Ostatnimi czasy, to jest od jakichś 10 lat anime dręczy plaga. Nazywa się słodkie dziewczynki (często z kocimi uszkami) robiące słodkie rzeczy (na ten przykład: kawę). Większość tego typu produkcji jest (przynajmniej dla mnie) do tego stopnia niestrawna, że już lepiej wyjść na dwór, pooddychać poliaminami. Zastanawiało od dłuższego czasu, jakiego typu osoby oglądają tego typu anime, bo odpowiedz „Japończycy” mnie nie zadowala. Przecież tam też mieszkają ludzie. Oraz dlaczego wyparły one serie przygodowe i normalne, zdrowe komedie romantyczne.
I dzięki wywiadowi z panią doktor Moniką Ksieniewicz na temat współczesnych, japońskich kobiet już chyba wiem.
Kilka slow o tym, kim jest Mio:
Mio Akiyama jest jedną z bohaterek choroby zwanej K-On!, która to choroba dotknęła anime już jakiś czas temu, bo w roku 2007. Przez wielu data ta uważana jest za symboliczną, bowiem wyznaczającą początek ery moe. Moe, które ongiś występowały głównie w ekranizacjach gier hentai rozpełzły się podówczas też po normalnych seriach. Dziś dojrzałego anime niemal nie uświadczysz.
K-On opowiada o perypetiach szkolnego klubu muzycznego. Klub ten z braku członków upada, jednak pewnego dnia trafia tam energiczna dziewczyna, która postanawia go rozkręcić W tym celu ona oraz przyciągane przez jej (pożal się Boże) osobowość inne dziewczyny jedzą ciastka, kupują żółwia morskiego, jedzą ciastka, kupują gitary, jedzą ciastka, kupują gitary w innym kolorze, jedzą ciastka, biegną do szkoły w deszczu, tak, żeby nie zmoknąć, jedzą ciastka, udają sie na zakupy do galerii handlowej, jedzą ciastka, w markecie podziwiają sukienki i (koniec końców) jedzą ciastka.
W dalszych częściach na Japonię spada klęska humanitarna, w efekcie czego ciastka się kończą, dziewczęta wyjeżdżają wiec do Londynu, by tam konsumować. W trakcie wyprawy jednej z nich zdarza się opalić.
Problemem serii z mojego punktu widzenia jest brak w zasadzie wszystkiego. Intrygi nie ma, akcji nie ma, fabułę streściłem. Brakuje też czegokolwiek innego, choćby poczucia humoru, albo nawet erotyzmu. Po prostu widzimy grupkę dziewcząt, która robi coś słodkiego, jest uśmiechnięta i wiedzie jakiś dialog w rodzaju
– „Ja mam dwa ciastka, a ty tylko jedno, czy ci nie kupić drugiego”.
– „Tak, rzeczywiście chętna byłabym też posiadać dwa ciastka”
– „Dobrze wiec kupie ci drugie ciastko i wówczas będziesz szczęśliwa, a ja też będę szczęśliwa twoim szczęściem”
– „Zaprawdę, faktycznie będę szczęśliwa, ale tylko pod warunkiem, że drugie ciastko będzie z truskawką, ale bez czekolady”
– „Ajajaj! Cukiernik-san twierdzi, że ciastka z truskawkami się skończyły, ale zamiast tego nabyłam z kremem!”
– „Aczkolwiek krem to nie to samo, co truskawka, jednak teraz mam dwa ciastka i faktycznie jestem szczęśliwa”
Najbardziej rozlazła z tych bab jest właśnie tytułowa Mio.
I to nie jest seria adresowana do grupy wiekowej 6-9.
Wywiad z panią doktor Moniką Ksieniewicz:
Cały wywiad przeczytać można na Bankierze, zresztą wklejałem go już kiedyś na Facebooku. Pozwolę sobie więc tylko zacytować kilka najsmakowitszych fragmentów:
„Japoński student z reguły nigdzie nie wyjeżdża, a rodzice wręcz zniechęcają go do podobnej aktywności”.
„Prestiżowe szkoły w Japonii nie są prestiżowe dlatego, że są dobre, tylko dlatego, że są drogie i wpisują się w japońską tradycją. To takie odpowiedniki europejskich pensji dla dziewcząt z XIX wieku, gdzie wychowuje się dobrze urodzone dziedziczki, które potem można łatwo wżenić”.
„Jeśli studentka ma dobre wyniki, to, niezależnie od kierunku, jaki studiuje prawie na pewno zostanie zaproszona przez jakiś koncern na testy. Jeśli te zda, będzie robić „Dokładnie to, co wszystkie inne kobiety”. Najpierw pól roku spędzi w recepcji. Potem pól roku będzie pracować w accountingu, a potem powiedzą jej, gdzie ma przejść”.
Większość nawet nie kończy studiów, tylko udaje się na owe testy i podejmuje prace. Z niej tez po paru latach rezygnuje, bo chodzi d niej tylko po to, by podłapać jakiegoś młodego kierownika.
„W korporacji bowiem kobiety nie awansują: nie są przesuwane w gore, tylko na boki.”
„System edukacyjny w zasadzie nie przewiduje dyskusji nie mówiąc o zajęciach w trybie dyskusyjnym, wyrażania własnej opinii, albo uczestnictwa w kreatywny sposób w pracy grupy. Uczniów od małego uczy się, że jednostka się nie liczy, nie myśli i nie odzywa.”
Osoby wybijające się w jakikolwiek sposób z funkcji korporacyjnego trybika się niszczy. Rozpowszechnione jest przykładowo zjawisko matahara czyli gnębienia pracownic za to, że ośmieliły się zajść w ciążę.
Ogólnie cały system służy do stworzenia trybika w maszynie, który o niczym nie myśli, albo kury domowej, która siedzi w mieszkaniu i zarządza majątkiem, kiedy mąż jest na delegacji. Małżeństwo w Japonii jest bowiem ciekawym konstruktem, w gruncie rzeczy matriarchalnym, wyposażonym jednak w patrylinearna linie dziedziczenia. Tak więc facet jest tam po to, zęby zarabiać, żona, żeby gospodarzyć, do tego stopnia ze to na jej konto trafiają pieniądze, a on z nich tylko dostaje kieszonkowe. Ideałem byłoby, żeby w domu się nie pojawiał.
Efekt jest jednak taki, ze wyjęta ze swojego świata 20 czy 30 latka jest mniej zaradna, niż 14 latka w Polsce.
No i w sumie trudno sie dziwić ich facetom, że się nie chcą mnożyć:
Musze powiedzieć, że w tych okolicznościach nie dziwi mnie to, że faceci nie garną się tam do małżeństw. Szczerze mówiąc sam wolałbym się pobrać z tosterem, niż przyczepić sobie taką kulę do nogi.
Zresztą, faceci też nie są ani lepsi, ani nie mają lepiej. Z tego samego tekstu dowiedzieć się można, z regułą jest iż co pól roku są przemieszczani, trafiając w nowe miejsca pracy, zwykle bez żadnej możliwości podjęcia czy choćby konsultacji decyzji na temat tego, gdzie jadą.
Sytuacja pracowników w Japonii jest ogólnie znana, nie ma więc sensu się o niej rozpisywać.
Co z tą Mio?
Problem z Mio jako polega na tym, ze jest ona Moe Blobem. To jest bohaterką, która nie wnosi do fabuły niczego, prócz bycia słodką. Po doświadczeniach z pracownikami z robót interwencyjnych jestem w stanie uwierzyć, że ludzie tacy faktycznie istnieją. Co więcej, mimo, iż sprawia wrażenie osoby może mieszczącej się w intelektualnej normie, to jednak funkcjonalnie upośledzonej może, w świetle przytoczonych wyżej wypowiedzi, stanowić mniej-więcej realistyczny obraz psychologiczny japońskiej nastolatki.
Jedno i drugie tłumaczyłoby jednak sukces tej serii. Bohaterki K-On posiadają bowiem cechy, które, gdyby odpowiednio obniżyć standardy czyniłyby je atrakcyjnymi dla takiego rodzaju widowni, jak ich grupa wiekowa. Wiecie: Songo, Rambo, Luke Skywalker, Conan czy Spiderman, albo nawet Tomek Wilmowski raczej nie trafią do opisywanego wyżej nastolatka, niezależnie od płci z prostej przyczyny. Otóż: oni są zaradni. A nastolatek taki, jeśli ma choć niewielkie poczucie realizmu musi zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest. I że, wysłany do Afryki albo na planetę Namek zginałby, nawet gdyby miał supermoce. Podobnie jak wysłany na prosty szlak turystyczny w ośrodku wczasowym, albo wręcz do innego miasta.
Bohaterki K-On jawią się wiec w takim świetle jak herosi nowej miary. Otóż one bowiem są odrobinę samodzielne. Owszem, nie na tyle, żeby odnosić jakieś, oszałamiające sukcesy, ale najwyraźniej wystarczająco, żeby rozkręcić klub, w którym aktywność najwyraźniej polega jedynie na podpisywaniu listy obecności, mieć koleżanki, czy samodzielnie pojechać na zagraniczną wycieczkę.
Jezu Chryste… Jak dobrze, że nie jestem Japończykiem.
Z drugiej, ten trend od jakiegoś roku-dwóch wyraźnie słabnie. Tak jak BTJT już zniknęli, zastąpieni przez postacie nieco bardziej samodzielne i przejawiające jakieś tam zdolności, tak i moe chyba przechodzą tę samą metamorfozę i serie o nich coraz bardziej się specjalizują. Nota bene, oryginalny, mangowy K-ON był autentycznie zabawny i bardziej się chyba skupiał na muzyce (autor sam był muzykiem) niż anime, które z racji długości musiało dopychać czas czymś innym.
Zasłyszane:
Na Zachodzie nastolatki buntują się poprzez szybkie dążenie do dorosłości, tj. przeklinanie, używki, podkreślanie swej samodzielności itp.
Na Dalekim Wschodzie nastolatki buntują się poprzez rozmyślne utrzymywanie się na poziomie nastolatka, infantylizm i brak dojrzewania.
I to wiele wyjaśnia.
Hmmmmm. Faktycznie ciekawa teza.
Bardzo ciekawy tekst, ale nie znalazłam w nim wyjaśnienia, dlaczego postać która pojawia się w serii tylko po to aby być słodka, ma być symbolem feminizmu. Bo, jeśli dobrze rozumiem, serial nie jest szyderą tylko na poważnie jego fabuła polega na tym co napisałeś, aby trafić do odbiorców, których wymieniłeś?
To ponownie hiperbola. Chodziło mi o to, że w porównaniu do opisywanych kobiet Mio można traktować prawie, jak kobietę wyzwoloną.
Moim zdaniem odpowiedź jest dużo bardziej ponura. Moe są o ultra bezstresowym życiu, bo dla odbiorców nawet bajki ala MPL są zbyt stresusjące bo istnieje tam konflikt i napięcie.