Do napisania tego posta przyczynił się pośrednio Punisher, który zachęcił mnie, by poczytać nieco o komiksach Marvela oraz samym wydawnictwie. Nie wiem, czy wiecie, ale wydawnictwo Marvel znajduje się obecnie w poważnym finansowym dołku. Przyczyną tego dołku są komiksy o różnych bohaterach, należących do różnorakich mniejszości rasowych i seksualnych. Komiksy, których niestety nie chcą kupować, ani biali, ani kolorowi, ani heteroseksualiści, ani kochający inaczej.
Pomijając propagandzistów lewej i prawej strony informacja ta chyba nikogo nie zdziwiła. Marvel bowiem nie po raz pierwszy cierpi z powodu swego zaangażowania politycznego.
Przypowieść o żółwiu, czyli żebym został dobrze zrozumiany:
Było sobie kiedyś dziecko, które miało żółwia. I był film, który nazywał się „Uwolnić orkę”. Dziecko obejrzało ten film, nauczyło się z niego, jakim skarbem jest wolność i że zwierzęta też cierpią w niewoli. Zapragnęło więc zwrócić swemu żółwiowi, któremu tak bardzo kochało wolność. Wzięło więc go, zaniosło nad rzekę i zrzuciło z mostu prosto do wody.
Niestety, pech chciał, że żółw był żółwiem stepowym, a te nie umieją pływać. Dużo lepiej byłoby więc mu zapewne w niewoli. Na przykład nie umarłby tamtego dnia.
Morał z tej opowieści płynie taki: dobre chęci nie zawsze wystarczą do sukcesu. Często potrzebne jest też dobre wykonanie.
I o tym dzisiaj będzie wpis.
Powtarzanie starych błędów:

Dla chłopaków superbohaterowie, dla dziewczynek pielęgniarki. Tak Marvel wyobrażał sobie komiks atrakcyjny dla dziewcząt.
Powody dla których sytuacja ta nikogo nie zdziwiła są dwa. Po pierwsze: Marvel walczy o przetrwanie regularnie, firma ta charakteryzuje się bardzo wyraźnymi cyklami koniunkturalnymi trwającymi zwykle 10-15 lat, w trakcie których raz za razem chwyta wiatr w żagle i bywa sprowadzana na skraj bankructwa, często w wyniku błędnych decyzji swoich szefów, którzy zadeptują koniunkturę. Co najmniej raz (w 1997) granicę bankructwa przekroczyła.
Obecna sytuacja do złudzenia przypomina rzeczy, które działy się w jej historii już dwukrotnie, we wczesnych latach siedemdiesiątych. Podówczas Marvel zaliczył dwie poważne, rynkowe wtopy.
Pierwsza polegała na tym, że Marvel, swoją drogą w sposób szlachetny, postanowił drukować komiksy dla osób czarnoskórych i wykreować specjalnie na ich potrzeby postacie bohaterów pochodzenia afrykańskiego i afroamerykańskiego. Częściowo wynikało to z mody, częściowo ze społecznego zapotrzebowania, a częściowo z chciwości bowiem kilka lat wcześniej firma wypuściła komiks o bohaterze zwanym jako „Black Panter”, pierwszym czarnoskórym superbohaterem. Tym razem ideę zrealizowano z takim wdziękiem, że nie chcieli tego czytać ani czarni, ani biali.
Jednak idąc za ciosem powtórzono operacje, tym razem w linii komiksów dla dziewcząt i kobiet. Ponownie: wykreowano bohaterki, napisano scenariusze i zaczęto drukować komiksy. Nie pomyślano tylko o jednym: żeby zatrudnić jakąś kobietę. Bowiem w owych czasach w Marvelu ani ani jedna kobieta nie pracowała jako autorka, scenopisarka ani nawet konsultanta do spraw scenariuszy. W efekcie więc banda facetów, którzy nic nie wiedzieli ani o nastolatkach, ani życiu kobiet pisała tak, jak im się wydawało, że grupie docelowej będzie się podobać.
Powstawały więc zupełnie obciachowe historyjki, których ponownie nie chciały czytać ani dziewczyny, ani chłopaki. Trudno nie uznać tego za przejaw czegoś, co niedawno nazwałem „piekarstwem”.
„A oto nasz wypchany pedał” – czyli o amerykańskim podejściu do mniejszości:
Bynajmniej mnie to nie dziwi, że wszelakie mniejszości nie chcą kupować marwelowskiego wydania równości. Wystarczy bowiem raz w życiu natknąć się na amerykańską jej wersję w książce lub komiksie, by mieć jej serdecznie dość.
Przykładowo: w serii powieściowej Bena Aaronovitcha „Rzeki Londynu” mamy zrobione to po angielsku. Bohater jest czarny: dowiadujemy się o tym z treści książki, gdy widzimy jego matkę i ojca oraz dowiadujemy się, że przyjechali lata temu z jakiegoś kraju afrykańskiego. Cała masa postaci jest różnych kolorów: mamy białych, hindusów, Azjatów, Arabów, kochających na różne sposoby, ale autor traktuje to w sposób naturalny.
Cóż: Londyn jest miastem światowym, jednym z największych węzłów handlowo-komunikacyjno-naukowo-biznesowym. Tam po prostu jest wielu ludzi wszelkich kształtów i kolorów. I opisywane jest to w sposób naturalny.
Ale to Brytyjczyk.
Amerykanie natomiast… Oni strasznie się tymi odmiennościami ekscytują. Jeśli czyta się powieść autora lub autorki, która próbuje być nowoczesna to dostaje się pięścią w nos i ma się wrażenie takie, jakby bohaterowie przechadzali się na jakiejś sali balowej i mówili:
„A tu widzisz drogi gościu, szczyt mody w tym sezonie: murzyn prosto z getta! Można bez obaw pogłaskać! Nie pogryzie, był szczepiony!” „A tam w kącie stoi ozdoba naszej kolekcji: wypchany pedał. Niestety nie mamy żywego, trwa okres ochronny, a pozatym trudno takiego upolować, bo dobrze się kryją! Patrz i podziwiaj jacy jesteśmy postępowi!”
Rozwiązanie takie tak naprawdę nie służy niczemu, prócz poprawy samopoczucia autora i części czytelników. Oraz wywołania wrażenia podążania za modą. Faktycznie jednak zarówno dla bohaterów jak i samej grupy docelowej jest uprzedmiotawiające, obraźliwe, snobistyczne i co gorsza obłudne.
Bezsensowne dobieranie aktorów:
Innym przykładem na amerykańskie podejście do tematu jest kwestia dobierania aktorów, którą szczególnie dobrze widać na przykładzie ekranizacji. Ma być równościowo? To zastąpmy postać, która oryginalnie była białym postacią kolorowego! Jednocześnie postać, która oryginalnie była kolorowym zróbmy białym. Inna kolorową postać też zróbmy kolorowym, ale niewłaściwej tonacji (i na przykład z Chińczyka zróbmy Pakistańczyka, jak Zuko w Avatar: The Last Airbender).
Dzięki temu mistrzowskiemu posunięciu będą mogli nas oskarżyć naraz i o schlebianie politycznej poprawności i white washing i color washing. Tak więc wszyscy będą zadowoleni!
Dlaczego więc nie są?
Odpowiedź jest prosta: pomijając propagandę lewej i prawej strony, to, jeśli już coś się robi, to wypadałoby to zrobić zwyczajnie dobrze. A niestety amerykanie swoją wersję równości wykonują źle. I Marvel nie jest tu wyjątkiem.
Ech.
Kiedy korporacje nauczą się myśleć?
Źródło problemu:
Myślę, że źródłem problemu jest, jak zwykle w korporacjach chciwość. Powiedzmy sobie szczerze: Marvela jako firmy bynajmniej nie interesuje to, że może zrobić coś dobrego. Owszem, interesuje go morale pracowników, które można podbudować akcją typu „dziś, dzięki naszym komiksom odmienimy świat na lepsze”, być może pracują tam też ludzie, którzy dzięki swej pracy też świat na lepsze odmieniać pragną.
Jednak główna motywacja jest inna: w pamięci szefostwa żyje wspomnienie pewnej, bardzo zyskownej kampanii społecznej.
Otóż, w okresie II Wojny Swiatowej, a dokładniej w marcu 1941 Marvel wydał pierwszy numer Kapitana Ameryki, bohatera, który powstał tylko po to, by walczyć z Niemcami. Pierwszy numer, z bardzo jak na owe czasy odważną okładką, na której Kapitan Ameryka policzkował Adolfa Hitlera był ogromnym sukcesem i sprzedał się w nakładzie 900 tysięcy egzemplarzy.
Te liczby muszą działać na wyobraźnię szefów spółki. I skłaniać do podejmowania kolejnych, nieprzemyślanych, źle zaplanowanych oraz prowadzonych bez wyczucia i delikatności prób wdawania się w kolejne kampania społeczne, które najczęściej dla Marvela kończą się spadkiem sprzedaży.
Nie tak znowu do końca fail – owszem, kilka serii okazało się chybionych, ale np. Ms. Marvel z muzułmańską nastolatką w roli głównej okazało się strzałem w 10. Co ciekawe, wcześniej Marvel z powodzeniem wprowadził homoseksualną parę do X-Men (serii, w której to akurat nikomu nie mogło chyba przeszkadzać).
I aby było jasne – to co spotkało Batwoman pokazuje, że DC jest tu podobne, o ile nie jeszcze gorsze.
Natomiast problem leży w tym, że Marvel cały czas jest wycelowany w tę samą grupę, głównie męską. Statystycznie więcej dziewczyn czyta np. typowego shonena w stylu Naruto, Bleach czy Boku no Hero Academia albo One Punch Men (co ciekawe, te dwa ostatnie noszą wyraźne piętno wpływów amerykańskiego komiksu) niż Spidermana albo X-Men. To wciąż komiksu dla chłopaków. A ci chcą nawalanek i wybuchów. Pamiętam, jak u nas TM-Semic zaryzykowało z ambitniejszymi odmianami tytułów superboahterskich, wydając w ramach X-Men „Wounded Wolf” albo „Lifedeath”. Oba sprzedały się o wiele gorzej, a wydawcę zasypano listami o „nudnych, przegadanych romansidłach”.
Jakby Marvel to wprowadzał powoli, z rozmysłem i planem, tak jak było z Ms. Marvel, to mogłoby zadziałać. A rzucali falami, bez pomyślunku. No i wyszło jak wyszło.
Nie siedzę w tematyce komiksów, ale o tej gumowej pakistańskiej nastolatce gdzieś kiedyś słyszałem / albo czytałem – nie pamiętam.
I tam istotny jest chyba przede wszystkim bardzo wyraźny aspekt humorystyczny. Tzn. to, że sama ona jest fanką komiksów i często się do nich odnosi. I tu nawet przypominam sobie, jak widziałem kilka kadrów, gdzie spotkała Wolverina i chwaliła mu się, jak to czytała komiksy o jego przygodach, aż on już był tym jej fanbojstwem znużony – to akurat było widać na jego twarzy nawet, bo pamiętam – i miał dość tego jej nagabywania.
I że w ogóle cały wydźwięk był taki (no nie wiem, chyba to jakaś recenzja była, czy coś), że generalnie klimat tego tytułu właśnie się na tym opiera.
Więc sedno jej sukcesu nie tkwi tylko w tym, że jest inna – ale chyba w tym, że pomimo, że tak bardzo inna (dziewczyna, kolor skóry, religia) od ciebie czytelniku – to jest takim samym nerdem, jak ty – że taki przekaz miał ten komiks do odbiorcy.
Więc chyba właśnie na tym rzecz polega, jak powiedział Zegarmistrz – żeby nie tylko byli kolorowi bohaterowie – ale żeby na całość bał jakiś większy, oryginalny zamysł.
Produkcyjniaki i tyle.
Tworzenie tych gniotów daje pozytywny szum medialny i dobrą opinię w mediach. Tak jak z „Przebudzeniem mocy”, nieważne, że film marny, głupi, wtórny i jest parodią samego siebie. Ważne, że bohaterami są „oppressed minorities” w postaci „brave woman” i „brave person of color” i za to film chwalono.
Jak z Warhammerem 40k. Produkt dla mężczyzn, ale w imię politycznej poprawności i by zadowolić medialnych krytyków, którzy nic z tą grą wspólnego nie mają, to GW przymierza się robić grę „more diverse and more inclusive”. Pomimo tego to i tak kobiety nie będą grać w tą grę, bo zwyczajnie wolą czytać mangi o ślicznych chłopcach i inne romantico, bo wojna i walka je w dużo mniejszym stopniu interesują i wciskanie wszędzie na siłę żeńskich postaci tego nie zmieni.
Nagrodę Nebula za powieść w tym roku dostała książka napisana przez transeksualistę, która się dzieje w świecie niszczonym przez zmiany klimatu. Natomiast nagrodę Hugo za najlepszą powieść w ostatnich dwóch latach dostała murzynka, która też pisała o zmianach klimatu w świecie fantasy. Ja nie wiem czy to książki dobre czy złe. Wiem jednak, że nagrody Nebula i Hugo były kilka lat temu przedmiotem krytyki ze strony postępowych środowisk, że laureaci są za mało „diverse”. A teraz nagrodę dostają autorzy, że trudno być bardziej „diverse”, a i tematy postępowe. Większych różnic między takimi dziełami, a powieściami nagradzanymi za pisaniem o wytopie stali i kułakach nie widzę.
A pomyśleć, że pierwszym laureatem Nebuli za najlepszą powieść był Frank Herbert za Diunę…
Prawdę mówiąc też nie wiem, czy te książki są dobre, czy złe i chyba nigdy się nie dowiem (choć zmiany klimatu w świecie fantasy brzmią ciekawie). Brzmią jak tematy modne. Kilka lat temu modne było pisanie o holokauście, stąd gnioty typu „Chłopiec w pasiastej piżamie”, teraz najwyraźniej na topie są zmiany klimatyczne.
Karoluch: jak się okazuje jedna moja znajoma czytała którąś z tych książek i:
1) Mam cię opierniczyć.
2) Jesmin ponoć jest bardzo dobrą pisarką.
3) Te książki są ponoć tak dobre, że aż ból je czytać, tak prawdziwe jest to, co ona opisuje (jak dla mnie to jest antyrekomendacja, nie lubię takich książek).
4) To ponoć jest powieść o zniewalaniu- o systemie który perfekcyjnie podporządkował sobie utalentowane jednostki robiąc z nich niewolników. Jeśli to nie jest inne i gorne rozważenia podejście to kolerzanka nie wie, co jest. (Ja bym wolał poczytać o elfach i smokach, ale w tym celu będę chyba musiał raz jeszcze powtórzyć Tolkiena.)
Czyli twoja znajoma dała typowo kobiecą opinię o książce, która się jej spodobała. Jest to bardzo podobne do opinii jednej mojej znajomej o „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, że to też takie prawdziwe, mężczyźni tacy są i mam się odpierniczyć, a i ponoć Larson był bardzo dobrym pisarzem. Identico.
Jak się ma kaca moralnego za zaoranie połowy kolorowego świata, niewolnictwo i imperializm militarno-polityczny, to odbija się to potem takimi akcjami. Ironiczne jest to, że praktykują teraz imperializm kulturowy, żądając większego udziału oppressed minorities w takich grach jak Dziki Gon, bo przecież rzeczywistość kulturowo-społeczna Polski i reszty świata to tylko marna kopia Amerykańskiego snu, co nie?
Problem z bawieniem się w politykowanie w wykonaniu Marvela jest taki, że nie ważne z jakiej prawej czy lewej strony ugryźć temat to i tak dokonają samozaorania z definicji. Kiedy ciągniesz kocyk w lewo to wkurzysz tych z prawej, że ciągniesz kocyk w lewo i analogicznie w drugą stronę = jeśli ciągnięcie w jakąkolwiek stronę z automatu wkurza drugą zatem pytanie po grzyba ciągnąć ten kocyk w jakąś stronę skoro w ten sposób antagonizujesz potencjalną połowę twoich klientów?
Z fanatykami obu stron jest ten problem, że nie ważne co zrobisz to i tak zawsze znajdzie się ktoś kogo obrazisz, bo jak ktoś chce się czuć obrażony to się obrazi. Pal sześć jak powód do obrażania się jest bez sensu (nawet lepiej!).
Przykład:
Z prawej. Thor został kobietą, iron man przerobiony na małą murzynkę z afro, ice man „wyszedł z szafy” (i nagle robienie lodów w jego wykonaniu nabrało zupełnie nowego znaczenia), obecnie funkcję wolverina pełni Laura zatem technicznie to wolverine też jest kobietą, czarny kapitan ameryka, spider man obecnie nazywający się Morales itd. Zatem ktoś stojący po prawej jest wkurzony bo „idole jego dzieciństwa” zostali przerobieni na rozmaite mniejszości. Bo przeca w ich kraju nie istnieje coś takiego jak mniejszości i nie do pomyślenia jest, że jakiś superheros może być czym innym jak biały heteroseksualny protestant pochodzenia anglo saskiego.
A teraz z lewa. W oczach wojujących lewaków za całe zło tego świata odpowiadają wielkie złe chciwe korporacje, a tak się składa, że marvel jest wielką złą chciwą korporacją więc niezależnie od tego jak się lewicowcom nie będzie podlizywał to i tak oni go będą nie lubić. Poza tym lewaków wnerwić potrafi szeroko pojęty „brak odwagi w promowaniu postępowych idei” aka promujesz poprawność polityczną ale zbyt mało. Przykładowo pamiętam np. opinie pojawiąjące się po przebudzeniu mocy, że Fin i Paul się do siebie parę razy uśmiechnęli poklepali się po pleckach, a Paul mu oddał swoją kurtkę z tekstem, że dobrze na nim ona leży = są homo i to skandal, że nie wykazano się dostateczną odwagą w pokazaniu że są homo (cokolwiek by miało to znaczyć). To, że każda normalna osoba raczej odnosiła wrażenie, że Fin uderza w stronę Rey (z subtelnością rozpędzonego TIRa) to mało istotny bzdet. Albo słynna akcja z Kapitanem Ameryką obecnie z logiem Hydry na klacie i jazgot jaki się potem podniósł, że marvel promuje nazizm. Co z tego, że to była część większej historii i w jej kontekście miało to (względny jak na standardy komiksowe) sens? Większość ujadających na to promowanie nazizmu jak się pochylić nad ich jazgotem to widać było, że nawet nie rzuciło okiem na komiks na którym wieszają psy. Widzieli jeden wyrwany z kontekstu robiący furorę na internetach kadr z kapitanem mówiącym hail hydra więc widzieli już wszystko. Marvel zły i promuje nazizm!
Jakby nie mogli olać idiotów z jednej i z drugiej strony i … no bo ja wiem skupić się na robieniu dobrych komiksów?
Brak jakiejkolwiek wiedzy na temat popkultury, oraz nieumiejętność jej zrozumienia, wśród ideowej lewicy USA to rzecz oczywista. Ale to już normalne dla ludzi oddychających tylko oparami swojej ideololo, gardzącymi kulturą z definicji zepsutą, która wymaga naprawy przez oświeconą rewolucję. Jakiś czas temu niemal wszystkie media Ameryki zostały strollowane przez 4chan za pomocą ulotek It’s OK To Be White. Rozpętała się burza w mediach oraz na platformach społecznościowych, główne stacje twierdziły, że ta ‚obrzydliwa zbrodnia’ jest praktykowana przez skrajną, faszystowską, nienawidzącą mniejszości prawicę. Doszukiwano się nawoływania do nienawiści, kolorowi studenci z kampusów płakali, że czują się niemile widziani w Ameryce, bo ulotka It’s OK To Be White automatycznie oznacza It’s Not OK To Be Non-White (?!?) – można to sobie znaleźć w sieci. Ledwie garstka dziennikarzy zauważyła publicznie, że cała ta histeria i sprzeciw wobec jednego zdania pokazuje, że dla Demokratów i SJW prawdziwe musi być stwierdzenie It’s Not OK To Be White (o co też chodziło trollom z 4chana, którzy chcieli dokładnie takiej reakcji ze strony opcji postępowych). To pokazuje jak mainstreamowe media i społeczeństwo USA jest oderwane od społeczności internetowych i jak łatwo, za pomocą jednego mema, wprowadzić czwartą władzę najpotężniejszego kraju świata w dziki i ślepy szał.
Takie rzeczy spowodowały, że zaistniały grupy w rodzaju Kekistan, które memami walczą z wrzeszczącą ideologią Demokratów (choć ich celem jest głównie skrajne ideololo którejkolwiek strony) i zapowiadają rzeź wszystkich normies ku chwale ich boga Keka. Innymi słowy – w Ameryce nie da się zrobić czegoś dużego i nie narazić się jakiejś grupie ludzi. Jeśli jesteś postępowy, to zeżrą cię konserwatywni Republikanie. Jeśli jesteś za mało postępowy (a dla kogoś zawsze będziesz za mało edgy), to dojadą cię ludzie, dla których rzekomo dokonywałeś jakichś zmian. Siedzenie okrakiem na płocie z kolei doprowadzi do permanentnego ostrzału artyleryjskiego z obu stron skrajnych opcji politycznych. Centrystami i milczącą większością nikt się nie przejmuje.
Amerykańskie życie publiczne od dawna stoczyło się do poziomu kiepskiego reality show, i dlatego prezydentem jest Donald Trump. Można powiedzieć, że „polityczna poprawność” to parodia szkoły frankfurckiej, która to przysłoniła inne perspektywy na stosunki społeczne:
I nie da się ukryć że cały ten zamęt jest eksploatowany przez autentyczną skrajną prawicę, która ukryła się pod niewinnie brzmiącym słówkiem „alt-right”.
Heh, skrajna prawica czerpiąca zyski ze społecznego obłędu i idiotyzmu, który rozpętała skrajna lewica, to zaprawdę ironiczna sytuacja.
Sprzedarz komiksów w stanach spada i dotyczy to wszystkich wydawnictw nie tylko Marvela. Czy Szanowny Gospodarz ma jakies dane wskazujace na zwiazek miedzy „dywersyfikacja” bohaterow a wspomniamym spadkiem?
Przecież oni pośrednio sami to przyznali: https://icv2.com/articles/news/view/37152/marvels-david-gabriel-2016-market-shift
@Shockwave
Ta historyjka z Spiegla o „imperialistycznej kanapce” to coś żywcem wzięte z „South Park”, widać skąd Matt Stone i Trey Parker czerpią inspiracje…
„Myślę, że źródłem problemu jest, jak zwykle w korporacjach chciwość. Powiedzmy sobie szczerze: Marvela jako firmy bynajmniej nie interesuje to, że może zrobić coś dobrego. Owszem, interesuje go morale pracowników, które można podbudować akcją typu „dziś, dzięki naszym komiksom odmienimy świat na lepsze”, być może pracują tam też ludzie, którzy dzięki swej pracy też świat na lepsze odmieniać pragną.”
Nie doceniasz ideologicznego spierdolenia co poniektórych, typowego dla Social Justice Warriors, komunistów, „nowo narodzonych chrześcijan” i tym podobnych grup. W przeszłości ludzie w imię ideologii byli w stanie doprowadzić swój kraj do ruiny (gospodarka w krajach komunistycznych, rewolucja kulturalna Mao); odrzucać naukę, bo ta nie pasuje im do światopoglądu (kreacjoniści w Stanach, łysenkizm w ZSRR); a w skali mikro zarżnąć dochodową restaurację (poczytaj o The Garden Diner and Cafe w Michigan).
Nie, ostatnie w co uwierzę, to ideologia w wyższym kierownictwie notowanej na giełdzie spółki o pół miliarda dolarów dochodu netto. Przecież nie dość, że oni najpierw musieli jakoś te dochody wypracować, to do tego muszą się cztery razy do roku wyspowiadać z wyników w sprawozdaniu finansowym, każde wyjście do toalety muszą konsultować z radą nadzorczą, a najważniejsze decyzje ze zgromadzeniem akcjonariuszy. Tym bardziej, że ich szefem jest 75 letni Żyd, który przyjechał do USA z 250 dolarami w kieszeni, a obecnie ma ich na koncie już 2 miliardy. Jeśli dodać do tego, że każdy z nich ma motywacyjny pakiet akcji (i co za tym idzie każde wahanie kursu czują na sobie).
Politykę faktycznie można uprawiać z bandą krzykaczy czy nawet niepiśmiennych wieśniaków z karabinami karmionych bredniami. Ale biznes jest bezlitosny.
No, The Garden Diner & Cafe pokazuje dobitnie co się dzieje, gdy biznes zaczynają uprawiać ignoranci z głowami wypełnionymi bezwartościową ideololo. Lewicowe mity partii Demokratów można rozsiewać z bandą wrzeszczących studentów, którzy nałykali się bajek od swoich wykładowców gender studies, ale tak naprawdę nie mają pojęcia jak funkcjonuje społeczeństwo i ekonomia. Na przeciwległym krańcu znajduje się ChRL, która twardo obstaje przy komunistycznej ideologii w zakresie kultury i społeczeństwa, ale jak chodzi o biznes to reprezentuje podstawowe wartości kapitalistyczne, rozdmuchane aż do niebezpiecznej przesady (łącznie z całkowitym brakiem poszanowania środowiska naturalnego i bezlitosnym wykorzystaniem zasobów ludzkich).
Tylko należy pamiętać, że my też nieco wypaczony odbiór pewnych rzeczy, a aktualnie mamy silniejszą poprawność polityczną niż na zachodzie, tylko u nas jest ona inna oczywiście.
Jest sobie nowy startrek. W starych seriach był Afroamrrykanin, była kobieta jako kapitani i nie wałkowano ich pochodzenie. Przy Startrek discovery głównym tematem jest to, że głównym bohaterem jest murzynka i ktośtam jest gejem. Pal licho, że to najlepszy startrek jakiego zrobiono. Jest politycznie niepoprawny.
Aczkolwiek zgadzam się, że amerykanie nie zawsze mają wyczucie. Sam jestem kaleką, i uważam. że najlepszą postacią niepełnosprawną w filmach dla dzieci jest… Topf. A najfaniejsze było to, gdy potrafiła wykorzystywać swoją niepełnosprawność by manipulować ludźmi.
Star Treck Discovery jest politycznie poprawny, najbardziej politycznie poprawny jak może być. Głównym przedmiotem pochwały i medialnego szumu (w tym wypadku pozytywnego) są właśnie bohaterowie, którzy są albo pigmentalno-uposażeni, albo postępowo zorientowani. Tak samo jak w wypadku Przebudzenia Mocy, gdzie najlepsze było, bo na czele kroczą „brave woman” i „brave person of color”.
Sam jestem też kaleką i kompletnie nie obchodzi mnie ile kalek jest w filmach. Czytałem kiedyś nawet tekst na jednej amerykańskiej stronie, że Star Treki są za mało postępowe, bo zbyt mało postępowych orientacji i tożsamości płciowych eksplorują i że zbyt mało jest kalek. O tutaj była fajna argumentacja, że to jest „kalekofobia”, bo nie pokazuje się ich w kosmosie w przyszlości, bo widocznie wszyscy zostali uleczeni, co jest „kalekofobią” i „rasizmem”, bo uznaje kaleki za tylko takich, których powinno się leczyć by nie byli kalekami. No i bardzo dobrze, że tak pokazuje! Bo właśnie o to chodzi by być zdrowym i sprawnym, a nie uzależnionym od leków kilka razy dziennie i liczyć się z powikłaniami, które się mogą pochwalić. W którym Star Treku był ten ślepy murzyn i miał takie fajne okularki, które sprawiały, że widział. Co w tym złego? Źle, że widział zdaniem tych postępaków? Może lepiej ich zdnaniem by chodził o lasce i z psem po statku? Bo to go „empowers” i „make more visible”?
Nie jest polittcZnie niepoprawny. Jest czarny co nie za… na plantacji, jest żółty, który nie spiskuje jak podbić białych, nie Polski, Boga i Narodu. Gdzie tu polityczna poprawność?
Jak nie wiesz co mam na myśli to trudno. Sytuacja na zachodzie jest taka, że istnieje silna autocenzura, a jak się nie stworzy dzieła postępowego, to nikt tego nie opublikuje, nie wyda etc. z dużych wydawnictw oczywiście, bo nisze to są nisze. Tak samo czynniki decyzyjne kierują się podobnymi przekonaniami i się chwalą, że ze złym imperium w ich dziele walczy multi culti band of brave people of color led by a brave woman, a złe imperium to sami biali trumpiści albo wciskanie murzynów w armii niemieckiej do gry o I WŚ. Zresztą nawet jakby w armii francuskiej w tej grze byli murzyni to też ich obecność by była rezultatem politycznej poprawności, bo murzyni muszą być. A oddziały kolonialne na froncie zachodnim to był nawet wtedy ułamek, a większość żołnierzy to zwykłe chłopaki ze wsi i miast francuskich. No, ale lepiej udać, że tego nie ma, bo w końcu wszystko jest takie fajne. Ja tam bym chętnie zagrał w grę o wojnie domowej w Demokratycznej Republice Kongo czy Sudanie, gdzie wszystkie postacie by były czarne i nie krzyczałbym, że to rasizm. Jak różni tacy o grze Kingdom Come, że tam nie ma murzynów, bo jak każdy wie było ich miliony w Europie w XV wieku.
Skupy się na polpoli i startreku.
Od dosyć dawna walczę ze stosowaniem terminu polityczna poprawność do jednego światopoglądu (abstrahując już od tego, że i tak prawicyści odebrali mu znaczenie), a ogólnie zbiór pojęć związanych z tym, jakie tematy mogą się w danym społeczeństwie pojawiać, a jakie nie. W Polsce na przykład politycznie niepoprawne jest mówić dobrze o PRL.
Problem polega na tym, że OD NIEDAWNA każdy przejaw diversty spotyka się z histerią. Tak było przy „Przebudzeniu Mocy”, choć rasa i płeć Finna i Rey nie miały znaczenia, tak samo jext przy Discovery, choć przy Ds9 i Voyagerze histerii nie było.
Z jaką histerią? Histeria to są takie rzeczy jak tutaj opisane:
http://triblive.com/usworld/world/13056154-74/racial-dispute-at-bakery-roils-oberlin-college-and-town
Nazywanie tego, że biali się próbują bronić histerią, jest zabawne. Czyli każdy może o swoje walczyć, a biali nie. Rasa i płeć jak ich tam ma znaczenie, bo im je nadano, stały się głównym powodem do chwały tego filmu. Diversity means less white i nie widzę powodu bym z tego się miał cieszyć.