Detektoryści: czemu, ach czemu nikt was nie kocha?

Pisze ten post, albowiem wkurzyło mnie Money.pl. Otóż: wczoraj (dla mnie, czyli 14 października) gruchnęła wieść, że w polskim prawie zaszły zmiany i przeszukiwanie terenu z wykrywaczem metalu będzie przestępstwem, zagrożonym 2 latami pozbawienia wolności, a nie jak do tej pory: wykroczeniem. Wszyscy świadomi ludzie, którym los Polski i jej kultury leży na sercu ucieszyli się na tą wieść. Niemniej jednak spotkała się ona z ogromnym bólem mięśnia musculus sphincter ani externus tak zwanych „detektorystów”. Do kakofonii tych wrzasków dołączył się, jak pisałem serwis Money.pl pisząc o „zazdrości archeologów”, która jakoby miałaby inspirować te zmiany.

Prawda jest jednak inna. Strasznie jest nam wszystkim w środowisko smutno, że detektoryści nie będą mogli:

Chodzić i zakłócać kontekstu archeologicznego:

Zacznijmy od początku: detektoryści za swą cnotę uważają to, że wydobywają na świat dzienny zabytki inne „skarby”. Zastanówmy się jednak nad tym, czym są pozyskane przez nich artefakty.

Otóż, pomimo medialnej otoczki, jaka powstaje, gdy w gazetach pojawia się artykuł w rodzaju „W Koziej Wólce odnaleziono bezcenny skarb z przeszłości” i atmosfery magii jaką można uzyskać umieszczając za szkłem i odpowiednio oświetlając rozbite garnki, skorodowany metal i przegniłe kości, o złocie i klejnotach nie wspominając, to przedmioty te z punktu widzenia nauki są tak naprawdę tylko cyrkowymi rekwizytami.

Archeologia nie ma bowiem na celu pozyskiwania eksponatów muzealnych, a badanie przeszłości i życia ludzkiego (eksponaty zdobywa się skutkiem ubocznym tych badań). Tym co się liczy jest natomiast tak zwany „kontekst archeologiczny”, czyli otoczenie, w którym dany przedmiot znaleziono. Istotne jest więc to: na jakiej głębokości leżał, w jakiej glebie, ile warstw gleby było nad nim, jakie inne przedmioty leżały obok niego, w jakim układzie i szereg innych.

Badając te rzeczy można ustalić:

  • Czy przedmiot dostał się tam celowo, czy trafił tam przez przypadek (np. zgubiony czy przyniesiony przez wodę).

  • Jeśli został naniesiony przez wodę, to skąd?

  • Czy w jego otoczeniu znajdowały się inne przedmioty mogące stanowić dowód obecności osady ludzkiej lub cmentarzyska (np. węgiel drzewny lub zerodowana cegła mogące świadczyć o zabudowie)?

  • Z jakiego okresu (czasem nawet z dokładnością do jednego roku) pochodził?

  • Jak był używany?

Detektorowi, którzy najczęściej składają się z band chłopków-rotropków uzbrojonych w wykrywacze z marketów budowlanych najczęściej nie mają ani pojęcia o tych rzeczach, ani ich one nie obchodzą.

Desant detektorystów kończy się zawsze tak samo: wykopać dziurę szpadlem, przemieszać warstwy ziemi, co nieładne wyrzucić, ludzkie szczątki (tak, tak!) pozostawić na powierzchni (bo to przecież fuj!) by się walały, a co ładne postawić na telewizorze.

Kopać dziur na cudzych działkach budowlanych, użytkach rolnych i własności nadleśnictw:

Prawdopodobnie jednak nikomu nie przeszkadzałoby to, że detektoryści chodzą po lasach i przeczesują teren, o którym i tak wiadomo, ze archeologowie nigdy go nie będą badać, bo nigdy się tam nie zjawią. Byłoby to nawet pożyteczne, gdyby nie dwie rzeczy.

Po pierwsze: oczywiście nie chcą na tym poprzestać.

Po drugie: to nie jest tak, ze tereny, po których poruszają się detektoryści są bezpańskie. Przeciwnie: zwykle do kogoś należą. Jeśli nie są działką budowlaną, to są użytkiem rolnym, jeśli nie takim, to należą do miasta, wód gruntowych lub parku narodowego. Właściciele tych posesji nierzadko nie życzą sobie, by na ich terenach powstawały ni z tego ni z owego dziury. Sam miałem nieprzyjemność takie zasypywać, albowiem przez moja działkę biegł w trakcie II wojny światowej niemiecki okop.

Stanowic zagrożenia dla siebie i innych:

6 lutego 2017: dwudziestodziewięcioletni detektorysta z Szydłowa zginął w wybuchu pocisku artyleryjskiego, który przenosił do domu. W owym domu posiadał już: 12 bagnetów, 2 pistolety, kilkadziesiąt pocisków artyleryjskich rożnego kalibru, pełną taśmę do RKM-u i tysiąc sztuk innej amunicji. Wszystko to były pozostałości po II wojnie światowej.

8 czerwca 2017: policja zabezpieczyła w pokoju 18 letniego detektorysty z Kielc pocisk artyleryjski z II wojny światowej. W jego mieszkaniu znaleziono kolekcje militariów, w tym liczne egzemplarze innej amunicji. Mieszkanie mieściło się w bloku.

20 lipca 2017, Polkowice, policja zabezpiecza w mieszkaniu 27 letniego detektorysty kilkanaście granatów, miny i pociski przeciwpancerne oraz wiele sztuk amunicji. Wszystkie pochodzące z obydwu wojen światowych i posiadające ładunki.

9 października 2017: detektorysta i saper-amator zamieszkały w Ursusie, w zaciszu swojego bloku rozbrajał pochodzący z II wojny światowej granat. Urwało mu obie ręce. Ewakuowano blok. W trakcie przeszukania policja i saperzy w jego domu znaleźli koleje niewybuchy i 30 sztuk amunicji.

21 października 2017: Wola Górzańska, Podkarpacie. Detektorysta i kolekcjoner militariów znalazł na polach granat z II wojny światowej. Pochwalił się nim przed kolegami. By zobaczyć, co się stanie wrzucili go do ogniska. Jeden zginął na miejscu, drugi kilka dni później umarł w szpitalu.

To oczywiście nie są wszystkie przypadki, jakie miały miejsce w tym roku. To po prostu pierwsza strona Google. Powiedzmy sobie szczerze: żeby zostać detektorystą nie potrzeba wyobraźni. Wystarczy wykrywacz ze sklepu budowlanego za 800 złotych. A potem facet słyszy od dziadka, gdzie w okolicy jego miasta były niemieckie stanowiska bojowe, gdzie stali ruscy i rusza w jakieś miejsce, gdzie prawdziwi archeolodzy boją się kopać, bo można tam znaleźć naprawdę „bombowe rzeczy”. A potem znosi to do domu.

A najlepsze sa potem komentarze innych amatorów. „Policja zatrzymała niewinnego człowieka”, „komunistyczne prawo”, „przez niewinną kolekcję trafił do więzienia”, „reżim”, „tyrania”. Tak, jakby to były jakieś zabawki. Otóż nie są: amunicja leząca po lasach to dwa typy przedmiotów: uzbrojone pociski, które leżały w pogotowiu, czekając na użycie i zostały porzucone lub też takie same pociski, które mimo uderzenia w ziemie nie wybuchły. Są one gotowe do użycia, co więcej materiały w nich są zleżałe i co za tym idzie niebezpieczne. Takie coś może wybuchnąć od samego stania na półce, zabijając wszystkich wokół.

Okradać grobów:

W 2012 roku, niedaleko od Ciemnogrodu, bo w Sanoku na Podkarpaciu mialy miejsce duze badania archeologiczne. Odsłaniano ruiny średniowiecznego kościoła, który splunął w XVII wieku. Normalnie nie publikuje się informacji o takich badaniach, bowiem w ciągu 48 godzin od ich ukazania się w prasie miejsce zostaje przeryte przez poszukiwaczy skarbów. Tam się jednak nie dało, bowiem wykopaliska miały miejsce w środku miasta.

A wiecie co było zawsze koło średniowiecznych kościołów? Cmentarze. I myślicie, że kogoś to powstrzymało? Nie. Łowców skarbów powstrzymali policjanci, straż miejska i sami archeolodzy, którzy nocami pilnowali wystających z ziemi gnatów uzbrojeni w pały.

Zresztą, wystarczy kilka minut w Google, a okazuje się, że w tym samym mieście miał też miejsce desant poszukiwaczy militariów i na inne cmentarze. Ci penetrowali bowiem zarówno cmentarz jeńców radzieckich położony w jednej z podsanockich wsi, jak i w latach 90-tych cmentarz żołnierzy wojska polskiego, położony na tamtejszym cmentarzu komunalnym.

Majestat śmierci nie ochronił też potencjalnie (nomen omen) wandalskiego cmentarzyska w Zarszynie, które zostało przekopane zanim dotarli do niego archeolodzy. Teren przeryto, kości wyrzucono na zewnątrz, warstwy ziemi wymieszano, przy okazji zdewastowano tez chłopu pastwisko. Bowiem, jeśli archeolodzy kopią, to z ramienia muzeum, wypłacane jest też przynajmniej odszkodowanie. Detektorowi porostu robią w nocy desant.

I serio: myślicie, że nasi przodkowie zakopywali w ziemi karabiny, pełne sorty mundurowe i nieśmiertelniki, żeby wnuki miały frajdę? Otóż nie: robiono to celowo. A co się zakopuje w ziemi najczęściej? No umrzyków właśnie.

Oczywiście to nie ochroniło licznych grobów powstańców styczniowych, listopadowych, śląskich czy warszawskich, a także żołnierzy poległych w trakcie II wojny światowej przed zbezczeszczeniem. Jeśli archeolodzy kopią (co moim zdaniem też jest kontrowersyjne) to ich wysiłki można przynajmniej wyjaśnić większym dobrem, albo chociaż mniejszym złem (jeśli prowadzone są np. badania zachowawcze przed budowa autostrady), zresztą, szczątki ludzkie najczęściej potem chowane są ponownie na cmentarzach komunalnych właśnie.

W wypadku detektorystów normalna procedura postępowania z trupami wygląda tak: wyciągnąć z ziemi urnę popielnicową, popioły spuścić w kiblu, a w samej urnie posadzić kwiatki. A jak się znudzi wypierniczyć.

Przykładowo: w 2015 roku grupa poszukiwaczy skarbów wyposażonych w detektory metalu ograbiła cmentarzysko (prawdopodobnie z XIII wieku), wydobywając z niego metalowe przedmioty z dużą dozą brutalności. Łowcy skarbów przykładowo, by łatwiej pozyskać łup odrąbywali szpadlami kończyny szkieletów.

I niszczyć, uszkadzać, źle przechowywać oraz sprzedawać na lewo zabytki:

Powiedzmy sobie szczerze: detektoryści nie są najczęściej zainteresowani prowadzeniem badań naukowych z zachowaniem należytej metodologii i mających coś udowodnić, albo nawet wzbogaceniem zbiorów muzeów w imię dobra publicznego, tylko pozyskaniem łupu.

Świadczyć o tym może przypadek dwóch poszukiwaczy skarbów z Olsztyna, którzy wiosną 2015 natrafili na nieznane wcześniej, unikalne cmentarzysko Jaćwingów. Pozyskali oni z niego blisko 1000 zabytków, z których odzyskano tylko 108. Pozostałe grabieżcy jak twierdzą „wyrzucili do śmieci”. Jest to moim zdaniem mało prawdopodobne, gdyż, jak można przeczytać w lokalnych mediach zatrzymani zostali podczas próby sprzedaży rewolweru i karabinu pochodzącego z II wojny światowej (w domu jednego z nich nawiasem mówiąc znaleziono uzbrojone niewybuchy granatów i trotyl pochodzący z samodzielnie rozbrajanej amunicji).

Poszukiwania takie, jak widać wyraźnie, nie mają na celu zasilić kolekcji muzeów, tylko prywatne zbiory.

A gdzie najłatwiej pozyskać łup? W zabytkach, na polach walki i na cmentarzach oraz w znanych, a ciągle nieprzebadanych stanowiskach archeologicznych. Detektoryści stanowią prawdziwa plagę, która zwyczajnie niszczy nasze dziedzictwo narodowe.

Nawiasem mówiąc jest to też przyczyna dla której detektoryści najczęściej nie mogą dostać zezwoleń na badania. W normalnych okolicznościach nie jest to trudne (większość znanych mi archeologów zarówno zatrudnionych w muzeach oraz tych z firm archeologicznych często korzysta z pomocy zaprzyjaźnionych i sprawdzonych poszukiwaczy). Problem w tym, ze w 90 procentach przypadków detektoryści chcą szukać w miejscach, gdzie nikt o zdrowych zmysłach im poszukiwań prowadzić im nie pozwoli: bo albo zniszczą coś cennego, albo też znajdą coś, co ich pozabija.

W imię walki z „komunistycznym” prawem:

Podstawowym argumentem detektorystów majacym na celu przekonać do ich działalności jest stwierdzenie, że to co w Polsce jest nielegalne w innych krajach, w szczególności Wspólnoty Brytyjskiej jest dozwolone.

Argument ten jest inwalidą z prostego powodu: nie wiem, dlaczego kraj dysponujący jedną z najlepszych ustaw o ochronie zabytków*, czyli Polska powinien czerpać wzorce od kraju o jednej z najgorszych ustaw tego typu.

Brytyjskie prawo ochrony zabytków zostało wprowadzone w 1882 roku, na fali społecznego oburzenia związanego z wyburzaniem zabytków. Kroplą, która przelała czarę była próba zburzenia Stonehenge (w latach 70-tych XIX wieku wymyślono, że przez kamienny krąg poprowadzi się linię kolejową, . Wówczas to, pod wpływem środowisk akademickich oraz opinii publicznej parlament zdecydował się na wprowadzenie takowej ustawy. Jej celem jednak nie było w pierwszej kolejności publiczne dobro, ale ochrona interesów posiadaczy ziemskich: zarówno rodziny królewskiej (największego posiadacza w kraju), jak i ziemiaństwa (do roku 1884 prawo głosowania na członka parlamentu mieli wyłącznie mężczyźni o majątku przekraczającym 50 funtów, czyli ledwie 10-20 procent ludności).

Efektem ubocznym było powstanie dupochronu dla lokalnych lowców skarbów, którzy w tym okresie rozkradali dobytek i dziedzictwo narodowe każdego kraju, z jakiego byli w stanie. Tak więc grabiony był Egipt, gdzie brytyjscy pseudoarcheologowie byli zainteresowani przede wszystkim pozyskaniem złotych detali i posuwali się niekiedy do groteskowych zachowań (przykładem może być grobowiec Tutenchamona, którego mumii George Herbert oderwał ptaszka, by nie gorszył brytyjskich dam), dobrym przykładem może być tez historia płaskorzeźb z ateńskiego Partenonu, które zostały odłupane z ruin przez na polecenie Tomasa Bruce’a ambasadora brytyjskiego w Turcji, posługującego się fałszywym zezwoleniem od sułtana.

Zachowanie brytyjskich archeologów dało początek określeniu „dyletant”, wywodzącemu się od „society of dilletanti” co oznacza „stowarzyszenie miłośników (w domyśle: starożytności), które zrobiło zawrotną karierę we współczesnej polszczyźnie.

Sytuacja ta betonuje brytyjską archeologię i zmusza ją do poruszania się w okowach archaicznego prawa. Gdyby Brytyjczycy dostosowali je do wymogów współczesności zwyczajnie musieliby oddać większość swoich zbiorów prawowitym właścicielom.

Prawo w Polsce zostało wprowadzone krótko po II wojnie światowej, ponownie na fali nastrojów społecznych i miało faktycznie na celu ochronę naszego, bardzo mocno uszczuplonego dziedzictwa narodowego (a także walkę z szabrownikami, którzy korzystając z ogólnego chaosu zwyczajnie rozkradali co się dało i wywozili na zachód). Jest to jedna z najlepszych ustaw tego typu na świecie.

Nieprawdą jest też to, że różnice między obydwoma krajami są bardzo duże. Tak więc:

  • w Wielkiej Brytanii należy: być członkiem stowarzyszenia, posiadać zezwolenie od właściciela gruntu oraz powiadomić o znalezisku w ciągu 14 dni.

  • w Polsce należy: posiadać zezwolenie od konserwatora zabytków i właściciela gruntu na prowadzenie badań, zapłacić 82 złote opłaty skarbowej i niezwłocznie poinformować o znalezisku.

Jak widzimy różnice nie są duże.

Wiele osób zapewne nie zgodzi się z ta opinia patrząc na stan wielu zabytków w naszym kraju, jednak należy rozgraniczyć stanowienie prawa i jego egzekwowanie. O ile to pierwsze nie powinno być zmieniane lub zmieniane w niewielkim stopniu (które to zmiany, jak widać idą w dobrym kierunku), tak niestety wyraźnie widać, że jego egzekucja szwankuje.

Ogólnie rzecz biorąc cały sektor kultury w Polsce jest bardzo zaniedbany i niedofinansowany, a morale mających nad nim piecze ludzi jest złe. Jedno wynika w dużej mierze z drugiego: brak pieniędzy sprawia, ze sektor kultury przepełniony jest ludźmi sfrustrowanymi, bez poczucia misji i dobieranymi w drodze selekcji naturalnej: najlepsi zwyczajnie idą gdzie indziej. Oczywiście pieniądze nie rozwiązałyby wszystkich problemów, jednak stanowiłyby dobry początek. Drugim byłoby znalezienie młodych, energicznych osób, które rozumiałyby zarówno świat kultury jak i potrzeby społeczne… Ale to temat na inną dyskusję.

O ile o prawo można się kłócić, to polska archeologia ma jedna z najlepszych renom na świecie, mimo, że też musi mierzyć się z ewidentnymi ograniczeniami finansowymi. Nasi specjaliści są mile widzianymi gośćmi w Egipcie, Sudanie, krajach Bliskiego Wschodu, Afryce Północnej i Ameryce Południowej, wszędzie tam, gdzie prowadzone sa najcenniejsze i najdelikatniejsze badania. Cieszą się też zaufaniem tamtejszych władz, znani są z tego, ze pracują z poświeceniem i nierzadko z narażeniem życia, kopiąc nawet w strefach działań wojennych.

Wiele rzeczy, które są u nas oczywistością w innych krajach oceniane jest jako awangarda i bliski ideałowi wzór do naśladowania. Pozwolę sobie zacytować w tej dziedzinie wybitnego, brytyjskiego badacza, profesora Petera Heathera:

„Polska archeologia stoi na bardzo wysokim poziomie, każdy student by ukończyć naukę musi wziąć udział w praktykach podczas wykopalisk, a wszystkie prace drukowane są zarówno w języku narodowym, jak i po angielsku.”

Czyli odkrycie Ameryki w proszku. Rzecz dla nas oczywista.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia, Wredni ludzie i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

152 odpowiedzi na „Detektoryści: czemu, ach czemu nikt was nie kocha?

  1. qba pisze:

    Po przeczytaniu w/w wnioskuje że jesteś idiotą jeśli uważasz że na polu ornym eksploatowanym od co najmniej 100 czy 200 lat kopiąc max na 25-30 cm a 90% na 15 cm niszczę jakikolwiek kontekst.
    Idąc tropem twoich ekspiacji należało by wydać ogólnopolski zakaz orki bo robiąc to za każdym razem popełnia przestępstwo niszcząc kontekst archeologiczny położenia bezcennego i unikatowego artefaktu jak np. szeląg koronny Jana Kazimierza więc każdy rolnik chcąc uprawiać swoje pole musiał by uzyskać powolnie WZK w/g wszelkich procedur.
    P.S
    Te kilka przykładów gnid jakie mogą zdarzyć się w każdym środowisko absolutnie nie świadczy o innych, no chyba że bierzesz przykład ze swojego środowiska także.

  2. Shockwave pisze:

    Samozaoranie środowiska detektorystów, jakie ujrzałem w tym wątku, jest niczym krew dziewicy ofiarnej na bezie – słodkie i ewidentne. Nie miałem za bardzo zdania o środowisku, ale patrząc na te komentarze zaczynam je sobie powoli wyrabiać.

  3. DonPhazerrro pisze:

    Powiem tak, artykuł bardzo grubymi nićmi szyty.
    Fakt, w każdym środowisku znajdą się mendy i głupki leśne. Ale to ułamek całej rzeszy chroniącej to co rozkłada się i niszczeje w ziemi.
    Tylko niech archeologowie się nie wypierają ,że wszystko z wykopalisk trafia tam gdzie powinno.
    Już na wstępie powiem ,że również i w tak zacnym środowisku są ludzie ,którzy w majestacie prawa z jednej transakcji potrafią zainkasować kilka tysięcy złotych.
    Skąd to wiem? – zostawię to dla siebie.
    Meteoryty i artefakty z minionych epok trafiają na czarny rynek.
    Ale mniejsza o to, niech robią co chcą ,ale skoro tak ważny jest „kontekst historyczny” dlaczego Państwo pozwala by ziemia zniszczyła to co tak cenne dla kultury?

  4. lajceps pisze:

    Po przeczytaniu tych zakłamany wypocin, muszę stwierdzić, że powinno ci się paluszki upierdolić za wypisywanie takich bzdur! Tutaj nie ma nawet co komentować zbytnio bo to „artykuł”, który miał na celu sianie propagandy i zapewne wejście w dupe szefowi…Odnośnie pozwoleń to 100 wydanych stowarzyszeniom i chyba ani jednego „wolnym strzelcom”, więc w buty sobie wsadź te farmazony….od stycznia wydawane są pozwolenia na poszukiwania z detektorem lecz bez możliwości kopania, co pokazuje, że niezły ubaw mają z nas, detektorystów te hieny cmentarne…ARCHEOLODZY (spora ich część)…a na koniec masz i się nażryj tymi linkami, o które tak prosiłeś w komentarzach! 1.https://www.tvp.info/33850530/pranie-pieniedzy-i-lapowki-czyli-wielki-skandal-w-archeologii 2.http://www.gk24.pl/wiadomosci/koszalin/a/sledztwo-w-sprawie-korupcji-oskarzony-archeolog-z-koszalina,9742697/

    • I co ma piernik do wiatraka? Po pierwsze: to nie kilka przestępstw kilku archeologów, tylko jedna sprawa dotycząca tych samych ludzi. Po drugie: nie dotyczy ona niszczenia zabytków, tylko wystawiania fałszywych faktur. Po trzecie: skoro inni popełniają przestępstwa podatkowe, to Wam wolno szabrować?

      • lajceps pisze:

        Pokazałem ci betonie i dupolizie, że wszędzie są wyjątki czyli bandyci….szerzysz i potęgujesz kłamstwa za które już nas archeolodzy przepraszali tylko co z tego jak wszyscy nasłuchali się bzdur o tym, jak detektoryści groby zbezcześcili…a jeżeli chodzi o piernik i wiatrak to mają tyle samo liter…tyle kłamco i propagandysto obrzydliwy!

  5. DonPhazerrro pisze:

    Masz następne: tym razem nie faktury, a 300 zarzutów dla kluczowych osób z *świętego zakonu archeo-betonu* wysokiego szczebla 🙂 to wierzchołek góry lodowej – Enjoy.

  6. DonPhazerrro pisze:

    Masz następne: tym razem nie faktury, a 300 zarzutów dla kluczowych osób z *świętego zakonu archeo-betonu* wysokiego szczebla 🙂 to wierzchołek góry lodowej – Enjoy.
    Proszę: http://prk24.pl/37970016/ponad-300-zarzutow-dla-archeologa-i-konserwatorow-zabytkow

  7. Łukasz pisze:

    „Powinien iść siedzieć, tak, jak detektoryści.”
    Zdanie pokroju przemądrzałego gbura, który został pokonany racjonalnymi argumentami i nie za wiele ma do dodania. Można być detektorystą „z głową”. Jeśli ktoś całe życie ma wszystko w d… i jest nieskruszonym ignorantem to będzie niszczył i rabował. Czy to coś dziwnego? Tacy trafią się wszędzie, w każdym środowisku. Widzę, że znaleźliśmy tutaj świetny przykład człowieka, który niewiele wie, lecz pisze bloga. Forma pisania w porządku, treść – no trudno. Dodam, że co do wykrywaczy z hipermarketu również Pan Znawca się pomylił. Wykrywka za 800zł (z reguły nawet tam są droższe, bo na półkach widziałem Garett Ace) nadaje się do tego, aby poszukać zgubionej obrączki pod dywanem. U profesjonalisty sprzęt rzędu ceny używanego samochodu.
    Raczej nie pozdrawiam, a na pewno nic więcej nie przeczytam. Słabo.

  8. Qba pisze:

    Brakuje jeszcze turbosłowiańskich teorii o spisku archeologów z Watykanem 😉 Swoją drogą popraw mnie jeżeli się mylę, ale czy archeologia w coraz większym stopniu nie zaczyna polegać mniej na kopaniu, a bardziej np. na analizie zdjęć lotniczych?

    BTW: pragnę podkreślić, że poza zbieżnym nickiem nic mnie nie łączy z autorem jednego z powyższych komentarzy.

    • Nie, kopanie ma kluczowe znaczenie, przy czym dziś, w odróżnieniu od okresu do gdzieś mniej-więcej połowy XX wieku nie kopie się po skarby… Bardziej interesujące jest to, w jaki sposób byla tam poruszona ziemia, co w niej zostało: pyłki jakich roślin, ślady drewna lub ceramiki etc. Tego typu rzeczy potrafią dużo więcej powiedzieć, niż inne znaleziska. Np. mogą świadczyć o długości trwania danej osady.

      Jeśli chodzi o zdjęcia lotnicze, to różnie z tym bywa. Przykładowo: w Wielkiej Brytanii jest to świetny środek rekonesansu. W Polsce dużo gorzej: jesteśmy krajem znacznie bardziej zalesionym, przez co rekonesans lotniczy jest trudniejszy (drzewa zasłaniają). Co więcej osadnictwo tu było dużo skromniejsze. U nas nie było ogromnych, rzymskich will czy nawet celtyckich ophidiów, tylko dość skromne osady.

  9. Bulldog pisze:

    Można edukować detektorystów. Można na tym zarobić wydając im licencję powiedzmy na 3 lata po uiszczeniu opłaty i zdaniu egzaminów. Każde znalezisko można dokumentować opisem i zdjęciami ( oczywiżcie nie mówimy tu o kapslach z butelek na piwo ) Hitoria może tu zyskać i to wiele. Chciałbym zanieść moje znalezisko do muzeum żeby inni mogli je obejrzeć. Ale boję się że pójde siedzieć. Po co uczyć ludzi , po co Nasza Polska ma na tym korzystać? Jak można zabronić zgnoić ukarać i zamknąć? To przecież takie proste i ile daje radochy 🙂

    • Otóż:
      – edukuje się ludzi
      – można prowadzić badania i to bez opłat i egzaminów
      – można zanieść znalezisko do muzeum i na pewno nie zostanie zniszczone lub wyrzucone
      – i można nawet za to dostać nagrodę pieniężną (ale procesowanie nagród odbywa się w sposób karygodnie opieszały)

      Wystarczy wypełnić jeden papierek.

      Ale lepiej zamiast tego robić z siebie ofiarę, pisać bzdury i roznosić propagandę po Internecie. Bo otoczka bycia prześladowanym, walczącym z systemem opozycjonistą (a tak naprawdę durniem i szkodnikiem) jest TAKA RHOMANTYCZNA!!!!

  10. Szaniec pisze:

    Proszę posłuchać uważnie o prawie i cyfrach uczciwości w UK:

  11. robo pisze:

    Przykro mówić, ale autor artykułu jest zadufanym w sobie zjebem.

  12. bez kropki pisze:

    Dzięki za ten wpis. Mnie w zw. z detektorystami męczy co innego. Nieśmiertelniki żołnierskie. Nikt tego tematu dotąd nie poruszył, a czuję, że trzeba. O co chodzi? Ano o to, że taki detektorysta, legalnie lub nie, szuka, kopie, znajduje. Nieśmiertelnik znalazł. Wykopał. I się cieszy, jak to „ocalił zabytek”. Czasem wystawił ów „zabytek” na handel i na tym koniec. Gdzie tu problem? A otóż nieśmiertelnik NIE jest pamiątkowym medalikiem, jak guzik, czy sprzączka, czy coś. Nieśmiertelnik jest DOWODEM TOŻSAMOŚCI żołnierza. Żołnierza, który nawet jeśli nie był żołnierzem polskim zasługuje na: identyfikację szczątków, choćby symboliczne upamiętnienie (wpis do bazy WBH i PCK), zawiadomienie rodziny (TAK, wciąż są osoby, które szukają grobu swoich bliskich), czy może nawet na ludzki, cywilizowany pogrzeb. Dla mnie osobiście, detektorysta, który nie postępuje ze znalezionym nieśmiertelnikiem zgodnie z zasadami (zawiadomienie WBH, info o lokalizacji znalezionego nieśmiertelnika) jest hieną cmentarną, podlecem i nie ma zdolności pojedynkowej.
    Oczywiście, nieśmiertelnik mógł zostać zgubiony, wyrzucony (ucieczka, dezercja, inne), ALE decyduje, jak piszesz, kontekst. Jest nieśmiertelnik? To znaczy, że mogą być szczątki. Nie muszą, ale mogą, a skoro mogą, to by należało zachować standardy. Detektorysta raczej nie zauważy śladów po zetlałej odzieży. (A jak jest odzież, to znowu wzrasta prawdopodobieństwo znalezienia szczątków).
    Sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Nieśmiertelnik jest rodzaje dowodu pozwalającego na identyfikację człowieka (wsio ryba żyw on, czy nie). TAKA BOWIEM BYŁA I JEST JEGO ROLA. Ergo pozyskiwanie nieśmiertelnikwó bez należytego postąpienia z nimi łamie wg mnie art. 275 par. 2 KK. – kradzież dokumentów tożsamości. Nie pojmuję, dlaczego się nie ściga tych hien z tego przepisu. Na OLX, na Allegro jest ponad 100 nieśmiertelników. Wiele z nich wygląda na wyjęte z ziemi (tj. nie są to pamiątki włąsne, jakie dziadek dał wnukom do zabawy).

  13. Cadab pisze:

    Myślę sobie „ktoś walną jakąś nekromancję pod starym postem”. Zaglądam z ciekawości, a tam w komentarzach tyle pomyj, że aż na dwie strony podzielone xD Widziałem różne przypadki samozaorania, ale to jest wyższa szkoła jazdy jak chodzi o „biedne ofiary”, które swoją „obroną” przedstawiają się jako 10x większą patologię, niż opisana w tekście, który rzekom zrobił im bezzasadną krzywdę xD

    • barnaba pisze:

      Bo widzisz, sporo ludzi żyje z nielegalnych poszukiwań i z handlu artefaktami w internecie. „Detektoryści”, którzy bawią się szukając grosików i centów na plaży tu nie zaglądają.

    • Dlatego zostawiłem jak leciało, słowo w słowo, niczego nie moderując.

      W czasach, gdy pisałem ten post miałem dużo wejść na tematy historyczne (głównie na Wikingów, bo wtedy panował szczyt mody na The Vikings). Ktoś go wyłowił i wrzucił na jakiegoś Zakałę Historii lub inne rakowisko.

Dodaj odpowiedź do Patt Anuluj pisanie odpowiedzi