Poszedłbym sobie na Ghost in the Shell…

…mimo, ze nie jestem fanem tego anime. A sam film w sumie mnie ani grzeje, ani ziębi.

Powód dla którego poszedłbym na GitS jest taki, że znów ożyły dyskusje wokół tego tytułu, a ja chciałbym zobaczyć, o co się ci ludzie kłócą. Bo co osoba, to zdanie. Już dawno nie widziałem takiego rozstrzału opinii, każdy w tym filmie widzi co innego. Jedni są zachwyceni. Dla innych to świętokradztwo japońskiego, genialnego oryginału. Kolejni widzą White Washing (ale to chyba jakaś głupota). A ostatni (cytuje) „film w swojej klasie średni, a poza nią słaby”.

Już dawno nie widziałem, żeby coś było tak dyskusyjne.

Koniec końców na GitS-a pewnie jednak nie pójdę. Po pierwsze: musiałbym jechać do Rzeszowa dwie godziny i drugie tyle wracać, bo w Ciemnogrodzie go oczywiście nie grają. I pewnie w tym kwartale nie zagrają. A prawdę mówiąc nie chce mi się tracić całego dnia na wycieczkę do miejscowości, w której nie ma nawet dobrych kebabów.

Po drugie: ten film najpewniej będzie (ogólnie rzecz biorąc) taki sam, jak Ghost in the Shell z roku 1995.

Czyli rozczarowujący.

GitS oglądałem kilka razy, z czego pierwszy raz w okolicach roku 1998. Podówczas… No powiedzmy sobie szczerze: nie wywarł on na mnie wielkiego wrażenia. Powiedziałbym więcej: zupełnie mnie rozczarował. W szczególności, jeśli porównać go z ochami i achami, jakie na jego temat słyszałem wcześniej. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się on nie podobał, bo było przeciwnie: dałbym mu jakieś 8/10 może 8,5/10. Jednak powiedzmy sobie szczerze: Aliens, Blade Runner albo Terminator podobały mi się dużo bardziej.

GitS owszem, zwłaszcza jak na swoją epokę był niesamowicie efektowny. To była epoka, gdzie narysować można było więcej, niż zagrać, a Japończycy zdołali to wykorzystać. Dziś filmy animowane w dużej mierze straciły tą zaletę (a filmy „aktorskie” stały się bardziej filmami animowanymi, niż klasycznym kinem).

Miał bardzo dobrą, jeśli nie genialną muzykę, tego nie zaprzeczę.

Na poziomie fabularnym, był to porządny film akcji z elementami science fiction. Owszem, niezła wizja, fajne sceny walki, fajna reżyseria. Niemniej jednak w tej klasie dożo większe wrażenie wywarł na mnie, jak pisałem Alien czy Terminator 2.

Z anime: to, co robił Miyazaki czy Shinkai, choć to oczywiście zupełnie inna tematyka.

Scena na łodzi, do którą tak często przytaczają GitS-tardzi, w mej opinii była dość nudna i płytka, jeśli rozpatrywać ją w charakterze filozofii. Bo niektórzy robią z niej filozoficzne rozważania na temat różnicy między człowiekiem, a maszyną, tym, czym to, co żywe i prawdziwe różni się od tego, co sztuczne i iluzoryczne. Wiadomo: egzystencjalizm, mądrość.

Prawdę mówiąc to jak dla mnie scena ta wyglądała raczej jak przerywnik akcji. Takie przerzucanie się banałami w trakcie picia wódki, gdy dwie osoby znieczuliły się już na tyle, by nie rozumieć, jak bredzą, ale wciąż niewystarczająco, by nie być w stanie mówić w sposób artykułowany.

Scena na łodzi, sceną na łodzi. Za to ta akcja z pełnym maskowaniem robiła wrażenie.

Raczej studium lekkiej depresji, może klinicznej, może wywołanej brakiem snu, światła lub stresem, a na pewno przemęczeniem, nie przełomowy moment dla kina. Prawdę mówiąc to tak ją potraktowałem, jako celowy spowalniacz, pokazujący, ze nasi bohaterowie zwyczajnie są śledztwem zmęczeni i sfrustrowani, nie osiągnęli nic, mimo ciężkiej pracy, nie wszystko im wychodzi, ale nie poddają się rezygnacji, mimo że ta w nich wzbiera. W zasadzie trudno mi przypisywane tej, w sumie krótkiej i pozbawionej znaczenia scence głębie traktować inaczej, niż nadinterpretacje.

Ponoć Wachowscy ukradli GitS-a i splagiatowali go tworząc Matrix. Tak przynajmniej chce wielu tardów.

Prawdę mówiąc szczerze w to wątpię.

Bo zupełnie w Matrixie nie widzę punktów zbieżnych z Ghost in the Shell. Owszem, filmy te łączy tematyka i pytanie o różnice miedzy maszyną, a człowiekiem. Jednak jest to kwestia wspólna dla całego cyberpunka. Równie dobrze można by się więc upierać, że GitS splagiatował Neuromancera.

Sceny walki są utrzymane w nieco zbliżonej stylistyce, ale kluczowym słowem jest tu „nieco”.

I nagle tak wielkie poruszenie.

Po prostu poszedłbym, zobaczyć o co chodzi.

Choć niestety pewnie nie pójdę. Zwyczajnie musiałbym się tłuc do Rzeszowa, na film, który okaże się pewnie dokładnie taką samą produkcją (w sensie ogólnym, bo z recenzji wiem, że szczegółami różni się dość znacznie), jak Ghost in the Shell z roku 1995. Czyli rzetelnie zrealizowanym filmem akcji osadzonym w realiach science fiction. Przy czym o ile w roku 1995 Ghost in the Shell był naprawdę widowiskowym dziełem, bo użyto w nim środków, które podówczas były niemożliwe do uzyskania w klasycznym kinie, a jedynie w animacji, tak dziś… Dziś nowy GitS okaże się pewnie zwykłą ekranizacją komiksu. Taką, jakie co tydzień trafiają do kin.

A w Rzeszowie nie ma nawet na tyle dobrych kebabów, które zrekompensowałyby mi stracony dzień.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Anime, Filmy i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Poszedłbym sobie na Ghost in the Shell…

  1. Jakub Ślęzak pisze:

    Ekranizacją nie jest ani jeden, ani drugi film. Są adaptacjami, i to słabo oddającymi klimat oryginału. Niemniej mangowy GiTS jest chyba niemożliwy do zanimowania – ogrom komentarzy technicznych, filozoficznych i mistycznych sprawia, że tego nie dałoby się oglądać. (Prawdę mówiąc czytać momentami ledwo się da.)

    Oryginalny film rościł sobie pretensje filozoficzne, bardziej jednak zaznaczał problemy i walił po głowie kartezjuszem, niż coś naprawdę analizował (komiks jednak podejmował takie próby). I tak mu się to chwali, bo temat jest taki, że samo skłanienie do rozważań jest cenne.

    Co do najnowszej adaptacji zaś, to nie zamierzam jej oglądać (zamierzam za to komentować film, którego nie widziałem). Nie zamierzam, bo szkoda mi czasu. Wszystkie głębsze wątki wycięli, z GiTSa została estetyka, znajome postacie i w zasadzie tyle. Czyli czysta rozrywka, ale wybór czystej rozrywki jest obecnie naprawdę duży. To próba nr. N+1 zrobienia z japońskiej franczyzny strawnej papki dla amerykańskiego odbiorcy, kolejna nieudana, już nawet nie tyle artystycznie, co komercyjnie.

  2. Karoluch pisze:

    „Ponoć Wachowscy ukradli GitS-a i splagiatowali go tworząc Matrix.” – Teraz się mówi Wachowskie 😀

  3. Squid pisze:

    W GitSie z 1995 Motoko wybiera między byciem dobrym gliną a transcendencją; poza tym jest mało akcji, wszyscy siedzą i gadają i robią nastrój. Jedno i drugie jest na tyle rzadkie, że wystarczy, żeby stary GitS był dla mnie wyjątkowy.

    Ale akurat w nowym nie ma jednego ani drugiego. Na pocieszenie jest za to Takeshi Kitano grający wielkiego badassa i mówiący wyłącznie po japońsku i – rzadko, chwilami – klimat teledysku, prawie że Drive w wersji cyberpunkowej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s