Fantastyczne światy i uniwersa: gdzie zamieszkać?

Temat oparty jest na dyskusji z PiP-y pod tytulem „W jakim uniwersum najbardziej nie chcielibyście żyć”. Założenie tematu jest takie, ze mamy się narodzić w jakimś fikcyjnym uniwersum „jako zwyklak” (czyli automatycznie usuwane są wszelkie możliwości w rodzaju superbohaterów, nadludzkich mocy etc.) taki sam, jakimi to zwyklakami jesteśmy w naszym świecie.

Następnie tam żyć.

Gdzie nie chcielibyśmy trafić? I gdzie trafienie byłoby tolerowane?

Define „Zwyklak”:

Na PiPie wyszło, ze żaden fikcyjny świat nie nadaje się do życia w nim. Moim zdaniem winę za to ponoszą dwie rzeczy. Po pierwsze: paradygmat bycia „zwyklakiem”, który niestety odciął bycie wszystkim, co fajne. Po drugie: trochę błędna perspektywa, w jakiej patrzy się na światy fikcyjne.

Po pierwsze: należy moim zdaniem od nowa zdefiniować „zwyklaka”. Wydaje mi się logiczne, ze gdybyśmy narodzili się w fikcyjnym świecie, to szanse na bycie kimś wyjątkowym, przedstawicielem jakiejś bardzo rzadkiej grupy społecznej jak Solar Exalted w Exalted (ktorych jest ledwie 150 sztuk), superbohater w świecie superbohaterów, rycerz Jedi w Gwiezdnych Wojnach, czarodziej w świecie Harrego Pottera, Space Marine w Warhammer 40.000 są raczej niewielkie.

Z drugiej strony: definicja „zwyklaka” została sprowadzona na taki poziom, że mam wrażenie, iż wyeliminowano z niej każdego, kto robi coś ciekawego lub w życiu mu się cokolwiek udało. Tak więc z jakiegoś powodu odgórnie założono, że gdybyśmy urodzili się w fantastycznym uniwersum to np. musielibyśmy automatycznie zostać śmieciarzami, bezrolnymi lub małorolnymi chłopami, szczurołapami i inną hołotą. A nie np. drobną szlachtą, utalentowanymi kupcami-spekulantami, czy zamożnymi, wolnymi chłopami, którzy też pod zwyklaków się moim zdaniem łapią. O złodziejach i wojownikach nie wspominając. Albo też niskopoziomowych czarodziejach, którzy też się mogą do zwyklaków łapać (skoro w naszym świecie do zwyklaka łapie się magister, czyli niskopoziomowy naukowiec).

Automatycznie czyni to fikcyjne światy mniej atrakcyjnym od realnego, albowiem można założyć, że do tak pojmowanych „zwyklaków” ani ja, ani duża część inny czytelnik tego bloga sam siebie nie zalicza.

Spowodowane jest to tym, ze nie wiem jak wy, ale mi się kilka rzeczy w życiu udało. Znam lub znalem nerdów, którzy są lekarzami, wojskowym, adwokatami i radcami prawnymi, spekulantami zdradzającymi predyspozycje do talentu, tłumaczami technicznymi, programistami, inżynierami lotniczymi, wykładowcami akademickimi…

Mam wrażenie, że ludzie tego typu w ogóle nie patrzą na siebie jak na „zwyklaków”.

Wszyscy bylibyśmy Indianami:

Prawda jest taka, ze gdybyśmy urodzili się w świecie Indian, to wszyscy bylibyśmy Indianami, a w świecie wikingów: wikingami. Gdybyśmy natomiast urodzili się w uniwersum fantasy, to jednemu z nas trafiłby się elf, a innemu niziołek.

Jeśli mamy być zwyklakami to należałoby najpierw odpowiedzieć na pytanie: co to jest „zwyklak” w danym świecie. Owszem, takie postacie, jak Exalted, Superbohaterowie, Wiedźmini stanowią elitę elit i po prostu jest ich statystycznie bardzo niewiele. Nie pamiętam jaka jest populacja w Exalted w Exalted, ale tam, jak pisałem jest zaledwie 150 Solarow, w uniwersum kilkakrotnie większym od Ziemi.

Spytać się należy raczej o to ilu jest Łotrzyków, Barbarzyńców, Wojowników czy nawet Czarodziejów i Kaplanów.

Owszem, cześć z nas nie mogłaby być tym, kim jest obecnie. Np. inżynier lotniczy czy programista w świecie mediewalnego fantasy raczej nigdy by nimi nie zostali. Pytanie brzmi, czy nie dokonaliby innych wyborów. I nie zostali na przykład nekromantami. Dotyczy to także innych zawodów. Przykładowo: znam całkiem sporo ludzi z bractw rycerskich, którzy w naszych, preferujących rozwiązania pokojowe realiach przebierają się za rycerzy. Ludzie ci, w preferujących przemoc jako sposób rozwiązywania konfliktów światach fantasy mogliby zostać faktycznymi wojownikami, zbrojnymi lub chłopskimi knechtami, nie tylko dlatego, że skłania ich ku temu dusza, ale też z tej przyczyny, że opłacałoby się to finansowo.

Podobnie wygląda sprawa w science fiction i gatunkach pokrewnych. Należy poważnie zastanowić się, jak niespotykane są poszczególne, „ciekawe” profesje. Przykładowo, rycerz Jedi to najpewniej, nawet w okresie świetności zakonu dość rzadka osoba (btw. z czego tak w zasadzie żyli Jedi?), a jeszcze gorzej Sith, których, w całej, liczącej miliony gwiazd galaktyce było dwóch.

Drugie pytanie brzmi: jakie mielibyśmy drogi rozwoju w danym uniwersum i co by się nam opłacało? Pomijając to, że ja stanąłbym na uszach, zęby zostać magiem, a w najgorszym razie, gdyby to okazało się niemożliwe: kultystą chaosu, to każdy z nas musiałby wybrać, w jaką stronę się rozwijać.

Pytanie brzmi jak trudno było zostać np. pilotem, przemytnikiem, łowcom nagród, szturmowcem, bojownikiem rebelii lub kimś podobnym? Piloci, bojownicy rebelii i szturmowcy mogą, koniec końców być dość pospolitym zjawiskiem we wszechświecie science fiction. Pytanie brzmi też, czy rachunek: Zysk – (Koszt Wejścia + Ryzyko) miałby na tyle atrakcyjny wynik, żeby opłacało się nam, przywykłym raczej do leniwego życia osobom w ogóle go podejmować.

Bo powiedzmy sobie szczerze: w naszym świecie humanista ma większe szanse znalezienia zatrudnienia, niż średniowieczny wojownik. Oraz, za wykonywanie swojego fachu ma mniejsze szanse trafić do wiezienia, niż za bicie ludzi mieczem. Dlatego też członkowie bractw rycerskich zwykle studiują historię lub archeologię, a nie zostają rycerzami.

Gdzieś, gdzie są orkowie, gobliny i ożywione szkielety ludzie z bractw rycerskich mieliby natomiast zapewne większe wzięcie, niż humaniści. I sytuacja byłaby odwrotna. I byłoby „może wyglądam jak zwykły wojownik, ale po pracy, dla zabawy przebieram się za cywila i uczę historii w szkółce niedzielnej”.

Obawiam się też, że jednym z czynników, które wielu z nas powstrzymują przed zostaniem awanturnikiem w prawdziwym życiu jest połączenie wysokiego ryzyka z niewielka stopa zwrotu. Przykładowo: gdyby ktoś chciał, to niewielkim wysiłkiem mógłby pojechać do Syrii walczyć po stronie lub przeciwko ISIS. Parę dni temu w szeregach tej organizacji zginął chłopak z Sandomierza. Problem polega na tym: po co? Expa za to nie będzie, złota też wcale lub w najlepszym razie niewiele. Za to można stracić życie i zdrowie, a po powrocie człowiek będzie musiał ukrywać do końca życia. Co więcej walczy się z przeciwnikami nawet nie tyle równorzędnymi, co dysponującymi przewagą techniczną i umiejętności, a nie z goblinami jak w DeDekach. Chwały w popełnianiu zbrodni na cywilach też nie sposób się doszukać.

Gdyby sytuacja była odwrotna: złoto by było dostępne w dużych ilościach, a walczyło się z jakimiś potworami w rodzaju Zombie lub Goblinów, które nie dość, że groźne są tylko w bardzo dużych grupach, to jeszcze ich zabijanie uchodzi za społecznie pożyteczne i robić to można bezkarnie, to prawdopodobnie znalazłoby to więcej amatorów.

Niska samoocena:

Po trzecie, co obserwowalne wielu nerdów bardzo nisko się ocenia. Z jednej strony wynika to zapewne z cech psychologicznych. Z drugiej: takiego zboczenia po Warhammerze w jesienno-gawędziarskim wydaniu „co bym zrobił, to i tak Mistrz Gry nie pozwoli”. Ludzie wmawiają siebie, że są słabi, mało wytrzymali i w ogóle do niczego.

Myślę, że mają taką opinię głównie dlatego, że nigdy nie próbowali zrobić niczego męczącego i z góry zakładają, że im się nie uda, bo skoro siedzą głównie przy komputerach, to muszą być słabi. Po drugie: naoglądali się programów, w których nagi facet biega, zjada kupy i wspina się, udając mistrza sztuki przetrwania.

Faktycznie to po pierwsze nikt nigdy nie żył na takim poziomie intensywności, jak nagi facet ze szkoły przetrwania. Nawet ludzie pierwotni nie żyli w takim trudzie. Wręcz przeciwnie: doskonale wiedzieli, gdzie znaleźć jedzenie i gdzie jest bezpiecznie, wiec trzymali się tych okolic. Chodzili tez w wieloosobowych, całkiem dobrze uzbrojonych grupach, dzieląc się miedzy sobą zarówno pracą jak i zdobyczą.

Po drugie: większość nerdów ma średnioludzką kondycje, a średniej jakości ludzie są przez naturę całkiem nieźle przystosowani do znoszenia trudów. Przykładowo, patrząc z pozycji nerda, który przez ostatnie 30 lat siedział przed komputerem, to przypuszczam, ze nie byłoby dla mnie wielkim wyczynem przejechać 100 kilometrów na rowerze w ciągu jednego dnia. Lub pojechać na nim nad morze. Albo do Hiszpanii (oczywiście nie w ciągu jednego dnia).

Wiem to, bo przedwczoraj całkiem przez przypadek przejechałem kilometrów 50. Po prostu jechałem, jechałem, nagle pojawił sie znak „Ciemnogród: 25 kilometrów”, wiec zawróciłem do domu. I namęczyłem się przy tym mniej, niż po dniu pracy, w której tylko siedzę i patrze w ścianę.

Fakt, wróciłem skrajnie głodny. Z miejsca wypiłem też butelkę wody mineralnej. Jednak odpowiedz jest prosta: na dłuższy rajd trzeba by wziąć suchy prowiant i wodę. Albo odwiedzić po drodze karczmę.

I powiedziałbym, ze większość znanych mi normali poradziłaby sobie gorzej. Ja nie mam kondycji zniszczonej przez piwsko i papierosy.

Po trzecie: no litości. Do Mordoru poszły dwa hobbity z nadwagą, a nie Bear Grylls w obstawie komandosów z GROM-u.

Błędna optyka:

Kolejna rzecz to niestety błędna optyka, jakiej uległa znaczna cześć dyskutantów. Otóż: fikcyjne światy pisane są w ten sposób, ze najczęściej eksponuje się punkty zapalne, w których trwa jakiś konflikt. Typowy opis takiej krainy to Mroczne Puszcze, Orkowe Góry, Pustkowia Chaosu, Miasta Zbrodni i pogrążone w wojnach domowych kraje, Mordory i Szczeliny Zagłady.

Nikt natomiast nie rozpisuje się jakoś o rożnych Shire czy spokojnych, podmiejskich okolicach Waterdeep.

Powody są takie, że okolice, gdzie nie można dostać w mordę SA nieciekawe. I tak naprawdę niegrywalne, gdyż większość fantastycznych uniwersów koncentruje się na wojownikach lub żołnierzach, rzadziej przestępcach albo stróżach prawa.

To trochę tak, jakby pisząc o Ziemi pisać wyłącznie o Afganistanie i Syrii, ISIS, AIDS i głodzie w Afryce. A pominąć najbardziej rozwinięte kraje.

Dobrym przykładem jest tu Exalted, które pojawiło się na PiPie jako świat nie nadający się do życia. Otóż: w Exalted ludzie żyją w cieniu różnych nadbogów, bogów, półbogów, upiorów, demonów i pożerających sny wróżek. Problem polega na tym, ze większość śmiertelnych żyje nie gdzie indziej, ale na Błogosławionej Wyspie (cześć również w Scavanger’s Land), która jest największym ośrodkiem populacyjnym krainy. Oba regiony to tak naprawdę zwyczajne królestwa absolutne, gdzie większość śmiertelników zajmuje się rolnictwem, rzemiosłem, pracą fizyczna, handlem lub administracją. A nie byciem masakrowanym. Żyje się tam lepiej, niż w naszym średniowieczu.

Problem z tym światem nie polega na tym, ze żyje się w cieniu jednoosobowych potęg atomowych, ale na tym, że na dniach czeka go apokalipsa i wojna domowa na dokładkę.

Ogólne zalety fikcyjnych światów:

Ogólna przewaga fikcyjnych światów nad światem realnym jest taka, że często tworzone są tak, by zwycięstwa poprzychodzi w nich łatwo i miały relatywnie duży zwrot. Pod wieloma względami jedyna przewaga, jaką nad nimi ma świat prawdziwy polega na tym, że istnieje, a tamte nie.

Tak więc: prawie zawsze ludzi, którzy nas wkurzają swym wrednym charakterem można bezkarnie zabijać.

Przeciwnicy, mimo, że wydają się dobrze uzbrojeni i groźni przeważnie są od nas słabsi. Przykładowo: w większości światów podstawowymi przeciwnikami są gobliny, ogromne szczury, jakieś dzikie mutanty lub zombie. Czyli istoty od których zwykły dresiarz jest potencjalnie większym zagrożeniem. Bowiem są od ludzi mniejsze, wolniejsze, mają mniej skoordynowane ruchy, przeważnie są też głupsze i nie posiadają broni lub mają broń kiepską. Niebezpieczne są wyłącznie w dużej grupie. Spotkanie z nimi może skończyć się najwyżej ranami i koniecznością ograniczenia zasobów przez użycie leków lub magii ozdrawiającej.

Wiele fikcyjnych światów ma dostęp do błyskawicznej magii lub technologii leczącej. Nawet w pierwszych dwóch Warhammerach były efekty zdolne przywracać odrąbane ręce i nogi. Fakt, że często jest to kosztowne lub wymaga dużej ilości czasu jest niczym wobec niebezpieczeństwa permanentnego kalectwa.

W niektórych światach jest nawet Wskrzeszenie.

Wiele fikcyjnych światów posiada mechanizmy zachęcające do walki. Te przynoszą zysk: zarówno w postaci łupu jak i punktów doświadczenia. W świecie faktycznym walka w najlepszym wypadku nie przynosi niczego. Niesie natomiast za sobą ryzyko obrażeń i innych komplikacji.

Co najistotniejsze dla zwyklaków: światy te często mają bardzo preferencyjne ekonomie. Przykładowo pracownik wykwalifikowany, jak rzemieślnik, murarz, kowal czy skryba by zakupić dom w 5 edycji DeDów musi oszczędzać niecały rok (płaca pracownika wykwalifikowanego to 6 gp / dzień, a dom kosztuje 1000 gp).

Dzieje się tak oczywiście dlatego, żeby państwu Bohaterom żyło się dobrze, ale zwyklacy też na tym korzystają.

Aczkolwiek zauważyć trzeba, że nie jest to regułą: w 3 edycji sytuacja ekonomiczna była dużo gorsza, odkładać trzeba było całe wynagrodzenie przez 10 lat (w Polsce: 9 lat). Miesięczna płaca ledwie pozwalała też na biedne życia (to kosztuje 12 sztuk złoa, przy przeciętnych zarobkach 3-5 sztuk srebra).

Gdzie żyć najlepiej?

Najlepsze fikcyjne światy do życia to chyba światy starej, optymistycznej space opery przesyconej wiarą w możliwości człowieka, umysł i postęp. Czyli takie, jakich nikt od lat 70-tych już nie tworzy. Powody takiej sytuacji są proste: jakość życia jest wyższa, niż na ziemi, a opieka medyczna tańsza i doskonała.

Chyba, że trafilibyśmy w jakieś Retro-Fiction lub klasyczne science fiction, dokładnie odwzorowujące taką stylistykę. Co oznaczałoby, że nie mieliby tam komputerów i internetu, kobiety byłyby głupsze niż w Anime, a trwała uważana byłaby za szczyt damskiej elegancji.

Na drugim miejscu znajdują się uniwersa horroru oraz urban fantasy. Obydwie konwencje zakładają bowiem, że nikt o zjawiskach nadprzyrodzonych albo nie wie, albo w nie nie wierzy. Zdaje sobie sprawę z ich istnienia jedynie garstka ofiar lub szczęśliwców. Samo to zakładać musi, ze zjawiska te nie mogą być nazbyt powszechne. Inaczej każdy wiedziałby, że w wypadku nabycia nawiedzonego domu należny dzwonić pod numer alarmowy lub wezwać Wiedźmina.

Będąc zwyklakiem w świecie horroru (a nie bohaterem) żylibyśmy zapewne w błogiej nieświadomości, wśród równie nieświadomych tłumów, zupełnie tak, jak teraz. Tylko od czasu do czasu moglibyśmy przeczytać w jakimś Fakcie lub Super Expresie artykuł typu „Szafa próbowała mnie zabić”, „Dramat 30-latka: mieszka na indiańskim cmentarzysku”, „Ptaszysko grozy”, „Ojcem mojego dziecka jest Szatan”, co nawiasem mówiąc możemy zrobić i dzisiaj.

Tak wiec zagrożenie jest raczej niewielkie.

Gdzie żyć najgorzej?

Najgorszych do życia jest całkiem sporo światów. Po pierwsze: są to wszystkie dystopie, dyktatury i światy opresyjne, opowiadające o walce tych czy innych partyzantów z jakaś autokracją. W szczególności te, gdzie inwigilacja jest wszechobecna. Życie nie dość, ze stracić tam łatwo, to jeszcze jest ono paskudne.

Z tego samego powodu do życia nie nadaje się tez wszystko, co ma w nazwie Warhammer: dystopia, (neo)średniowiecze, zła opieka medyczna, choroby, jesienny deszcz, wojny totalne oraz ogólny syf. Do tego zwariować lub zmutować się można przez zwykły przypadek.

Po drugie: światy po klęskach ekologicznych, modne w latach 80-tych i 90-tych, gdzie podstawowe artykuły, jak woda, żywność, opał, powietrze etc. są dobrem trudno dostępnym.

Po trzecie: światy ogarnięte wojnami totalnymi, w których każdy musi opowiedzieć się po którejś stronie. Łatwo w nich stracić życie, w szczególności jeśli w użyciu jest broń masowej zagłady. Wszelkie Gwiezdne Wojny, Terminatory etc. odpadają.

Po czwarte: światy klęsk społecznych w rodzaju masowego niewolnictwa, dzieciobójstwa, pozwoleń na życie etc. Istnieje spora szansa na śmierć, albo paskudną egzystencje.

Postapokalipsa jest jeszcze gorsza, choć zależy od jej typu. Masowy głód lub epidemia straszne są przez kilka lat, gdyż koniec końców wygasają i ludzie mogą znowu zacząć żyć normalnie, choć mniej licznie. Potworne klęski naturalne, wojny atomowe, zjawiska wywołujące trwale klęski w ekosystemie to natomiast problemy od dużych po okropne. Post-post apokalipsy, czyli światy kilka pokoleń po klęsce, odradzające reprezentują natomiast pełne spektrum od okropności po znośność.

Cyberpunk też jest kiepskim wyborem, choć nie aż tak strasznym, bowiem maja tam przynajmniej komputery. Byłoby to życie jak za PRL-u, ale jakoś dałoby się pewnie przetrwać.

Survival Horror, czyli wszelkie apokalipsy zombie i klęski toczące się akurat w tej chwili podobnie byłby raczej nieprzyjemnym, choć krótkim doświadczeniem. W tego typu horrorach chodzi o to, żeby uciekać, aż coś nas nie zabije. W najlepszym wypadku oznaczałoby to zapewne 2-3 tygodnie.

Gdzie żyć bardzo, bardzo źle?

Strasznie nieprzyjemne do życia są też wszystkie konwencje, których akcja rozgrywa się miedzy rokiem 1400, a 1950. Zawierają kilka naprawdę dużych wojen, masowe niewolnictwo, chłopów przywiązanych do ziemi, od końca XVIII wieku masowy pobór do wojska. Do tego dochodzi stopniowo i nieubłaganie powiększająca się bieda. Od XVIII wieku szlachta i arystokraci jadają gorzej, niż średniowieczni chłopi, długość życia spada do średnio 25 lat (z 30 w średniowieczu), od tego samego momentu zaczynają tez masowo występować choroby cywilizacyjne i wynikające ze złych warunków bytowych, jak: krzywica, anemia, gruźlica, kretynizm (kretynizm, albo matołectwo to upośledzenie umysłowe spowodowane niedoborem jodu, w niektórych osiedlach w Polsce schorzenie obejmowało nawet 50 procent populacji, obecnie choroba spotykana tylko w trzecim świecie, a i to rzadko). Do tego dochodzi praca po 16 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, a i to, jeśli ma się szczęście, za pieniądze, za które można nakupić jedynie kartofli. Na wsi jeszcze gorzej, człowiek wypruwał sobie żyły, a 80 lub nawet 90 procent pracy swych rak poświęcić musiał na opłacenie czynszów lub podatków.

No, chyba, że żył w Ameryce. Tam ludzie, od XVIII wieku faktycznie żyli jak ludzie. Chyba, że było się Indianinem, czarnym niewolnikiem lub południowoamerykańskim peonem. Ci mieli przerąbane. Podobnie jak white trash w stanach niewolniczych nawiasem mówiąc.

Bardzo nieprzyjemny do życia byłby też okres Starożytnego Rzymu (średnia długość życia: 25 lat) zwłaszcza w momencie jego szczytowej potęgi, czyli miedzy II wiekiem przed nasza era, a II wiekiem naszej ery. Ogromne wojny, masowe podboje, krzyżowanie całych, krnąbrnych narodów, niewolnictwo obejmujące w niektórych regionach nawet 40 procent ludności, inne regiony zamieszkane w zasadzie przez ludność pół-niewolniczą czy to dlatego, ze jej przodkowie stawili nadmiernie zdecydowany opór Rzymianom, czy to dlatego, ze Rzymianie po prostu zastali podobny stan rzeczy istniejący już wcześniej (jak w Egipcie). Do tego dochodził ogromny egoizm warstw rządzących oraz ulubiona rozrywka: patrzenie jak ludzie cierpią.

Późniejsze lata Rzymu to coraz gorsza sytuacja ekonomiczna spowodowana bezmyślną polityka wewnętrzną i wzrost autokracji. Po drodze jest tez jeszcze Wiek Cesarzy-Żołnierzy, niemal stuletni okres, podczas którego panuje 50 samozwańczych cesarzy, którzy władzę zdobywają na czele zbuntowanych legionów. Oraz 30 takich, którym władzy zdobyć się ostatecznie nie udaje.

Bardzo źle żyło się też wśród neolitycznych rolników (średnia długość życia: 20 lat), zarówno tych z Biskupina, Papui Nowej Gwinei jak i Azteków czy Inków. Rolnictwo, przynajmniej do momentu wprowadzenia zwierząt pociągowych nie jest łatwym zajęciem. W szczególności, że wszystkie prace należało wykonać ręcznie bardzo prymitywnymi narzędziami (tzn. zastruganym patykiem). Praktycznie nie ma z tego okresu szkieletów bez zwyrodnień, wskazujących na życie w straszliwej biedzie, ze zniszczonym od wysiłku kręgosłupem oraz chorymi na skutek jedzenia źle zmielonej maki dziąsłami.

Co gorsza bardzo uboga w proteiny dieta powodowała, ze pierwsi rolnicy, zarówno w Eurazji jak i poza nią uprawiali masowo kanibalizm.

Średniowiecze i heroic fantasy: życie całkiem znośne:

Życie dość udane mieli natomiast, co może zaskakiwać ludzie paleolityczni. Byli silni i wysportowani, żyli średnio po 35 lat, jedli dużo mięsa, zażywali sportu i ruchu, tak więc ci, którzy przeżyli pierwsze 10 lat najczęściej dożywali 60 roku życia. Pracowali po cztery godziny dziennie, przy czym nie była to ciężka praca: obejść teren w 2 godziny, sprawdzić i nastawić raz jeszcze sidła, wrócić wieczorem i zrobić to samo. Jeśli było się kobietą: nazbierać co wyrosło. Gdy zasoby się skończyły, zebrać sie z kolegami, przespacerować się 10-15 kilometrów i rozbić nowe obozowisko. Czasem urządzić z kumplami polowanie na mamuty lub inne renifery.

Żeby dopełnić obrazu idylli dodać należy, że było to życie bez chorób, bowiem większość chorób zakaźnych dostaliśmy „w prezencie” od zwierząt hodowlanych. Grypa jest od ptaków, gruźlica od bydła, ospa od świń… Wyliczać można długo.

Obecnie archeolodzy i antropolodzy głowią się, dlaczego ludzie porzucili ten styl zycia.

Prawdopodobnie ma to związek z wymarciem megafauny okolu 10.000 lat temu.

Wbrew pozorom całkiem nieźle było także w średniowieczu (średnia długość życia: 30 lat), aczkolwiek na współczesność bym się nie zamienił. Jednak biorąc pod uwagę alternatywy okres ten wydaje się wcale kuszący. Średniowiecze, wbrew związanym z nim stereotypom żywym od co najmniej 300 lat, a rozwiewanych dopiero od lat możne 40 było okresem całkiem udanym. Plagi pojawiały sie w podobnej częstotliwości, co w całych dziejach ludzkości, podobnie głód i wojny. Pracowali relatywnie niewiele, w porównaniu w szczególności z XIX wiekiem, jedli też dobrze.

Przykładowo świecki robotnik XII wieku jadał dziennie szacunkowo: 1,5 kilograma chleba, 1,5 litra wina lub piwa, 100 gramów mięsa, 200 gramów jarzyn oraz 100 gramów sera. Dla porównania XIX wieczny robotnik jadał natomiast dziennie: 200 gramów chleba, 5 gramów mięsa, 400 gramów kartofli, 350 mililitrów piwa, 5 gramów cukru, 3 gramy herbaty i 10 gramów masła.

Ja nie mowie, że byłoby to życie usłane różami. Wręcz przeciwnie, wymagałoby znoju, trudu, obywania się bez cieplej wody, elektryczności, internetu i większości rozrywek, ale lepiej to, niż zapieprzać w kopalni węgla przez 16 godzin dziennie za głodową pensję.

Dużo lepsze warunki mielibyśmy oczywiście w jakim heroic fantasy, zwłaszcza w takim, w którym istnieje szeroki dostęp do magii leczniczej. Myślę, ze w tych warunkach dałoby się przedłużyć życie do jakich 45-55 lat, czyli blisko warunkom współczesnym.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Dziwne rozkminki, fantastyka, Fantasy, RPG i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na „Fantastyczne światy i uniwersa: gdzie zamieszkać?

  1. Karoluch pisze:

    Mogę podać miejsce najlepsze w całym fantasy.

    Valinor z Ardy, będąc „zwyklakiem” w Valinorze bylibyśmy nieśmiertelnym, elfem, quendi. A tu jeszcze jeden dowód. Plaże. Białe piaski, lazurowe niebo i ciepłe morze, a na plażach elfki w bikini, które niezależnie czy mają tylko dwieście lat, a może nawet sto tysięcy, to wyglądają tak samo pięknie ze swoją idealną elfią urodą.

    W sprawie tej doprowadzonej do absurdu definicji zwyklaka, o której wspomniałeś na początku i wniosku co niektórych, że będąc takim zwyklakiem nie dałoby się żyć w tych światach. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że w świecie Harry’ego Pottera dałoby się żyć jako mugol, dokładnie tak samo jak my tutaj żyjemy, bo w końcu świat mugoli jest taki sam jak nas świat, coś podobnego do zjawiska ze światami z horrorów, które opisałeś. Można nawet napisać teorię, że całe książki Rowling zostały wymyślone przez czarodziei, którzy stwierdzili, że najłatwiej się ukryć na widoku, opisujące generalnie główne założenia ich świata, ale tak by każdy pomyślał, że to bajki dla dzieci.

    „Bardzo nieprzyjemny do życia byłby też okres Starożytnego Rzymu (średnia długość życia: 25 lat) zwłaszcza w momencie jego szczytowej potęgi, czyli miedzy II wiekiem przed nasza era, a II wiekiem naszej ery. Ogromne wojny, masowe podboje, krzyżowanie całych, krnąbrnych narodów, niewolnictwo obejmujące w niektórych regionach nawet 40 procent ludności, inne regiony zamieszkane w zasadzie przez ludność pół-niewolniczą czy to dlatego, ze jej przodkowie stawili nadmiernie zdecydowany opór Rzymianom, czy to dlatego, ze Rzymianie po prostu zastali podobny stan rzeczy istniejący już wcześniej (jak w Egipcie).” Jakie masowe wojny i podboje były w Rzymie po Aukcjum, a przed kryzysem III Wieku? Dwie wojny domowe, 69 rok i 192-197 i wojny toczone na peryferiach państwa. Większość terenów Imperium od czasu gdy August został samowładcą, do czasu kryzysu III Wieku na oczy nie widziała wojny. Jeśli zaś widziała jak np. Azja Mniejsza pewne epizody z wojny domowej 192-197, nie były one zbyt znaczące. Niewolnictwo było tak bardzo rozpowszechnione, ale na niewielu obszarach. Sycylia i Italia. Jaka to była ludność pół-niewolnicza? Czyżby o kolonów chodziło? Ale to zjawisko późne. Jakie narody całe ukrzyżowano?
    „Do tego dochodził ogromny egoizm warstw rządzących oraz ulubiona rozrywka: patrzenie jak ludzie cierpią.” – Tak ogromny egoizm, że doprowadził do rozwoju euergetyzmu, który owszem miał cyniczne powody, ale jednak przysłużył się społecznościom miejskim. Lud też uwielbiał oglądać gladiatorów.

    „Późniejsze lata Rzymu to coraz gorsza sytuacja ekonomiczna spowodowana bezmyślną polityka wewnętrzną i wzrost autokracji. Po drodze jest tez jeszcze Wiek Cesarzy-Żołnierzy, niemal stuletni okres, podczas którego panuje 50 samozwańczych cesarzy, którzy władzę zdobywają na czele zbuntowanych legionów. Oraz 30 takich, którym władzy zdobyć się ostatecznie nie udaje.” – Sytuacja ekonomiczna się psuła ze względu na wojny z wrogiem zewnętrznym, co spowodowało wzrost nakładów na wojsko, większe podatki, wyniszczenie przez wojny, dodatkowo kilka zaraz, psucie pieniądza. Nie mniej w IV wieku po zażegnaniu kryzysu przez kilkadziesiąt lat Imperium miało się całkiem nieźle, a nadal w nim się żyło lepiej niż w barbaricum i było bogaciej, no w końcu czegoś barbaria kudłata do tego Rzymu chciała. Na dodatek ten okres wcale nie był stuletni, ale raczej 50 lat, a nie było aż 50 cesarzy, jeśli nie liczymy każdego rebelianta i współrządcy do tego. „30 tyranów” z czasów Galiena to także mit, mający swój początek w „Historia August”.

    Generalnie to jest niezły pojazd po Rzymie. Dobrze że starasz się pokazać lepszy obraz Średniowiecza, ale do tego nie trzeba kontrastu, że Rzym to było piekło na ziemi.

    • Ad Mugole: w Harrym Dresdenie byl podobny motyw. Tam jeden z dworow wampirow zostal niemal calkowicie wybity po tym, jak ich wrogowie oplacili Brama Stokera, by w swej nowej powiesci opisal wszystkie jego cechy charakterystyczne i slabe punkty.

      Ad Rzym: tak, to prawda, ze Rzym calkiem sporo oferowal, w szegolnosci bogatym i srednio bogatym. Wdac to chocby po warstwie santorskiej i ekwickiej, gdzie srednia dlugosc zycia wynosila nie 25 tylko 50 lat (czyli prawie, jak na poczatku XX wieku). Jednak po prostu istnieje ogromne ryzyko trafienia zle i urodzenia sie np. wsrod chrzescijan w czasach Nerona, albo jako niewolnik rolny w Italii, lub jeszcze gorzej jako kolon w tej samej okolicy (gdzie kolonom zwykle oddawano grunty, ktore uznano za zbyt slabe by posylac tam niewolnikow). Albo kombo: niewolnik kolona.

      Po prostu zbyt duze rozwarstwienie sprawia, ze bardzo latwo zle trafic.

      • Karoluch pisze:

        W Średniowieczu też byś mógł źle trafić i też było rozwarstwienie. Młócka cepem to nie jest lekkie zajęcie.

        Co do elit to w Rzymie żyło się im dużo przyjemniej niż w Średniowieczu.

        Kolonowie to pojawili się chyba dopiero w II wieku, a rozpowszechnili w IV.

        Co do Chrześcijan za Nerona, te prześladowanie są zmitologizowane co do ich skali. Prawdziwie powszechne prześladowania to dopiero w III wieku, a największe były te ostatnie za Dioklekcjana.

  2. FoS pisze:

    Co do niewolnictwa w starożytnym Rzymie. Niewolnikom żyło się wtedy lepiej niż robotnikom, choćby z tego powodu, że byli drodzy. Blednę jest myślenie o niewolnictwie tamtego okresu przez pryzmat XIX wieku gdzie niewolnik był bardzo tani i nie trzeba było o niego dbać.

  3. Eire pisze:

    Wbrew pozorom świat SW wcale nie był zły do życia. Mamy mnóstwo zamożnych planet, cieszących się setkami lat pokoju, nauką i techniką. Problem w tym, że poznajemy je kiedy wszystko idzie w diabły (Naboo, Alderaan) albo od strony nizin społecznch, rządu i wojska (Coruscant) albo wszystko na raz albo są tylko wspominane jako miejsce skąd się pochodzi (Serenno). Nikogo nie obchodzą zamożni mieszkańcy wielokilometrowych wieżowców tak samowystarczalnych, że rzadko opuszczanych przez mieszkańców.

  4. Giannis pisze:

    Trochę OT, poleciłbyś jakieś książki, które rozprawiają się z mitami i kłamstwami na temat średniowiecza? Czytałem kiedyś „Inaczej o średniowieczu”, ale to dość stara pozycja i dotyczy głównie Francji. Super stronka, pozdrawiam.

  5. Giannis pisze:

    Wolałbym żeby nie były to opracowania mega szczegółowe tyczące tylko jakiegoś elementu rzeczywistości np. rolnictwa, ale coś bardziej ogólnego.

    • To tak: 15 lat to w historii nie tak dużo. Więc tamta pozycja ma szanse być jeszcze aktualna. Prawdę mówiąc nie przypominam sobie, żeby ostatnimi czasy coś w temacie wyszło, ale może mi umknęło. Z całą pewnością warto polecić:
      – Człowiek średniowiecza w kręgu codzienności
      – Historia życia prywatnego tom 1 i 2 (pierwszy traktuje o Rzymie i średniowieczu wczesnym, drugi o pełnym i późnym)
      – sporo ciekawostek jest w Historii Kuchni Reay Tannahill, przy czym to jest ogólnodziejowe.
      – Przyjemności Sredniowiecza są ciekawe, choć nie czytałem całych.
      – „Wikingowie” Foote’go zawierają dużo danych o wikingach, ale oni są dość mocno przestarzali (przy czym niestety, przynajmniej na polskim rynku do niedawna nie było niczego lepszego, być może „Furia Ludzi Północy” jest lepsza, ale nie miałem jej jeszcze w ręku).
      – dużo ciekawych rzeczy jest też w „Kobieta w czasach…” oraz w „Życie codzienne w…”. To są dwie serie wydawnicze, traktujące o rożnych epokach, obie dobre, choć stare, bo wychodziły w latach 80-tych i 90-tych (za to są tanie na Allegro).

  6. Giannis pisze:

    Dzięki za odpowiedź, zacznę od Historii życia prywatnego, jest u mnie w bilbiotece :). Pozdro

  7. Squid pisze:

    Jestem po pierwszym tomie „Kultury” Iaina Banksa. Powszechny dobrobyt w dużym kawałku galaktyki (w tym, w którym są ludzie, no bo nie liczymy innych gatunków, nie? Dziś na ziemi życie jętki jednodniówki nie jest specjalnie atrakcyjne). Wojna z niskimi (w skali cywilizacji) stratami. Nauka, medycyna na poziomie kosmicznym. Maszyny robią prawie wszystko za ludzi i ludzie robią, co im się podoba.

    Zamieniłbym się.

    • W uniwersum Expanse też można by żyć, bo to trochę opowieść o problemach pierwszego świata. Na Ziemi, gdzie żyje zdecydowana większość ludzkości (populacja ludzi wynosi 40 miliardów, z czego 30 miliardów żyje na Ziemii, 10 na Marsie, 1 na Księżycu 50 do 100 milionów w Pasie) może i panuje 80 procentowe bezrobocie, ale rząd stać na wypłacanie wszystkim socjalu. Statystyczna długość życia wynosi natomiast 120 lat. W Pasie Asteroid, gdzie żyje się najgorzej średnia długość życia to 69 lat, czyli taka, jak w Indonezji lub ogólnoświatowa na Ziemi w 2011. Czyli też pewnie dałoby się przetrzymać. A na pewno egzystencja jest lepsza niż w Warhammerze.

      Nauka też jest zaawansowana. Zastępują urwane ręce protezami, ludzie mogą zachować sprawność po setnych urodzinach, raka leczą jednym wszczepem, większość chorób jakimiś auto-medami.

  8. Hajdamaka pisze:

    Nasz swiat to taka dystopia. W wielu SF robotyzacja sprawia, ze pracuje sie mniej, ma sie czas na rozrywke/zainteresowania. W dystopiach jest bezrobocie, rozwarstwienie i kleski przemocy. No coz, jestesmy blizej tej drugiej opcji niz dochodu gwarantowanego.

    Mysle, ze takie planety okupowane przez Imperium mialy i tak lepiej niz takie Aleppo czy tureccy Kurdowie.

    Swiaty fantasy, z wyjatkami, tez wygladaja lepiej niz nasze czasy minione. Ok, czasem zdarzy sie jakas wojna, my mielismy najazdy mongolskie, wojne stuletnia itd.

    W swiatach wzorowanych na nasz okres „piracki” na ogol jest duzo lepiej niz w rzeczywistosci. Nauka jest do przodu, mentalnosc jest do przodu, emancypacja jest do przodu.

    Ja bym nie chcial zyc w steampunku. Bo za duzo tam steam, a za malo punku – wiekszosc opowiesci to klasa wyzsza lub kapitalisci, taka turbo Ziemia Obiecana, Jakos nie czytalem/gralem o strajkach w fabrykach czy reformach socjalnych. Rozwoj, rozwoj, rozwoj, a fabryki to tlo. Juz Lalka wiecej sie skupia na fabrykach niz steam-podobno-punk.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s