„Nie wiem, jak będzie wyglądała III Wojna Swiatowa, ale IV będzie na maczugi” – to słynne słowa Alberta Einsteina, będące odpowiedzią na pytanie o przyszłość ludzkości. Przy okazji poprzedniego wpisu o postapokalipsie przyszło mi do głowy zastanowić się trochę nad tym jak daleko, społecznie i technologicznie moglibyśmy się cofnąć, gdyby faktycznie doszło do globalnej zagłady.
Na pewno nie będzie to epoka kamienia łupanego:
Po pierwsze (i udowodnieniu tej tezy poświęcę cały ten wpis) nie uważam, by możliwe było cofnięcie się do epoki kamienia łupanego, jak popularnie się uważa. No, chyba, że jedynymi ocaleńcami okazaliby się jacyś Indianie z amerykańskiej dżungli lub ktoś podobny, kto zwyczajnie nie miałby wcześniej do czynienia za wiele ze współczesną cywilizacją. Jeśli natomiast przy życiu pozostaliby przedstawiciele wysoko rozwiniętych społeczeństw półkuli północnej, to nie wydaje mi się prawdopodobne, byśmy byli w stanie cofnąć się aż tak daleko. Najprawdopodobniej regres techniczny nastąpiłby do poziomu wieku XIX, aczkolwiek niektóre, specjalistyczne dziedziny mogłyby cofnąć się bardziej lub wręcz zniknąć.
Powód takiej sytuacji wynika z tego, że nie ma ekonomicznego uzasadnienia wykorzystywania technik paleolitycznych czy neolitycznych zamiast późniejszych. Nawet koszt konieczny do wynalezienia ich od podstaw jest wyższy, niż ewentualny koszt wdrożenia lub ponownego opracowania późniejszych technologii (lub ich ekwiwalentów), a efekty marne. Przykładowo: celem ścięcia za pomocą stalowej siekiery drzewa trzeba poświęcić maksymalnie kilka godzin pracy. Ścięcie go za pomocą kamiennego toporka to natomiast około 2-3 tygodni pracy i to dość skomplikowanej (proces polega na tym, że pod drzewem pali się ognisko i za pomocą toporka usuwa się zwęgloną tkankę rośliny, aż drzewo runie). Samo nawiercenie dziury do mocowania drążka w kamieniu zajmuje około miesiąca żmudnej pracy, toporek można wykonać tylko z określonych typów kamienia, które występują tylko w niektórych miejscach (w Polsce: pod Sandomierzem i w okolicach Iłży), w dość mocno już wyeksploatowanych złożach. Żelazo natomiast, choćby nawet pod postacią złomu jest wszędzie (istnieje też możliwość eksploatacji łatwo dostępnych rud darniowych, które są w zasadzie wszędzie, aczkolwiek ich zasoby obecnie zmniejszają się).
Po drugie wiele ze zdobyczy nauki to tak naprawdę rzeczy proste, które obecnie rozumie każde dziecko: mycie rąk przed jedzeniem i gotowanie wody zmniejsza ryzyko chorób, koło można wykorzystać, żeby toczyć przedmioty, jeśli zasiać ziarno i je podlewać, to wyrośnie coś jadalnego, energię wody i wiatru można wykorzystać do poruszania maszyn, podobnie jak moc pary i prądu…
Nie sądzę, by wiedza ta zamarła.
1) Najnowocześniejsza technologia:
Nie znaczy to, że regres nie nastąpi, choć prawdopodobnie dość dużo rzeczy uda nam się ocalić. W pierwszej kolejności jednak stracimy i to zapewne dość dokładnie większość zdobyczy ostatnich 50 lat. Mimo ogromnego wpływu, jaki wywierają na ludzi te przepadną z prostego powodu: ich produkcja jest relatywnie niewielka, odbywa się w małej ilości fabryk, a zasad działania tych przedmiotów najczęściej nikt nie rozumie.
Drugim problemem jest niewielka produkcja: takie rzeczy, jak leki najnowszej generacji, mikroprocesory, optykę etc. często produkuje tylko jedna fabryka na całym kontynencie lub wręcz na świecie. Przykładowo: gdy całkiem niedawno pogłębił się kryzys na Półwyspie Koreańskim całkiem poważnie obawiano się o globalny rynek elektroniki, bo w Korei Południowej wytwarza się 90 procent procesorów.
Takie rzeczy niestety maja poważne szanse ucierpieć w trakcie zwykłego, ograniczonego konfliktu między dwoma państwami.
Problemem będzie też wiele zapomnianych dziś dziedzin. O ile kowalstwa, szewstwa, krawiectwa, ciesielstwa etc. ludzkość prawdopodobnie dość szybko się nauczy ponownie metodą prób i błędów, tak poważnym problemem będzie brak bardziej skomplikowanych zawodów. Przykładowo: obecnie jest już bardzo niewielu zegarmistrzów i drukarzy, bowiem popyt na ich usługi coraz bardziej maleje. Obecnie nawet zegarków elektronicznych nikt już nie używa, a do druku stosuje się urządzenia poligraficzne.
2) Zapis elektroniczny:
Zapis elektroniczny prawie na pewno szlag trafi: wystarczy, żeby nie było prądu, a nie będziemy mogli korzystać z tak zgromadoznych danych. Podobnie niestety wygląda sytuacja z danymi zapisanymi na różnego rodzaju nośnikach. Dyski optyczne tracą trwałość po około 10 latach, dyskietki i dyski twarde po podobnym czasie, zresztą te pewnie wyzeruje gong elektromagnetyczny…
Co gorsza im bardziej polegamy na nośnikach elektronicznych, tym tak naprawdę wrażliwsi jesteśmy. Wystarczy, żeby bomba trafiła w serwerownie, a wszystkie szlag trafi.
Na tym tle papier jest doskonały: jeśli nie zostanie spalona książka może przetrwać tysiąclecia czekając, by ktoś ją przeczytał.
3) Repozytoria wiedzy: książki i głowy
Mimo to cały czas pozostają na dwa wielkie repozytoria wiedzy: książki i głowy.
Należy zauważyć jedno: w wypadku większości scenariuszy globalnej katastrofy – czy to będzie wojna atomowa, najazd z kosmosu, pandemia czy inwazja zombie – co najmniej okresowo utracimy dostęp do największych zbiorów wiedzy. Jedyny wyjątek stanowią katastrofy naturalne w rodzaju uderzenia asteroidy czy wybuchu superwulkanu, które owszem zniszczą część świata, ale resztę pozostawią nienaruszoną. W wypadku pozostałych najbardziej ucierpią najludniejsze miasta, czyli miejsca gdzie działają uniwersytety i największe biblioteki, oraz gdzie przebywa większość specjalistów i uczonych…
Nie zmienia to faktu, że papierowych książek jest zwyczajnie bardzo dużo: głupie biblioteki powiatowe mają zbiory sięgające 20-100 tysięcy tytułów (dla porównania: w Bibliotece Aleksandryjskiej, zależnie od szacunków, przechowywano między 40 do 400 tysiącami książek), z czego pewna część to książki techniczne, poświęcone budowie maszyn, materiałoznawstwu, mechanice, elektryce, elektronice etc.
Nie będę kłamał: reaktora atomowego się na tej podstawie nie zbuduje (choć diabli wiedzą, co leży w domowych bibliotekach, gdzieś, całkiem niedaleko nas może żyć jakiś nauczyciel fizyki pasjonujący się fizyką jądrową i mający odpowiednie publikacje). Jednak do zaprojektowania prymitywnego pojazdu napędzanego silnikiem spalinowym, wodociągu, elektrowni etc. wiedza ta zapewne wystarczy. Tym bardziej, że nawet w małych miastach są lekarze, farmaceuci, elektrycy, mechanicy, architekci oraz szkoły techniczne kształcące pracowników wykwalifikowanych. Obecny trend, by przenosić się na wieś prawdopodobnie ułatwi im przetrwanie armageddonu.
Oczywiście można twierdzić, że w chwili, gdy ludzie będą walczyć o przetrwanie nie będzie czasu, żeby czytać książki. Będzie trzeba znaleźć rozwiązania tu i teraz. Pytanie brzmi jednak: czy lepiej jest na nowo wymyślać nieskuteczne rozwiązania, czy też poświęcić trochę czasu, by odtworzyć łatwe do wykonania rozwiązanie, które będzie około 100 razy wydajniejsze?
Tym bardziej, że zwykłe podręczniki szkolne zawierają zasób wiedzy, o którym nie śniło się dawnym filozofom. Wystarczy tylko, żeby wpadły w ręce utalentowanych osób. Lub też takich, które maja motywacje, aby ich użyć.
4) Rolnictwo: problematyczna dziedzina
Bardzo problematyczną dziedziną byłoby rolnictwo, tym bardziej, że masakra w nim już się dokonała. Zależnie od regionu, w krajach wysoko rozwiniętych wymarło od 60 do 80 procent odmian roślin i zwierząt rolniczych. Te, które przetrwały nie koniecznie są najlepiej przystosowane do tego, by pomagać ludzkości podnieść się z kolan. Tak naprawdę wiele, najpopularniejszych odmian to rzeczy specyficzne, charakteryzujące się cechami, które dla ludzi takich jak my niekoniecznie muszą być zaletami, ale już dla sieci handlowych i przemysłu jak najbardziej: niesmaczne pomidory, których jedyną zaletą jest to, że mogą długo leżeć na półce sklepowej, zboża uprawiane, bo są odporne na środki chwastobójcze, idealnie okrągłe kartofle pasujące do maszyn produkujących chipsy, kury, niezdolne do życia na wolnych wybiegach, ale za to szybko znoszące jajka…
Problem polega na tym, że odmiany stworzone dla intensywnego rolnictwa nieszczególnie nadają się do tego, by być uprawiane poza nim. Owszem, są one superwydajne, ale tylko pod warunkiem, że używa się odpowiednich maszyn, środków ochrony roślin oraz nawozów, a często wręcz jedynie w hodowli szklarniowej lub halowej. Nie są natomiast odporne na warunki naturalne, choroby, szkodniki i zachwaszczenie (te problemy rozwiązuje się poprzez opryski). W momencie, gdyby tych środków zabrakło, to jesteśmy w ciężkiej sytuacji.
Podobnie, gdyby zabrakło traktorów, to znaleźlibyśmy się w trudnej sytuacji, bo ani koni, ani tym bardziej wołów pociągowych nikt nie ma. Podobnie zresztą jak przystosowanych dla nich bron czy pługów. Natomiast stworzenie nowych, bardziej dostosowanych do postapokaliptycznych warunków odmian i odnowienie pogłowia, nawet tak, by przydało się ono przerzedzonej ludzkości zajęłoby dziesięciolecia, a może nawet stulecia.
A byłoby to konieczne, bowiem dostępu do traktorów, mimo utrzymania wysokiego poziomu techniki raczej mieć nie będziemy.
5) Zasoby kopalne:
Z zasobami jest dziwna sytuacja… Z jednej strony dostęp do metali, w tym także kolorowych będzie zdecydowanie łatwiejszy, niż kiedykolwiek. Obecnie na poziomie gruntu znajdują się gigantyczne ich ilości, które wystarczy zebrać i przetworzyć ponownie. Przykładowo w samym Pałacu Kultury znajduje się 26 tysięcy ton stali. To około ¼ rocznej produkcji Cesarstwa Rzymskiego.
Z drugiej strony paliwa jak węgiel, gaz czy ropa byłyby dużo trudniej dostępne. Obecnie najbogatsze i najłatwiejsze do pozyskania złoża są już wyczerpane. Dostęp do pozostałych wymaga bardzo wyrafinowanych technologii, które do napędzania potrzebują prądu lub co najmniej pary, więc dostępu do paliw kopalnych… Kółko się zamyka.
Kiedyś oparcie się na paliwach kopalnych było łatwiejsze, bowiem, gdy ludzkość zaczynała z nich korzystanie dostęp do nich był prosty. Przykładowo wiele XVIII i XIX wiecznych kopalni węgla działało tak, że dzielono grunt na akrowe parcele, na każdą parcele przychodził górnik, kopał dziurę i na głębokości 3-4 metrów zaczynał wydobycie węgla.
Jeśli chodzi o wykorzystanie źródeł odnawialnych, to owszem, jest to dziś opłacalne, ale wymaga albo bardzo dużych konstrukcji (energia wodna), albo bardzo zaawansowanej technologii (słońce, wiatr), której w garażu nie da się wyklepać, aczkolwiek pewne nadzieje można wiązać z użyciem metanu, „biogazu” lub etanolu. Aczkolwiek należy zauważyć, że pierwsze, budowane w XIX wieku elektrownie nie były potęgami, często były to napędzane kołem młyńskim urządzenia zaopatrujące w energię elektryczną niewielką fabryczkę, kilka domów czy posiadłość wiejską. Robiono to dzięki bardzo niedoskonałym i mało wydajnym generatorom. Tak więc być może nie musielibyśmy się całkowicie prądu wyrzekać.
6) Trzy problemy: problem korzyści alternatywnej, baby-boomu oraz późnego startu:
Istnieją jednak trzy przeszkody, które mogą utrudnić ocalenie choćby tej odrobiny wiedzy. Po pierwsze: zbyt późny start lub niewłaściwa próba ludzi. Może zdarzyć się bowiem, że ludzie, którzy ocaleją będą zbyt zajęci walką lub ukrywaniem się w schronach, by zacząć odbudowywać świat. W efekcie pierwsze pokolenie, pamiętające jeszcze „nasze” czasy zestarzeje się i umrze. Bez ich wiedzy i doświadczenia nowe pokolenie może nie mieć motywacji do obudowy cywilizacji. Jednocześnie może okazać się, że wojnę przetrwali tylko ludzie nie mający żadnej, znaczącej wiedzy technicznej (np. schron pełen księgowych, arka pełna dzieci, albo plemiona Papuasów, zbyt mało ważne, by marnować na nie atom), którzy nie będą wiedzieli jak się za to zabrać. Ewentualnie, że zwycięży wśród nich antynaukowa ideologia i w imieniu Matki Ziemi, Boga lub Karola Marksa przeprowadzą czystkę wiedzy i ją posiadających.
Po drugie: doświadczenia z kolonizacji Ameryki oraz Australii dowodzą, że ludzie, jeśli tylko znajdą się na pustym obszarze, pozbawieni presji swych naturalnych wrogów (to jest innych ludzi) dostają kopulacyjnego hopla i przyrost naturalny skacze do 5 procent rocznie. W takiej sytuacji ludność podwaja się co 15 lat. Doświadczenia z Afryki, której ludność w ciągu ostatnich 100 lat wzrosła blisko siedmiokrotnie wskazują na to, że może to oznaczać problemy z przekazywaniem wiedzy młodszym pokoleniom. W wielu regionach kontynentu, które w XIX wieku były lepiej rozwinięte, niż ówczesna Polska mieszkańcom nie udało się przekazać nie tylko nabytej od białych wiedzy, ale nawet własnej, tradycyjnej kultury. Efektem jest całkowita dezintegracja lokalnych społeczności.
Po trzecie: ocaleńcy, a zwłaszcza ich potomstwo, nie znające wygód przeszłości mogą dojść do wniosku, że życie myśliwego-zbieracza albo rolnika mieszkającego w kurnej chacie jest całkiem znośne, a może nawet przyjemne, a do tego bardziej perspektywiczne niż odbudowywanie cywilizacji. Zdarzyć się tak może w szczególności, jeśli jak okiem sięgnąć będą ciągnąć się pustacie, których uzdatnienie może wydawać się lepszym interesem, niż mozolna odbudowa cywilizacji. Koniec końców bycie rolnikiem ze stadem 100 krów po dziś dzień jest opłacalnym interesem.
Bardzo udany i ciekawy tekst, szczególnie konkluzja. Acz wydaje mi się, że jednak naturalnie ludzki pęd do rozwoju i ekspansji by zadziałał. Chyba, że faktycznie do władzy dojdą jakieś neokomuchy, które zafundują nam wrażenia rodem z „Wydziedziczonych”. Niemniej, uważam, że takie grupy raczej szybko zostałyby wytrzebione przez inne. bo wystarczyłaby jedna, która dałaby spokój takiemu bełkotowi i stworzyła ciut nowocześniejszą broń, a wtedy wielbiciele Marksa poszliby się kochać jak Aztekowie najechani przez Hiszpanów.
„pierwsze pokolenie, pamiętające jeszcze „nasze” czasy zestarzeje się i umrze. Bez ich wiedzy i doświadczenia nowe pokolenie może nie mieć motywacji do obudowy cywilizacji. ”
Niekoniecznie. Historia pokazała, że w takich chwilach często trafiają się ludzie, którzy widząc postępujący upadek stawiają sobie za cel ocalenie dla przyszłych pokoleń czego się da.
Na przykład bizantyjski cesarz Konstantyn VII, który miał wręcz na tym punkcie obsesję. Praktycznie przez prawie całe swoje panowanie nie sprawował realnej władzy więc znalazł se takie pożyteczne hobby.
Równie dobrze po trzeciej wojnie światowej mogłoby się naleźć całkiem sporo ludzi którzy by zabrali się za pisanie z myślą o tym, że może za ileś tam lat ludzkość będzie potrzebować ich wiedzy i umiejętności.
Mała klaryfikacja: we fragmencie „Obecnie nawet zegarków elektronicznych nikt już nie używa, a do druku stosuje się urządzenia poligraficzne”, chodziło mi o zegarki elektroniczne (ludzie sie o to pytają). Generalny trend jest taki, że już w latach 90-tych zegarmistrze narzekali, że przez zegarki elektroniczne (które wyparły mechaniczne) ich praca traci rację bytu. Obecnie coraz mniej osób używa i zegarków elektronicznych (te wypierane są z kolei przez telefony komórkowe), aczkolwiek istnieją środowiska, gdzie posiadanie dobrego zegarka jest dowodem elegancji.
https://www.youtube.com/channel/UCAL3JXZSzSm8AlZyD3nQdBA To a propos stosowania technik prymitywnych z zastosowaniem współczesnej wiedzy technicznej.
Nie da się zagonić dżina z powrotem do lampy, wiedza, pomijając opcję totalnej czystki ludzkości minus plemiona prymitywne, ale im takowa sytuacja szczerze mówiąc nieszczególnie przeszkadza.
Samo wykorzystanie technologii jest proste – niewykwalifikowany pracownik poradzi sobie z budową domu przy użyciu współczesnych technik bez większego problemu, mechanik pojazdowy z podstawową wiedzą techniczną będzie w stanie serwisować prymitywne postapokaliptyczne maszyny. Setki lat R&D nie da się wymazać, choćby z racji faktu iż zawsze zostanie jakiś złom, na bazie którego będzie można zbudować współczesną wersję również bez wymaganej wiedzy. Owszem, komuś zapewnie urwie rękę przy testowaniu muszkietów, ale czego nie robi się w imię siły ognia.
Weber to fajnie przedstawia w Safehold, chociaż oszukuje nieco, omijając problemy dojścia do etapu przedindutralnego, to szybkość z jaką społeczeństwa w tej serii adaptują współczesną technologię mając dostęp do ograniczonej wiedzy, a w wypadku głównych zuych, tylko reverse engineringu i relacji naocznych świadków, jest zatrważająca. Also, galery rzeczne vs monitory.
Nie mamy się czego obawiać. W przypadku totalnego upadku cywilizacji będzie trudno, ale o wizjach z Mad Maxa, Fallouta i innych barbarzyńskich koszmarów możemy zapomnieć. Po domach leżą tony makulatury z czasów PRL pod tytułem „Jak wyhodować warzywny ogródek”, „Zioła bez tajemnic”, „Zbuduj swój własny dom”, „Być dobrym elektrykiem”, „Z hydrauliką za pan brat” i innego badziewia. Masa ludzi ma jakiś fach w ręku, nie musi to być doktorat z fizyki jądrowej, ale prostą instalację w domku (który sami wybudują z kolegami) bez problemu zrobią. Ilość fanatyków różnych rzemiosł jest tak duża, że na brak np. broni palnej nie będzie można narzekać, choć będą to pewnie standardy wykonania gdzieś z okolicy drugiej połowy XIX wieku, ale to przecież wystarczy. Tak samo z domorosłymi budowniczymi generatorów energii elektrycznej i innych maszyn. O hodowlę roślin i zwierząt bym się nie martwił, zasilanie dla farm i ferm by się znalazło (zapewne głównie dla nich).
Poważny problem za to mogliby mieć ludzie wymagający specjalistycznego sprzętu i/lub leków do funkcjonowania. Część niepełnosprawnych, astmatyków, uczulonych na różne rzeczy, nosicieli i chorujących na pewne choroby – ich w wielu przypadkach musiałyby czekać ciężkie chwile, chyba że ludzie bardzo szybko postawiliby na nogi części odpowiednich przemysłów farmaceutycznych, co zapewne miałoby miejsce (przynajmniej próby). Podstawowym zagadnieniem byłaby IMO energia, bo to dzięki niej moglibyśmy wprawić w ruch maszyny i fabryki, dzięki którym wciąż dałoby się zapewnić dużą produkcję jedzenia. Chociaż to wszystko i tak zależy od skali wyimaginowanego holokaustu atomowego. Jeśli założymy z góry, że wszystkie średnie i duże ośrodki produkcyjne czegokolwiek idą w piach „bo wojna”, to dużo nam zmienia. Niemniej sądzę, że pierwszy akapit komentarza pozostaje w mocy niezależnie od skali możliwego regresu technicznego.
Nie byłabym taka pewna. „fanatyków różnych rzemiosł” jest garstka- a garstka z tej garstki potrafi coś wytworzyć na wyższym poziomie.
Poza tym większość rzeczy jakie posiadamy wymaga jednak specjalistycznego sprzętu do wytworzenia. Jeśli potencjalna apokalipsa dotknie ludzkość ale zostawi zasoby nienaruszone to przez pewien czas można operować najpierw zużywając zapasy, potem składając z trzech popsutych rzeczy jedną, ale skutek opisano już w „Dniu Tryfidów”- w końcu zabraknie części. Energia zaś pozostanie słabym punktem- beznyna na stacjach przetrwa maksymalnie kilka lat. Na południu ciągle można ciągnąć ropę wiadrami , od biedy wyklepać domową destylatornię i postawić kiwak, ale do beznyny droga daleka (zwłaszcza, że towar lepki i kleisty jak na ropę). Ale inne regiony?
A co do medycyny- będziemy udupieni. Wszyscy jak stoimy. Najpierw odpadną ludzie na immunosupresji i insulinożależni, zaczną umierać małe dzieci, wrócą zapomniane epidemie potęgowane przez głód, brak schronienia i ogólne osłabienie (zwłaszcza stara ciotka katastrof-gruźlica). Jeśli nawet gdzieś uchowają się fabryki kręcące najprostsze leki to przy braku transportu będą one osiągać zawrotne ceny. Nawet najprostsza operacja nawet przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności będzie tak wielkim ryzykiem zakażenia (odpadają jednorazówki, autoklawy w końcu się zepsują), że zdecydują się na nie tylko najbardziej zdesperowani. A lekarze bez cud-zabaweczek guzik będą mogli zrobić- najlepszy chwyt położniczy jest wielokrotnie bardziej ryzykowny niż obecnie przeprowadzona cesarka. Może odkurzą stare podręczniki i przypomną sobie jak opukać udar, jak wysłuchać pneumonię i gruźlicę oraz badać zapomniane objawy ale bez leków jedynie rozłożą ręce. I zielarstwo niewiele pomoże bowiem rośliny mające dość substancji uznanych za lecznice są cholernie nieprzewidywalne w składzie. Byle angina to ryzyko ropnia albo ciężkiej choroby serca. Trza będzie przewartościować myślenie.
Miłego dnia życzę.
Nie. Domorosłych i dość skutecznych rzemieślników jest znacznie więcej, niż to się ludziom wydaje. Są etapy cywilizacji, gdzie nie da się tak po protu wymazać wiedzy. To nie starożytność, w której wystarczyło, że Żydzi spalili Bibliotekę Aleksandryjską w powstaniu i cofnęli ludzki postęp.
@Shockwave bo zjadło opcję odpowiedzi.
Biblioteka Aleksandryjska kiedy ją spalono po raz ostatni byłą składem przeterminowanych kodeksów (bo to głównie w niej trzymano, a nowsze wywieziono do bezpieczniejszych lokacji), więc nic nie cofnęło.
Wiedzy wymazać do końca się nie da, ale wypada ona ze zbiorowej świadomości. Gdzieś po bibliotekach wojewódzkich leżą stare książki dotyczące tradycyjnej uprawy czy rzemiosła, ale to resztki. Większość moich rówieśników nie poskłada radia z części, nie naprawi prostego sprzętu, nie uszyje nic z wykroju. Ba, wielu nie umie gotować, a książki kucharskie uczą absolutnych podstaw typu przesiewanie mąki czy rozdzielanie jajek.
Niedobitki starych rzemiosł niewiele pomogą- siedem lat temu szukałam w łódzkim zduna i znalazłam trzech aktywnych z czego jeden mocno starszy. W Małopolsce na palcach jednej ręki policzysz tradycyjnych bednarzy- wiedzie im się świetnie, zamówienia ślą producenci ekskluzywnego jedzenia i alkoholi z całego świata, ale uczniów nie mają. Nie ma zakładów napraw maszyn do szycia, parasolek, szewców robiących buty od postaw. Żyjemy w kulturze jednorazowego śmiecia.
Pewnie jak nas przyciśnie to się nauczymy i zatrzymamy się gdzieś na poziomie co bardziej tradycjonalistycznych wspólnot Amiszów, ale ile ofiar zeżre to po drodze- strach pomyśleć.
@Eire
A to spalenie Biblioteki przez Żydów jest jej zniszczeniem po raz ostatni? Ja nie mówiłem o rzemiosłach tradycyjnych. Ja mówiłem właśnie o ludziach, którzy samodzielnie złożą radio, wykonają spawarkę/generator, a nie lebiody bezradnie rozkładające ręce, gdy trzeba naprawić gniazdko.
Zniszczeń było mnóstwo, ale wszystko sprowadza się do jednego. Nie była jedyna, nie przechowywano w niej też jakiejś supercennej wiedzy technicznej tylko głównie kodeksy. Problem zaginionych tekstów wynika z samej natury materiału. Papirus używany oszczędnie i przechowywany prawidłowo wytrzyma ok 20 lat (chyba, że amfora wpadnie w suchą dziurę i przeleży do naszych czasów)- no chyba, że Egipt strzeli focha i nie sprzeda. Trzeba więc przepisywać, a to co nie wydaje się interesujące po prostu wypada z obiegu. Pergamin jest wytrzymalszy ale droższy- do pracochłonnego wyprawienia nadaje się kawałek skóry z młodego zwierzęcia, więc to co uznano za niepotrzebne czyszczono odzyskując materiał.
Jeśli chodzi o majsterkowiczów (bo to nie rzemieślnicy)- to takich, zwłaszcza z pokolenia 40+ jest sporo. Problem leży w surowcach (bo generator nie działa na pył wróżkowy),a radio się w końcu rozleci do końca. A mało to potrafi piec w piecu chlebowym, jeszcze mniej sklecić takowy- bo co mi z naprawiani, skoro kuchenka potrzebuje paliwa. Ile żarcia się spali/zmarnuje zanim nauczysz się gotować na fajerkach?
Po namyśle muszę się zgodzić – powrót z upadku powinien być dość szybki, nawet jeśli katastrofa miałaby apokaliptyczne rozmiary (powiedzmy, że przetrwałby losowo 1% populacji tylko poza większymi ośrodkami).
Jeśli tylko przetrwałoby kilka gospodarstw mających względną samowystarczalność (wydajne rodzaje zbóż, warzywa i jakieś gospodarskie zwierzęta), to może i życie pierwszego pokolenia byłoby bardzo trudne, ale po uzyskaniu stabilizacji doszłoby do wspomnianego w tekście boomu. Na świecie jest mnóstwo gospodarstw, które wciąż gospodarzą mocno prymitywnie.
Wiedza i narzędzia potrzebne do odtworzenia sukcesu rewolucji przemysłowej powinny przetrwać, więc zaradniejsi gospodarze nie mieliby problemu, by w przydomowych warsztatach z odzyskanych materiałów zrobić radio, prądnicę czy silnik na biopaliwo.
Inna sprawa, jeśli apokalipsa miałaby pociągnąć za sobą istotne zmiany klimatyczne, albo globalne skażenie. Wtedy ludzkość faktycznie mogłaby zaczynać od zera, bo bez możliwości uprawy roli nieliczna populacja ocalałych przez pokolenia walczyłaby o przetrwanie jako myśliwi-zbieracze.
Fajne.
A pamiętasz, że podobny do twojego tech level był w gasnących słońcach?