzeń. Wie, że jeśli zrobi komuś przysługę, to ktoś zrobi przysługę jemu.
A branża artystyczna i kultury jest najniżej wynagradzaną branżą w Polsce. Co więcej pracuje się tam od projektu do projektu.
Stad, zamiast racjonalnie spożytkować budżet i stworzyć jeden, porządny sezon, tworzy się tasiemce liczące po 40 odcinków.
Podsumowując:
Cokolwiek by fanboje (sic) nie mówili: nie ma dowodów na to, by wielkie firmy, korporacje i inne instytucje, mimo posiadanych zasobów korzystały z tych ostatnich. Nie ma też dowodów, by znały swoich klientów, kierowały się ich interesem lub gustem, a tym bardziej, żeby w ogóle kierowały się rozumem i godnością człowieka.
Tak naprawdę nie ma dowodów na to, by kierowały się nawet interesem firmy.
Nawet najwięksi popełniają błędy.
A że takie produkty często się sprzedają? No bądźmy szczerzy: to podaż rodzi popyt. Podaż i miliony budżetu marketingowego.
Niezły wspis, o prawie wszystkim z opisanych już wiedziałem, ale miło mieć wszystko w jednym miejscu i zgrabnie podsumowane. W dwóch drobnych kwestiach zgłaszam zdanie odrębne:
„Korona królów” z pewnością nie odniosła sukcesu dzięki paradoksalnej promocji Wyborczej. Czytelnicy Wyborczej nie interesują się takimi serialami, a i wątpię, czy w ogóle za dużo oglądają TVP. Poza tym jestem prenumeratorem tego pisma, i żadnej nagonki z ich strony nie zauważyłem. Może Ci się mieszać z mediami Lisa, czyli Newsweekiem i NaTemat. Oni istotnie zachowują się jak maniacy. Na łamach Wyborczej wypowiadali się zresztą twórcy serialu, którzy zaprzeczają Twojej tezie, że serial był robiony na polityczne zamówienie, i ja im wierzę, to nie żadni PiSowcy, tylko zawodowi dostawcy bezrozumnej rozrywki. Ich planem było zrobienie historycznej telenoweli, plan się udał. To nie pierwsza ani nie ostatnia telenowela w tym kraju, którą oglądają miliony, owym milionom polityka kompletnie wisi. Kurski zaczął robić z „Korony królów” Dzieło Narodowe już po fakcie i w ten sposób rozdmuchał tę sprawę do absurdalnych rozmiarów.
Poza tym: Google a społeczna utopia. Nie uważam, żeby zachowywali się nieracjonalnie. Ich celem jest zwabienie do siebie najlepszych programistów z całego świata. Sama gotówka do tego nie wystarczy, społeczna utopia jest dużo lepszym wabikiem. Masz rację, że tworzenie owej utopii odbywa się kosztem produktywności i jakości produktów, nie ma nic za darmo. Mogli by oni z tych samych pracowników wycisnąć więcej, ale gdyby zaczęli to robić, jakość kadr zaczęłaby się pogarszać. Skuteczność tej strategii zależy oczywiście również od jakości implementacji. Kierownictwo Google’a wywołało kilka durnych afer, ale dla samych pracowników są one chyba dużo mniej znaczące niż anonimowych ludków, które robią o to burzę w Sieci. Na moje czysto intuicyjne odczucie w dłuższym horyzoncie czasowym wychodzą na plus używając tego podejścia.
Znów przesadzasz z Koroną Królów. Z ciekawości to ludzi obejrzeli dwa czy trzy pierwsze odcinki (ja też).Nie wiem jakie są jej obecne wyniki oglądalności, ale teraz oglądają to tylko ludzie, którzy są tym zainteresowani. A tak są tacy ludzie, którym się Korona Królów podoba, to dokładnie ten sam target, który lubił Klan czy innych Złotopolskich. Jeśli oni oglądają Koroną Królów, to tak osiągnęła ona sukces. Zaś teza o tym, że serial wyprodukowano by się podobał Jarosławowi Kaczyńskiemu, no to równie dobrze możesz napisać, że także dla jego kota.
Myślę, że tutaj z tym disowaniem korony znaczenie może mieć jego wykształcenie + ogólnie zainteresowania związane z historią. Wykształcony historyk pewno wyłapuje więcej baboli i przeinaczeń i też pewnie go bardziej wkurzają.
Z korporacjami jest jak z politykami – jesteśmy dla was! rozumiemy wasze potrzeby! – kupcie nasz produkt (zagłosujcie na nas) a później gadajcie z infolinią.