…a co było w Osi Czasi, cyklu Com.pl, World War Z, Bolo Universe, Wojnie Z Posleenami, sadze 1632 oraz zapewne wielu innych military fiction?
Zacznijmy od krótkiego wyjaśnienia. Gate to, mam wrażenie, że dość popularne anime z poprzednich kilku sezonów. Stanowi ono adaptację mangi, będącą z kolei adaptację powieści autorstwa Takumi Yanai o tym samym tytule. Opowiada o oddziałach Japońskich Sił Samoobrony, które trafiają do krainy fantasy, by ustabilizować panująca w niej sytuację oraz uniemożliwić dokonywanie z niej ataków na terytorium Kraju Kwitnącej Wiśni.
Gate jest dość typowym przedstawicielem gatunku, który ostatnimi czasy lubię, czyli military fiction. Niestety moim zdaniem umiarkowanie udanym w porównaniu z konkurencją.
O gatunku:
W skrócie: military (science) fiction jest podgatunkiem fantastyki opowiadającym o fikcyjnych konfliktach zbrojnych. W Polsce jest on raczej umiarkowanie popularny pozostając na uboczu ortodoksyjnego fandomu fantastyki. W tej chwili na rynku reprezentuje go w głównie wydawana przez Rebis twórczość Davida Webera oraz polscy pisarze publikowani przez Warbook.
Na pierwszy rzut oka gatunek ten nie poraża fabułą. Wręcz przeciwnie, opis założeń lub streszczenie wielu jego reprezentantów jest co najmniej zniechęcający, a czasem wręcz wydaje się głupkowaty. Niemniej często są to pozycje wyjątkowo sprawnie napisane, tchnące akcją, dramatyzmem, inteligentne, dowcipne, a momentami też wzruszające. Ich prostota, wobec licznych, przekombinowanych i często pretensjonalnych książek fantastycznych jest niejednokrotnie odświeżająca.
Fabuła większości takich utworów są nieskomplikowana: oto mamy grupę (przeważnie) żołnierzy, którzy uzbrojeni w rację moralną oraz duże ilości ciężkiego sprzętu walczą ze straszliwym, a często też nieziemskim wrogiem. Na tle inwazji rozmaitych kosmitów i podróży w czasie pojawiających się na kartach amerykańskiej pisarzy wyprawa do krainy magii i miecza, jaka przypadła w udziale Japończykom jest wręcz zachowawcza.
O czym w tekście nie będzie:
Zanim przejdę do właściwego tekstu chciałbym zaznaczyć, że bynajmniej nie przeszkadza mi, że za tem temat zabrali się Japończycy. Owszem, nacja ta ma sporo za uszami, a autor znany jest ze swoich poglądów, jednak ani w anime, ani w mandze nie zauważyłem niczego, co zasługiwałoby na potępienie. Powieści nie czytałem. Ale powiedzmy sobie szczerze: Siły Samoobrony to nie armia imperialna. Natomiast jeśli chodzi o treści propagandowe, to amerykanie robią dokładnie identyczne rzeczy.
Tematem będzie czysty odbiór dzieła.
Tak więc czego mi zabrakło w Gate?

Jeśli już mówimy o Military Fiction to nie sposób nie wspomnieć o kultowej Wiecznej Wojnie, a zwłaszcza o doskonałym komiksie na jej podstawie.
Realnego zagrożenia:
Pierwszą rzeczą, której brakowało mi w Gate było realne zagrożenie. Nie chodzi mi tutaj o oderwanie od rzeczywistości scenariusza konfliktu, a raczej o to, że konfrontacja była zbyt nierówna, a jedynym, co tak naprawdę powstrzymywało Japończyków przed podbojem całego świata była dobra wola. Od samego początku widać było bowiem, kto w tej grze rozdaje karty, kto ma miażdżącą przewagę militarną, materiałową i moralną, po czyjej stronie walczą odważniejsi żołnierze i kto ma lepszych dowódców.
Oczywiście zestawienie wróg straszny i zły (o tym później) kontra dobrzy i wszechpotężni wojownicy jest typowe dla military fiction, jednak powiedzmy sobie szczerze: Imperium, mimo oczywistej wrogości nie stanowiło większego zagrożenia dla Japonii. Wręcz przeciwnie: ta była je w stanie bez większego wysiłku zmiażdżyć i to relatywnie małymi siłami.

1632, nierównowaga sił zbliżona do tej z Gate, jednak seria lepiej utrzymuje akcje. W Polsce ukazały się niestety tylko dwa pierwsze tomy.
Prawdę powiedziawszy to nawet trudno zrozumieć, dlaczego tego nie zrobiła. Z dużym prawdopodobieństwem zrzucenie kilku bomb kasetowych lub białego fosforu na stolicę, albo rozjechanie czołgami zbrojnej w miecze piechoty byłoby po prostu szybsze i tańsze niż zabawa w czasochłonny proces dyplomatyczny z lokalnym kacykiem. Następnie należałoby po prostu skazić jakimś fosgenem okolice Wrót Wymiarowych (w planie minimum, jeśli chcemy, żeby nie przechodziły przez nie armie) lub zagnać ludność do kopalń uranu (jeśli chcemy okupować planetę dla kopalin) i byłoby pozamiatane.
Jeśli natomiast Japończycy nie chcieli brudzić rączek, to niezłym pomysłem byłoby wyposażenie czarnych elfów, kreto- lub królikoludzi w kałachy, granatniki przeciwpancerne oraz większą ilość amunicji, a te samodzielnie Imperium by zdemontowały. W Gate niestety podział sił był zbyt nierówny, by ten układ był sensowny. Wyraźnie Imperium zabrakło czegoś, co mogłoby przeciwstawić Japończykom: odpowiednio potężnej magii, dużych, czerwonych smoków w służbie wojskowej, nieumarłych i golemów odpornych na kule lub czegokolwiek innego, co byłoby w stanie przeciwstawić się człowiekowi ze strzelbą.
Dramatyzmu:

Pierwszy tom Wojen Posleeńskich. W oczy rzuca się zwłaszcza taktyczna okładka o działaniu odstraszającym.
Drugi problem Gate to niestety niewielki dramatyzm akcji. Prawdę mówiąc w porównaniu z wieloma innymi seriami tego typu jej poziom jest nad wyraz statyczny. Dla przykładu: w Wojnach Z Posleenami w zasadzie od samego początku wiadomo, że ludzkość czeka piekło. Jeszcze przed setną stroną pierwszego tomu możemy poznać plany obrony Ziemi i dowiadujemy się, że utrzymanie Błękitnej Planety wymagać będzie pogodzenia się z faktem, że całe narody pójdą pod nóż, zmasowanych ataków nuklearnych na lądujących obcych, oddaniem wielu miast, a być może też wywołania z premedytacją nuklearnej zimy. Jedynym gwarantem zachowania ciągłości istnienia gatunku ludzkiego jest natomiast ewakuacja części ludności poza planetę.
W World War Z, w szczególności w okresie miedzy Yonker’s Bay, a Wielką Kontrofensywą istnienie ludzkości także zawisło na włosku, a zarówno rządy, wojsko jak i cywile muszą chwytać się desperackich środków, by przeżyć. Powieść na tym etapie tchnie pesymizmem, co szczególnie widać w epizodzie Żółtej Łodzi Podwodnej, Ukraińskiego Czołgisty czy Kanadyjskich Uchodźców. Ogromne połacie lądu są pod kontrolą Zombie, wśród uciekinierów szerzą się choroby i kanibalizm, wojsko jest w stanie bronić jedynie twierdz w górach i zapewnić nieregularne dostawy do odciętych przeciwników. Widzimy strategiczne odwroty oddziałów, gdy dowództwo musi wybierać: ochrona cywili czy zachowanie zdolności obronnych, dochodzi do użycia broni masowej zagłady, zarówno przeciwko zombie jak i roznoszącym zarazę cywilom.
W „Pierwszym uderzeniu” (drugi tom Posleenów) widzimy sceny o innym wydźwięku, choć równie przygnębiające: heroiczną ofiarę wojsk inżynieryjnych, pilotów szkolnej eskadry bojowej, strażaków i cywilnych ochotników, którzy giną osłaniając ucieczkę kobiet i dzieci z oblężonego Frederickburga.
Po wymienionych książkach widać jakim tak naprawdę piekłem jest wojna i czuć ciężar dokonywanych decyzji. W Gate: nie za bardzo.
Bohatera:
Poważnym problemem Gate, zarówno w wersji mangowej jak i anime jest moim zdaniem bohater, a raczej sposób w jaki traktowany jest przez twórców. Otóż: Itami ukończył kurs zwiadowców sił powietrzno-desantowych oraz jest członkiem Japońskiej Grupy Sił Specjalnych. Do tego lubi oglądać anime.Ta ostatnia cecha, która tak naprawdę powinna być czysto drugorzędna sprawia, że wszyscy traktują go jak nieudacznika.
Jest to szczególnie przykre, gdy wie się, jakie wymagania stawiane są zarówno żołnierzom sił specjalnych jak i członkom grup dalekiego zwiadu. Otóż: zaledwie jeden procent społeczeństwa posiada rzadkie połączenie cech fizycznych, intelektualnych i psychicznych niezbędnych do tego rodzaju służby. Rzekomo ośmieszający fakt, że Itami miał ostatnie czy przedostatnie miejsce wśród żołnierzy, którzy ukończyli kurs niczego nie znaczy. Tego
typu kursy są tworzone tak, by odrzucić większość biorących w nich udział, a ich stopień trudności jest większy, niż wyzwania, którym musieliby sprostać nawet w trakcie prawdziwej wojny. Ich celem jest wybrać garstkę żołnierzy, którzy faktycznie są najlepszymi z najlepszych i nie zawiodą w żadnych okoliczności. Czyli wytykanie najniższego miejsca wśród osób, które ukończyły kurs jest jak wytykanie szóstki z minusem.
Co gorsza wszystkie te osiągnięcia oczywiście bledną wobec faktu, że ogląda on anime.
To w mandze. Jeśli natomiast chodzi o wersje animowaną, to ta w zasadzie jest jedną, wielką pochwałą nepotyzmu. Bohater natomiast dostaje kolejne przydziały dlatego, że po prostu przełożeni, a dokładniej: zaprzyjaźniony Minister Obrony widzą w nim „coś” zupełnie niesprecyzowanego.
Moim zdaniem jest to ewidentny błąd twórczy. Po prostu Itami niepotrzebnie jest stygmatyzowany z uwagi na swoje hobby, które w kontekście opowieści ma niewielkie znaczenie.
Tak nawiasem mówiąc: nie rozumiem dlaczego wizerunek otaku w mandze i anime zawsze jest tak negatywny i traktowany jako społecznie piętnujący. Obrażaj klientów, a potem dziw się, że sprzedaż jest mała. Cóż: Japonia.
Brak odpowiedniego przeciwnika:
Poważniejszym problemem niż brak charyzmatycznego głównego bohatera jest dla Gate niestety brak takowego przeciwnika, który podbił by stawkę. Oczywiście w sytuacji, gdy jedna strona dysponuje bronią automatyczną (o czołgach i samolotach nie wspominając), a druga mieczami trudno spodziewać się równej walki. Nie zmienia to jednak faktu, że żołnierze Imperium mogliby być w jakiś sposób groźni: na przykład podkraść się od tyłu i kogoś zabić.
Albo, żeby dowodził nimi ktoś przebiegły.
Dobrym porównaniem jest tutaj wymieniona już seria 1632, w której stosunek sił jest bardzo podobny do tego z Gate. Fabuła tej serii opowiada o miasteczku rednecków, które, przeniesione przypadkowo w czasie trafia do ogarniętych Wojną Trzydziestoletnią Niemiec. Rednecy, za pomocą zgromadzonej w domach broni palnej oraz samolotu skonstruowanego przez lokalnego pasjonata zaczynają intenstywną promocję amerykańskich wartości…
Ogólnie: dużo w tym walki, dużo macguyweryzmu, sporo wybuchów i naparzanki.
Jednak tym, co stanowi faktyczną przewagę tego cyklu książkowego są postacie antagonistów. Zarówno bowiem Wallenstein jak i Richelieu potrafią znaleźć sposoby, by faktycznie Amerykanom zaszkodzić. I to mimo faktu, że ci posiadają kolosalną przewagę ogniową i techniczną.
Tak więc: Wallenstein potrafi korzystać z przewagi liczebnej oraz jest świadomy faktu, że przeciwnik nie może być wszędzie. Wie też, że wysyłając znaczną część sił w charakterze przynęty może wykorzystać mniejsze, lecz mobilniejsze oddziały do skrytych ataków w czułe punkty nieprzyjaciela. Jest bezwzględny, potrafi poświęcić swoich ludzi, by osiągnąć cel, nawet jeśli tym jest wyłącznie związanie nieprzyjaciela walką. Nie boi się stosować świadomego okrucieństwa i terroru, by złamać amerykańskiego ducha oraz przede wszystkim by zniechęcić sojuszników, zastraszonych groźbą odwetu do biednych Rednecków.
Kardynał Richelieu natomiast po prostu jest przebiegły. Dla niego gra toczy się na dużo większą skalę, natomiast wypełnione bronią automatyczną miasteczko jest w niej po prostu kolejnym pionkiem. On używa szpiegów, przekupuje tych mieszkańców miasteczka, którzy okazują się mieć słabszy kręgosłup moralny, a przede wszystkim napuszcza na nie wszystkich swoich, potencjalnych wrogów z bardzo prostym rozumowaniem: nie ważne, kto wygra i tak zwycięzca wyjdzie z tego osłabiony. To, że Amerykanie zmasakrują Habsburgów jest dla niego takim samym sukcesem jak fakt, że Habsburgowie zmasakrują Amerykanów.
Brak poświęcenia:

Pierwszy tom trylogii Oś Czasu. Fabuła: bojowa grupa US Navy cofa się w czasie w okres II Wojny Światowej. Fanje.
Jedną z zalet military fiction jest dla mnie fakt, że gatunek ten ceni tradycyjne (wedle niektórych „męskie”) wartości, takie jak siła, moralność, opanowanie, umiar, waleczność, pragmatyzm, zdrowy rozsądek i bohaterstwo rozumiane jako gotowość do poświęcenia. W połączeniu z konsekwentną fabułą, dużą ilością walk i często brutalnością sprawia to, że niestety często w tego typu książkach bohaterowie giną.
I muszę powiedzieć, że traktowałem to niejednokrotnie jako zaletę lektury. Wiecie: nie do końca lubię zabijanie postaci. Wprowadza ono do lektury nutkę nieprzewidywalności, ale współcześnie bardzo często postacie zabijane są z trzech powodów: 1) by pokazać czytelnikowi, że życie jest do dupy 2) żeby było mu smutno 3) bez większego sensu, by pokazać, że mamy do czynienia z widowiskiem podobnym do GoT / ambitnym anime.
Ringo, Flint czy Weber natomiast potrafią ukazać śmierć jako wydarzenie z jednej strony niewymuszone, służącą do czegoś więcej, niż bicie widza emocjonalnym młotkiem po głowie, a z drugiej przejmujące. Wojna to po prostu straszna rzecz i ludzie w jej trakcie giną. Dotyczy to także tych, którzy są sympatyczni, mają poczucie humoru i budzą sympatię. Oraz bohaterów wcześniejszych akcji.
Czytając ich książki nie raz dane było mi się wzruszyć.
Tego trochę brakuje w Gate, podobnie jak w ogóle napięcia. Brak zagrożenia sprawia, że bohaterowie mogą zabić każdego, kto tylko ich zdenerwuje i dość często tak właśnie robią. Szczęście polega na tym, że racja moralna leży po ich stronie. Niemniej jednak taka władza rodzi pokusy. Nie zdziwiłoby mnie więc, gdyby koniec końców sprawa zmieniła się w jakieś nawracanie dzikich za pomocą strzelb. I zakończyła równie tragicznie.
Brak akcji:

I polski akcent. Tym razem w czasie cofa się batalion współczesnego Wojska Polskiego, by tłuc Niemców. Książka bardzo fatalistyczna.
Ostatnim, co mam zamiar zarzucić Gate jest powolna akcja anime (manga pod tym względem jest bardziej wyśrodkowana). Niestety seria ta skorzystałaby na skróceniu jej o połowę. Większość jej zawartości to dość nudne gadanie, prawdziwych wydarzeń jest mało. I co więcej służy ono tak naprawdę do niczego. Wersja mangowa dużo lepiej potrafi wypośrodkować sceny akcji z przygotowaniem fabularnym przez co jest mniej nużąca.
Problemem Gate jest trochę nieudane „przygotowanie”, mogące wynikać z różnic w materii twórczej między książką, a filmem. „Przygotowanie” to moja nazwa na sztuczkę znaną choćby z książkowych horrorów, wykorzystywaną też przez takich pisarzy jak Flint, Weber, Drake czy Ringo. Polega ona na odwróceniu uwagi czytelnika spokojną fabułą i często nieśpiesznym przebiegiem akcji, skupionym na wydarzeniach obyczajowych, romansie, zagadnieniach drugiego planu etc. Po nim dochodzi do nagłych wydarzeń obfitujących w akcję, takich jak atak seryjnego zabójcy w trillerach / horrorach czy nieprzyjaciół w military fiction. Nagły przeskok tempa akcji wywołuje u czytelnika szok i zaskoczenie, co potęguje emocjonalne zaangażowanie czytelnika.
Gate natomiast ogląda się momentami jak obrady sejmu, a sceny akcji nie są ani tak dobre, ani tak intensywne.
W zasadzie wszystko się zgadza… poza strategicznie pominiętymi drobiazgami. Pierwszy to fakt, że autor, oraz ilustrator/rysownik mangi opartej o całą franczyzę, to byli żołnierze JSDF. Drugi, to fakt że zarówno przyprawiające o zawrót głowy tempo wydawnicze jak i dorobienie się dwusezonowej adaptacji anime było w znacznej mierze finansowane… przez rzeczone Siły Samoobrony, które całą „imprezę” traktują jako kolejny już materiał rekrutacyjny. Wobec tych dwóch faktów, wiele braków które wymieniasz staje się ABSOLUTNIE naturalnymi…
Co za różnica, kto płacił, skoro produkt jest średni (tak 7/10 powiedziałbym)? Nie zrozummy się źle: Gate to niezłe anime i dobra manga, ale miała potencjał na bycie lepszą.
A co do wojaczki: Ringo był spadochroniarzem i nawet dostał kilka orderów za zasługi, Heinlein służył w marynarce wojennej, Haldemman walczył w Wietnamie i dostał Pupurowe Serce, Birmingham jest pracownikiem brytyjskiego Ministerstwa Obrony Narodowej… Ich książki to też jedna wielka pochwała wojskowości (za wyjątkiem Haldemman’a, który wojny nienawidzi).
Ciekawy choć znowu hermetyczny tekst.
Pamiętaj, że coś skierowano do młodzieży i na dodatek miało być propagandowe, więc wiadomo, że armia zachowuje się tak a nie inaczej
Sam miałem kiedyś pomysł o Polsce z 1930 roku, która za pomocą mocy Twardowskich, trafiają do świata fantasy…
Choć generalnie jestem bardzo spetycznie nastawiony do militarzmu w fantastyce
Ojojojoj… Ale by biedne elfy i krasnoludy łomot dostały…
Nie takie biedne bo nie byliśmy w stanie dokonać inwazji bo 1 możliwości przesyłowe były ograniczone 2 Nie mogliśmy poszaleć, aby inni się nie skapnęli 3 Władzy zależało raczej na inkorporacji wiedzy magicznej do technologii, bo budowa infrastruktury kolonialnej była problematyczna 4 Interesy osobiste Twardowskich. Jednym słowem zabawa w korteza
A wiesz co byłoby śmieszne? Jakby potraktować to trochę bardziej na poważnie pod względem historyczno-epidemiologicznym. Wraz z armią ze świata fantasy do Japonii dostaje się ospa krasnoludzka, elficka grypa oraz gruźlica odorkowa. Ludzie z Ziemii nie są na nie odporni, co prowadzi do wybuchu gigantycznej epidemii, która sieje tym większe żniwo, że zarazki roznoszone są nowoczesnymi środkami transportu. Jednocześnie ludzie z fantasy zawlekają do siebie jakąś, ziemską zarazę, u nas niegroźną.
Ziemskie siły zbrojne pakują się do portalu, żeby łapać tubylców, którzy są odporni i pobrać antygeny, na podstawie których można byłoby przygotować leki albo szczepionki, zanim Ziemię szlag trafi. Jednocześnie trzeba zaszczepić kilka milionów tubylców, zanim wymrą na ziemskie choroby.
Lokalna władza jest na wojnie, więc w tym wszystkim przeszkadza.
Jak to czytam, to zastanawia mnie jaką to ewolucje przechodzi japońska popkultura… W latach 80-tych hitowe seriale o Gundamach, „Macross” i „Armored Trooper VOTOMS” miały bardzo antymilitarystyczną i antyheroiczną wymowę, mimo iż obfitowały w batalistykę i czasami wręcz apokaliptyczne zmagania.