Przeczytane w maju 2017:

Maj był dość nieudanym miesiącem jeśli chodzi o lekturę. Udało mi się w jego trakcie przeczytać zaledwie trzy książki. Winnych łatwo wskazać: duża aktywność zwiedzających w pracy, przez których nie mogłem czytać, oraz urlop, który tym razem postanowiłem spędzić aktywnie. W efekcie czego w tym miesiącu padły jedynie trzy pozycje.

Miesiąc nie minął na przyjemnej lekturze także z innego powodu: oszwabili mnie na Allegro. Zamówiona książka („Kocioł” Larrego Bonda) nie przyszła, mimo wpłaconych pieniędzy. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarza.

Przeczytanymi pozycjami natomiast były:

Armia rzymska: Od czasów cesarza Galiena do bizantyjskiej organizacji themowej

Ocena: 7/10

Jak łatwo zgadnąć jest to kolejna pozycja historyczna. Tym razem jest to wydanie dość starej i niestety pod wieloma względami przestarzałej, acz klasycznej pracy pochodzącej z początków zeszłego stulecia.

Jak łatwo zgadnąć omawia ona strukturę armii rzymskiej (cesarstw wschodniego i zachodniego) w schyłkowym okresie tego ostatniego. Praca jest bardzo dokładna i dość rzetelna, aczkolwiek napisana trudnym, zagmatwanym językiem. Autor, jak to Niemiec ma tendencje do pisania długich zdań długimi słowami, które ledwie mieszczą się na stronach. Podaje też w wielu miejscach informacje siłą rzeczy dziś nieaktualne, oraz lansuje poglądy, których dziś nie da się już wybronić. Momentami też stara się przepychać swoje interpretacje w sposób niekiedy dość śmieszny np. tłumacząc bucellari jako „zjadaczy wykwintnego pieczywa”, podczas gdy zwrot ten najczęściej przekłada się na „zjadaczy sucharów”. Oznaczał on najemnych żołnierzy z drużyn prywatnych, w których autor upiera się widzieć ludzi o wysokim statusie społecznym i udowadnia to posuwając się do opisanej wyżej, słownej ekwilibrystyki.

Ogólnie rzecz biorąc jednak jest to książka niezła. Osobom zainteresowanym tematem w prawdzie radziłbym zacząć od jakiegoś, nowszego i bardziej aktualnego opracowania, aczkolwiek sam uważam, że skorzystałem na jej lekturze.

Niebo ze stali:

Ocena: 8,5/10

Trzeci tom Opowieści z Meechiańskiego Pogranicza. Tym razem spotykają się ze sobą postacie Wchodu i Północy, a losy poszczególnych bohaterów zaczynają się powoli splatać. Główną osią fabuły jest jednak powrót zamieszkującego wozy ludu Verdano na ich rodzime stepy oraz trudne relacje łączące ich z innymi plemionami koczowników.

Ponownie Wegner bardzo dobrze łączy motywy i wątki znane już z twórczości Feliksa Kressa (moralnie ambiwalentni bohaterowie i twarde, żołnierskie życie, próby wydarcia tajemnic z otaczającego bohaterów, nie do końca rozumianego świata) z tymi z prozy Davida Gemmelna (epickie bitwy, bohaterstwo i poświęcenie).

Główną atrakcją książki jest więc pełne rozmachu starcie między Verdano, a Sekoliatczykami, będące, podobnie jak walki w poprzednich tomach prawdziwym „gunpornem”. Do tomu czwartego przeszedłem więc prawie płynnie, z niewielką przerwą na inną lekturę.

Władca pierścieni: Drużyna pierścienia

Ocena: 10/10

W tłumaczeniu Marii Skibniewskiej (czyli klasycznym).

Nie jest to w moim wypadku nowa lektura. Przeciwnie: Władcę pierścieni czytałem już przynajmniej osiem razy (co najmniej trzy razy w podstawówce, najmniej dwa razy w liceum, w tym raz w wydaniu prawdziwie-Łozińskiego, jak wchodził film, najmniej raz na studiach, oraz najmniej raz po studiach, gdy kupiłem sobie wreszcie własnego), jednak ostatni raz musiało mieć to miejsce z 10 lat temu. Potem brak czasu sprawił, że nie wracałem do lektury więcej. W sumie to nawet trochę się bałem, tym bardziej, że zeszłoroczna powtórka trylogii filmowej byłem raczej rozczarowany.

Niedawno wróciłem. Spowodowane było to wyrwą w planie czytelniczym spowodowaną tym nieszczęsnym problemem z „Kotłem”. I muszę powiedzieć, że…

O Jezu! Jakie to dobre!

„Władca pierścieni” jest, nawet po dziś dzień książką inną. Koncentruje się raczej na budowaniu świata, niż na szybkiej akcji i pogoniach, nie korzysta z ogranych, hollywoodzkich chwytów dramatycznych, ma raczej powolną, stateczną fabułę.

Jednocześnie z każdym czytaniem znajduje w nim coś zupełnie nowego, co wcześniej mi umknęło. Czy zauważyliście na przykład jak duszna, toksyczna atmosfera panuje w Shire? Albo jakim romantykiem jest Gimli? Lub też że Sam to taki trochę nieśmiały intelektualista, a nie żaden wiejski prostaczek, jak go często malują?

Strasznie mi się ta książka podoba. A to dopiero pierwszy tom. Ten najsłabszy w dodatku.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki, Przeczytane i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Przeczytane w maju 2017:

  1. Karoluch pisze:

    „„Władca pierścieni” jest, nawet po dziś dzień książką inną. Koncentruje się raczej na budowaniu świata, niż na szybkiej akcji i pogoniach, nie korzysta z ogranych, hollywoodzkich chwytów dramatycznych, ma raczej powolną, stateczną fabułę.” – Prawda.

    Dla mnie w tym tkwi wielkość tej książki. Przecież to jest takie dobre. Ja tam widzę mnóstwo dramatyzmu, powolnie rosnące napięcie. Ja po dziś dzień pamiętam jak pierwszy raz czytałem i na mnie wielkie wrażenie robiła tajemnica Morii. Co tam się stało. Najpierw wspomniana na naradzie u Elronda, a potem po fiasku przejścia przez góry bohaterowie zmierzają tam. I ta tajemnica co się tam w ogóle stało. Na końcu zaś Balrog.

    Właśnie w takich scenach jak walka z Balrogiem to ja widzę prawdziwy dramatyzm. Nie jak w nowych książkach, czy filmach, które przypominają teledysk od jednej spektakularnej walki do drugiej, kilka minut przerwy między nimi, a one wszystkie zlewają się w jedno i już wrażenia nie robią. Nawet w starych Gwiezdnych Wojnach to pojedynków na miecze świetlne to mieliśmy jeden w Imperium Kontratakuje i jeden w Powrocie Jedi i to robiło wrażenie, a nie balety ze skakaniem jak w nowych Gwiezdnych Wojnach.

    W Powrocie Króla moje ulubione jest oblężenie Minas Tirith, a tam dwie sceny z Królem Nazgulów, jego konfrontacja z Gandalfem i pojedynek z Eowiną. To drugie, to jest coś, nie taki balet, bez morgenszterna, skoków i głupot jak w filmie, prosta wymiana, trzy ciosy, ale ile w tym napięcia ja widzę. Dla mnie Powrót Króla to kwintesencja epickiego fantasy.

  2. Upierdliwy Lurker pisze:

    BTW – że tak powrócę do pytań sprzed niemal półtora roku.

    https://fanbojizycie.wordpress.com/2016/02/22/operacja-przeczyszczenie-nr-2/

    O ile o upadającym cesarstwie napisałeś w miarę szybko, to pozostałych rzeczy nie kojarzę, żebym tu widział.
    A o niektórych pisałeś, że już nawet zacząłeś, bądź zaczynasz. Czyżby więc od ponad roku czekały w archiwum?

    • O! Ty żyjesz!

      O szpiegostwie był, o stworach z japońskiego folkloru też. Z syndromów zrezygnowałem, z Gravesa również, ale chyba do niego wrócę niebawem. „Jak zacząć” mnie przerosło. Jeśli chodzi o „w to się kiedyś grało” to niestety wygląda na to, że nie mam energii, żeby regularnie pisać na jeden temat.

      Cykl o tworzeniu światów miałem nadzieję skończyć, ale udało mi się napisać tylko jeden tekst z cyklu. Tekst o 40:1 czeka na lepsze czasy.

      • Upierdliwy Lurker pisze:

        No cóż – żyję, ale nie za bardzo mam czas, żeby regularnie odwiedzać blogi, a tym bardziej wszystko czytać, czy komentować.

        Będę musiał uważniej poszukać tamtych tekstów w takim razie.

        Ale zacytuję cię z przywołanego wpisu:
        „O tworzeniu świata fantasy mam w tym momencie 3 teksty w archiwum”
        Więc jak? Miałeś trzy, a teraz masz tylko jeden?

      • Obecnie mam ich 7 z planowanych 14.

  3. Bedwyr pisze:

    Całkowita zgoda co do „WP”.

    A zwróciliście uwagę na to, że północno-zachodnia część Śródziemia to (w Trzeciej Erze) w pewnym stopniu postapo czy tam Dark Ages?
    Czego, zdaje się, nie dostrzegają czytelnicy krytykujący Tolkiena za nierealistyczny świat (państwa, ekonomia itp.)
    (Tak, wiem, że z drugiej strony w zamyśle autora wcale nie miał być taki realistyczny).

    „Napadli nas ludzie z Karn Dum.”
    No dobre to po prostu jest 🙂

    • Tak, jest bardzo słabo zamieszkane. Trochę Dunedainów, kilku ludzi w Dale, trochę leśnych ludzi tu i ówdzie, niedobitki elfów po bokach, krasnoludy w Górach Błękitnych oraz Hobbici w środku.

      W zasadzie to nic dziwnego, że Hobbici siedzą w Shire, gdzie osłaniają ich granice naturalne i nie zadają się ze światem zewnętrznym. Zwyczajnie nie ma tam z kim gadać.

  4. slann pisze:

    Heh.
    W zeszłym roku trzeci raz czytałem Lotra i nie uważam tego za dobry pomysł.
    Za trzecim razem powieść mnie strasznie wynudziła, może to kwestia przekładu Skibiniewskiej bo za pierwszym razem i drugim czytałem w wersji Łozińskiego, ale w pewnym momencie najbardziej dramatyczne fragmenty przelatywałem ze znudzeniem. Totalnie obojętne było mi czy Aragorn zginie, czy go krucy zjedzą, wsio ryba. O tyle istotne, że w tym samym czasie odświeżałem sobie po raz trzeci GoTa i tam nadal przejmowałem się losem Starków. Imho wyżej cenię Filmy, zwłaszcza hobbita.

    • Nie wiem. Ja przy okazji wyjścia Tańca Ze Smokami zrobiłem powtórkę z Gry o Tron i już mnie tak nie wciągała. Być może dlatego, że znałem już wszystkie plot twisty.

      Czytałeś Łozińskiego czy Pseudo-Łozińskiego? Starą, średnią, czy nową Skibniewską? Były tam Gryfy i Włóczykije, czy Krzaty i Łaziki?

      • slann pisze:

        Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, zapomniałem o tym wątku.
        W moim łozińskim były łaziki i krzaty. Imho łazik bardziej pasuje do kontekstu w jakim mówiono o Aragornie.
        Co do gry o tron, widzisz, mi tam znajomość twistów nie przeszkadza, Dla mnie najważniejszy był styl prowadzenia opowieści. Chyba w tym problem, dużo starego fantasy jest bardzo pisana jakby była rozbudowanymi streszczeniami. U Tolkiena i tak jest kilka razy lepiej, zwłaszcza we fragmentach o niziołkach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s