O słowiańskości Wiedzminów, czarnoksiężników, wilkołaków i wąpierzy:

wiedzminJednym z podstawowych moim zdaniem błędów początkujących twórców fantasy jest pisanie książek o słowiańszczyznie. Jest to błąd, o którym już kiedyś pisałem, który popełniło wielu i na którym średnio raz na trzy lata ktoś ginie. Ostatnimi czasy, na fali kinder-nacjonalizmu, który kilka lat temu zrobił się modny tendencja ta przybrała na sile. Twórców motywuje „oszałamiający sukces zagraniczny przesiąkniętej słowiańskością gry Wiedźmin”. Piszą więc o słowiańskich wilkołakach, czarnoksiężnikach i wąpierzach.

Czy jednak te stwory faktycznie są słowiańskie? Oraz czy przekonanie o poziomie sukcesu Wiedźmina jest prawidłowe?

Zacznijmy od tego Wiedźmina.

Oszałamiający” sukces Wiedźmina:

Pierwsza gra z serii Wiedźmin odniosła sukces tak oszałamiający, że przez pierwszy rok po jego premierze bano się, że CD Project zbankrutuje. W okresie tym Wiedźmin sprzedał się w milionowym nakładzie, co dało początek późniejszym opowieścią o jego sukcesie. Tej ilości nie da się nazwać jednak w żaden sposób oszałamiającym wynikiem, w szczególności jak na grę AAA, co gorsza gra sprzedawała się głównie na terenach, gdzie twórczość Sapkowskiego była dobrze znana. Najwięcej Wiedźminów sprzedało się (kolejno) w Niemczech i Rosji, wpływy z Wiedźmina ledwie wystarczyły na pokrycie kosztów produkcji gry. Niestety: milion sprzedanych egzemplarzy był sukcesem jak na polską grę w roku 2007, jednak w skali światowej nie był to sukces oszałamiający. To skala jakieś Legend of Grimrock, o którym pewnie połowa czytelników nie słyszała.

Zrodził on jednak legendę. Na legendę tą dali nabrać się nie tylko miłośnicy kultury popularnej, ale też inwestorzy giełdowi. W efekcie w maju 2011, w przeddzień rynkowej premiery Wiedźmina 2 giełdowy wskaźnik C/Z wynosił 550. Wskaźnik ten pokazywał nam przez ile lat firma, przy swych ówczesnych dochodach musiałaby pracować, żeby pokryć cenę swych akcji przez 550 lat. Nic więc dziwnego, że w dniu premiery kurs tąpnął (źródło: Bankier).

3510_5ebf_390Gra sprzedała się w nakładzie 3,5 milionów egzemplarzy, windując jednocześnie sprzedaż Wiedźmina I i przynosząc niezłe zyski, choć jej sukcesu nie dał się w żaden sposób nazwać oszałamiającym. Gra po prostu sprzedała się przyzwoicie. Podobny sukces odniosła np. marka Trine.

Podobna sytuacja wydarzyła się w trakcie premiery Wiedźmina 3, gdzie C/Z urosło do wartości 450 (co sprawiło, że niżej podpisanemu puściły nerwy i uciekł z akcji). Tym razem jednak katastrofa nie nastąpiła. W pierwsze sześć tygodni sprzedało się 6 milionów egzemplarzy gry, czyli niemal tyle samo, co obu jej poprzedniczek jednocześnie. Kurs, (ku mojej rozpaczy) urósł natomiast o 60 procent i urealnił się na zdrowym poziomie C/Z 10 (no nic, i tak wcześniej kupiłem 11 Bit Studios na „pierwszej świecy”, giełdowcy wiedzą o co chodzi).

Powiedzmy sobie szczerze: CD Project robi świetne gry. Wyniki sprzedaży Wiedźmina 3 są natomiast absolutnie rekordowe i absolutnie zasłużone. Więcej: to pierwsza gra powinna je zgarnąć. Jednak czekać było trzeba aż 8 lat, by zostały docenione.

Trudno więc nazwać to sukcesem oszałamiającym. A tym bardziej zaskakującym.

To wynik ciężkiej, wieloletniej i systematycznej pracy.

Twierdzić, że na świecie dzięki temu panuje moda na słowiaństwo jest natomiast kłamstwem. Elementy słowiańskie bowiem dość konsekwentnie z gry usuwano. I tak naprawdę gra nie zawiera ich zbyt dużo.

Turbosłowianin Sapkowski:

Turbosłowiańska żagnica (zdjęcie własne). Od zwykłej różni się tym, że (jak wszystkie święte bestie Turbosłowian) żywi się Żydami.

Turbosłowiańska żagnica (zdjęcie własne). Od zwykłej różni się tym, że (jak wszystkie święte bestie Turbosłowian) żywi się Żydami.

Trudno też nazwać Wiedźmina, zwłaszcza w wydaniu Sapkowskiego szczególnie słowiańskim. Zasadniczo, to poza kilkoma, słowiańsko brzmiącymi nazwami (np. Wyzima, strzyga, utopiec) i postaciami z ludu posługującymi się gwarą tak naprawdę słowiańszczyzny tam nie ma. Większość nazw to typowe, post-DeDekowe fantasy z rasami jak elfy, krasnoludy i gnomy. Duża część bestii to stwory albo ogólnoeuropejskie albo nazwy entomologiczne, określające niektóre gatunki owadów (żagnica to rodzaj ważki, żyrytwa czyli gatuek chrząszcza wodnego, krabopająk czyli rodzaj pajęczaka). Pojawiają się stwory z folkloru hiszpańskiego (bruxa) i niemieckiego (alp), nazewnictwo irlandzkie (dhonie, sidhe) oraz francuskie (Angoulme). Owszem pierwsze opowiadanie jest oparte na kanwie śląskiej bajki o strzydze, jednak większość pozostałych inspirowana jest baśniami ludowymi pochodzącymi z innych kręgów kulturowych. Mamy więc Piękną i Bestię (francuską), mamy Królewnę Śnieżkę i inne, zebrane przez Braci Grimm, niemieckie baśnie, mamy andersenowską Małą Syrenkę…

Zresztą, co Sapkowski myślał o słowiańskiej fantasy napisał w swoim eseju Piróg Albo Nie Ma Złota W Górach Szarych.

Komuś bowiem przypomniało się, żeśmy nie gęsi i nie jacy tacy. Wychodząc z pozornie słusznego założenia, że opierające się na archetypach jest wstecznictwem i wtórnictwem, autorzy młodszego pokolenia wzięli pióra w garść – i stało się.
Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają przyjaciele-Moskale – lietom, cwietom i – izwinitie – gawnom. Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?
Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.
Ni z tego, ni z owego zniknęły wampiry, pojawiły się wąpierze i strzygaje (sic!), zamiast elfów mamy bożęta i inne niebożęta, zamiast olbrzymów i trolli mamy stoliny. Zamiast czarodziejów i magów mamy wieszczych, wołchwów i żerców. Zaiste, brakuje jeno chlejców.

Ponoć Wiedzmin I jest dużo bardziej słowiański niż książka. Jeśli tak, to nie dziwię się, że Sezon Burz napisany jest tak, jakby Sapkowski się na kogoś ciężko obraził.

Czarnoksiężnik czyli „Czarny Ksiądz”

2728_8cce_500Rozjechaliśmy więc słowiańskość Wiedźmina walcem, jedźmy więc dalej.

Kolejnym uroczym wynalazkiem rodzimych słowianofilów jest Czarnoksiężnik, czyli rzekoma ludowa postać będąca prasłowiańskim kapłanem, z czasem rzekomo utożsamiona z kapłanem diabła (stąd „czarny” i „ksiądz”).

Ogólnie rzecz biorąc: badania językowe są piękne i dają niezłe rezultaty, ale mają kilka wad. Po pierwsze: by je prowadzić, należy być świadomym, że między okresem pogańskim, a współczesnością było 1000 lat historii, w trakcie której coś się działo.

Po drugie należy zdawać sobie sprawę, że istniało w tym czasie coś takiego jak języki Staropolski i Średniopolski o innym aparacie znaczeniowym, niż obecnie używany Nowopolski.

Po trzecie: że od XVI wieku istniało coś takiego, jak rynek książki rozrywkowej, którą to książkę początkowo sprowadzano głównie z Niemiec. Tam też nawiasem mówiąc w znacznej mierze się ją drukowało (także tą wydawaną w języku polskim).

Tak więc: Czarnoksiężnik nie jest oczywiście żadnym, slowiańskim kaplanem, tylko galo-romańskim Nigromantą (łac. Nigromancer), przodkiem również Nekromanty. Słowo to oznacza „człowieka odprawiającego nocne rytuały” czyli faktycznie poganina lub bałwochwalcy i to dość specyficznego, czczącego bóstwa podziemne w tajnych, często antyspołecznych rytuałach. Nie chodzi tu jednak o Prasłowianina, ale o Rzymianina lub Galo-Rzymianina i resztki ich folkloru.

Nigromanta stał się postacią bajkową, która trafiła do ballad rycerskich, gatunku literackiego wpierw ustnego, w formie pisanej bardzo popularnego od XII do XVIII wieku. Trafił do nas wraz z literaturą popularną z zachodu, tak samo jak (dużo później) Tolkienowskie elfy Sapkowskiego. Czarnoksiężnik jest natomiast tłumaczeniem z języków romańskich na polski.

Jego zródłosłowem faktycznie jest podobny do słowa „ksiądz” jednak nie chodzi tu o kapłana. Pochodzi od słowa „książę” czyli „władca”, które początkowo nie znaczyło osoby o szlachetnym rodowodzie, ale wodza, przywódcę, postać ważną. Stąd przyległo do „księdza” czyli przywódcy religijnego oraz „czarnoksiężnika” czyli tego, który włada nocą / ciemnością (od „nigro” czyli ciemność, noc). Wybrano je zapewne z tej przyczyny, że już w czasach, gdy ten wyraz się spopularyzował było ono archaiczne.

Nie jest to więc prasłowiaski kapłan, ale galo-germano-romańska postać literacka.

Krewniakiem Czarnoksiężnika jest jak już wspominałem Nekromanta, który również jest zniekształconym w ludowej łacinie (ludowa łacina była językiem dominującym w Europie do XII wieku, kiedy zmieniła się w języki narodowe Włoch, Francji, Rumunii i Hiszpanii) słowem Nigromanta (gdzie rytuały nocy zmieniono mu na rytuały śmierci przekręcając jedną głoskę).

Słowo „nigromance” nawiasem mówiąc nadal występuje w językach francuskim i hiszpańskim, gdzie po prostu znaczy „czary” bez negatywnego wydźwięku.

(Źródło: Danielle Regnier-Bohler „Świat fikcji” w „Historia życia prywatnego: od Europy feudalnej do renesansu”, Warszawa 2005)

Wąpierz:

marcelineKolejny element to te nieszczęsne Wąpierze, z rożnych powodów uważane za poprawną, chłopsko-ludowo-słowiańską odmianę Wampira. Odnoszę wrażenie, że za popularność Wąpierza odpowiada głównie Sapkowski i jego komediowa stylizacje części wypowiedzi na zabobonną ludowość. Ktoś jednak nie zrozumiał żartu… Jest to pomyłka tym tragiczniejsza, że wiele wskazuje na to, że słowo „Wąpierz” w ogóle nie było znane, stanowi neologizm.

Tak więc Wąpierz nie jest wymieniany ani w „Mitach, wierzeniach i podaniach dawnych Słowian” J. Strzelczyka, ani w „W kręgu upiorów i wilkołaków” B. Baranowskiego.

Wyjątek stanowi „Polska demonologia ludowa” Leonarda Pełki wymieniające jako „demony pijące krew” zmory, mary, gnieciuchy, nocuje, wampiry, upiry, strzygi, morusy, nocnice, bize, dusice, wieki, wypióry, strzygonie, upiory i (bliskoznaczne) wampierze.

Z tego grona interesują nas wampiry, upiry, wypiórym, upiory i wampierze (a nie wąpierze), które oczywiście są tą samą istotą i pierwowzorem stokerowskiego „Vampire”. Różnice biorą się stąd, że w zależności od okolicy i wewnętrznej gramatyki danej gwary głoska „wu” może być wymawiana jako „w”, „wu”, „wiu” lub „ju”. Wszystkie te istoty są więc zapewne jednym typem stwora.

Jedynym, który wymienia „wąpierza” w czystej formie jest Moszyński („Kultura duchowa Słowian”, pierwotnie twierdziłem inaczej, ale wygląda na to, że po prostu niedokładnie prowadzę notatki, dzięki za czujność Alira). Twierdzi on, że nazwę Wąpierz używa się na Lubelszczyźnie. Rozwija on także myśl:

„Co do ludowych polskich postaci nazwy wampir-upiór, to na wschodzie kraju spotykamy formy zależne od ruskich (łupirz, wypiór i t. p.); jednak pod Lublinem używa się, jak to wiem dowodnie, wyrazu wąpierz, a forma ta znajduje odpowiednik w dwu jednakich nazwach miejscowości, położonych niedaleko od siebie w prawem dorzeczu dolnej Wisły: Wąpiersk, oraz w nazwie łąki w okolicy Poznania: Wąpierz.

Stronę dalej nazywa też wyraz „wąpierz” słowem czysto polskim.

Tak więc jeśli już, to należałoby powiedzieć, że upiór, wampir i wąpierz to w najgorszym razie inne nazwy tej samej stwory.

(Za pomoc i konsultację językową przy tym punkcie chciałbym podziękować pani magister filologii słowiańskie Alira_14. Miłej pracy przy doktoracie. Bardzo przydały się też „Nauki pomocnicze historii” Szyjewskiego od Grisznaka.)

Prasłowiański” wilkołak

Z braku wystarczająco przaśnych memów o wampirach będzie mem o Finie.

Z braku wystarczająco przaśnych memów o wampirach będzie mem o Finie.

Kolejny element to twierdzenie o prasłowiaństwie wilkołaków. Tak naprawdę trudno stwierdzić pochodzenie wilkołaka. Wilcze demony były popularne w chyba każdej kulturze, mającej z wilkami kontakt. Tam, gdzie nie było wilków występowały natomiast demony lwie, tygrysie lub jaguarowe.

Niemniej jednak (anglojęzyczna) Wikipedia twierdzi, że w europejskich baśniach można napotkać dwa rodzaje wilkołaków. Są to:

  • Czarownik-wilkołak, czyli człowiek przybierający postać wilka, zaklinający wilki i często z nimi żyjący. Poluje na ludzi i zjada ich mięso, jest też częstym przeciwnikiem dzielnych rycerzy. Pojawia się on po raz pierwszy w romansach rycerskich, jeszcze w XI wieku. Wilkołak ten występuje we Francji, Holandii, w Niemczech oraz na wybrzeżu Bałtyku, w dawnych Prusach, Estonii, na Litwie, Łotwie i w krajach skandynawskich.
  • Upiora-Wilkołaka, którym jest zmarły, wcielający się w postać wilka i pijący krew jak wampir. Istota taka występuje wśród Słowian Bałkańskich, Węgrów i Rumunów.

Istnieją więc dwie teorie. Pierwsza wychodzi od wierzeń germańskich, w których dość mocno odnotowany jest kult wilków. Te pojawiają się bowiem zarówno u Wikingów jak i German kontynentalnych, głównie Saksonów (Saksoni jak i wcześni Normanie byli ludami sąsiadującymi). Pojawiają się też w prawie salickim, które nakłada kary na każdego, kto przybierze skórę wilka i będzie uczestniczył w rytuałach mu poświęconych. Prawdopodobnie chodzi tu o jakiś kult wojowników, być może powiązany z nordyckimi berserkami, którzy również ubierali się w skóry zwierzęce.

Pojawiają się oni w romansach rycerskich, jako przeciwnicy rycerzy. Ja jednak wiązałbym ich pochodzenie z klęską głodu, jaka wydarzyła się w X wieku w Europie Zachodniej, przynosząc jej blisko 30 lat głodnych w ciągu jednego stulecia. Jak zwykle w takich wypadkach musiało dochodzić do aktów kanibalizmu, które być może powiązane zostały z dawnymi czarownikami-poganami czczącymi wilki i uwieczniono w folklorze, który potem roznieśli holenderscy i niemieccy osadnicy, którzy zbudowali Gdańsk, Malbork i Królewiec.

Według tej samej teorii słowiański Wilkołak pochodzi od Waregów i Rurykowiczów, którzy założyli Ruś Kijowską, a wśród których mieli być wyznawcy wilka.

Teoria druga jest w zasadzie zbieżna. Zakłada ona istnienie dwóch gatunków wilkołaka. Pierwszym jest wzmiankowany wyżej, drugim: upiór czyli wampir, któremu lokalnie przypisano umiejętność wcielania się lub przybierania postaci wilka.

Alira twierdzi (co warto dodać), że teorią tą stosowano, jako dowód na to, że wampir i wilkołak były kiedyś tą samą istotą i dopiero z czasem nastapiło ich rodzielenie. Twierdzi też, że oba stwory należą do tak zwanych „potworów archetypowych” spotykanych we wszystkich kulturach i odzwierciedlających uniwersalne obawy człowieka. Tak więc twierdzić, że ktokolwiek wymyślił go pierwszy jest szczytem ignorancji.

Oto, czego o historii polski dowiedziałem się z Internetu.

Oto, czego o historii polski dowiedziałem się z Internetu.

Jeśli zaś chodzi o XIX wieczną teorię słowiańskiego pochodzenia wilkołaka, który następnie rozpowszechnił się po Europie, to obecnie jest ona przez środowisko naukowe traktowana podejrzliwie. Niestety XIX wieczni uczeni często owszem, mieli dobre chęci, ale warsztat i bazę porównawczą żadną. Współcześni turbosłowianie różnią się od nich tym, że często dobrych chęci nie mają. Chodzi im wprost o mitologizowanie przeszłości.

Kiedyś napiszę notkę o tym, co dowiedziałem się o historii Polski ze słowiańskich stron internetowych (jak się okazuje historia ta zawiera kosmiczną wojnę z żydowskimi space marines, wybuchające kryształy, bomby atomowe i kolonizacja Ziemi jak w Battlestar Galactica).

Wiedźma:

Na Wikipedii (polskiej) o słowiańskich wiedźmach możemy przeczytać:

Wiedźma – w przedchrześcijanskich słowiańskich społecznościach kobieta posiadająca wiedzę, związaną z ziołolecznictwem, medycyną, przyrodą. Osoba szanowana przez społeczeństwo, zwracano się do niej po rady. Pierwotnie w kulturach słowiańskich wiedźmę nazywano wiedma, widma. Wiedźma posiadająca zdolności lub cechy magiczne nazywana była ciotą.

Pierwotnie, prawdopodobnie aż do połowy IX wieku na terenach wschodnich słowiańszczyzny, owo określenie nie było pejoratywne. W wyniku ekspansji chrześcijaństwa i piętnowania rytuałów ludowych i pogańskich zwyczaj gromadzenia i przechowywania wiedzy przez osoby w wybranych rodach uległ zapomnieniu. Wiedźmy oskarżano o czary, dlatego obecnie wiedźma często utożsamiana jest z czarownicą.

Współcześnie wciąż można spotkać kobiety parające się zielarstwem we wschodniej Polsce, jak również wywodzące się z tradycji prawosławnej szeptunki, inaczej zamawiaczki.

1588_2c9b_500Artykuł ten nie ma jednak żadnych przypisów, powołuje się też na tylko jedno źródło, którego nie miałem możliwości zweryfikować. Na stronach słowiańskich pojawiają się natomiast jego bardziej rozbudowane wersje, dodające jeszcze kult księżyca i kobiecych bogiń.

Kolejną ciekawą rzeczą, że od tego samego, indo-irańskiego słowa „veda” od którego pochodzi słowo „wiedza” i „wiedźma” pochodzi też anglojęzyczne „witch” i środkowo-dolno-nieckie „wicken”.

Ja osobiście traktowałbym to sceptycznie, bowiem kojarzy mi się z Wicca, które aspiruje do bycia pierwotną religią czarownic, ale powiedzmy sobie szczerze: faktografia nie jest istotną zaletą ruchu wyznaniowego. Bardziej prawdopodobne, niż słowiańskie pochodzenie ogólnoeuropejskiej Wiedźmy wydaje mi się, że najpierw polscy Wiccanie zrobili copy-pastę od angielskich (być może słuszną), a potem polscy poganie copy-pastowali od Wiccan wywalając przy okazji wzmianki o jej nie-słowiańskich odpowiednikach, żeby nie wyszło, że mają takie same wierzenia jak Niemcy (gdzieś po drodze najpewniej byli też turbosłowianie rosyjscy, bo od nich nasi dość dużo ściągają).

Z tymi wiedźmami w ogóle jest śmiesznie, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy coś takiego w ogóle faktycznie istniało. To znaczy: z całą pewnością je sądzono i skazywano na stosy. Jednak nie ma dowodów na to, czy wśród skazanych byli jacykolwiek przedstawiciele faktycznej tradycji magicznej. W prawdzie prawo przeciwko czarownicom jest bardzo stare, wywodzi się jeszcze z rzymskiego Prawa Dwunastu Tablic i przetrwało aż do XVIII wieku, ale już we wczesnym średniowieczu przepisy te były żywo dyskutowane, bo ludzie za bardzo nie wiedzieli o kogo ustawodawcy chodziło.

IMHO całkiem możliwe jest więc, że źródłosłów i idea czarownicy nie jest wcale pogańska i praindoeuropejska, tylko została na nowo stworzona i rozpropagowana w Malleus Maleficarum oraz jego tłumaczeniach z łaciny na języki ludowe.

Podsumowując:

Zacytuje mój autorytet:

Ten wpis został opublikowany w kategorii Fantasy, Gry komputerowe, Książki i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

24 odpowiedzi na „O słowiańskości Wiedzminów, czarnoksiężników, wilkołaków i wąpierzy:

  1. Grisznak pisze:

    Zgodzę się do słowiańskości – w pierwszymi Wiedźminie zabiły mnie Świętowitki robiące za bramę do wioski. Kto na to wpadł, nie wiem, ale towar musiał brać mocny.
    Acz przyznam, że nie jest to dla mnie w sumie problem – na zachodzie robią z kultury celtyckiej czy antycznej niekiedy takie cuda na kiju, że śmiech bierze. O tym, co Japońce wyczyniają z własną mitologią, wiesz doskonale. Czemu więc i nam nie wolno się bawić słowiańszczyzną? Zwłaszcza, że dożyliśmy takich fajnych czasów, gdzie słowa „Słowianin”, „słowiański” nie budzą już automatycznie negatywnych skojarzeń politycznych, co jeszcze przed 1989 wcale nie było rzadkie. Fantastyka to nie językoznawstwo, bawmy się więc strzygoniami, wąpierzami i resztą tej zgrai.

    • A wiesz, co moim zdaniem byłoby lepsze? Skoncentrować się na historycznych epokach, do których są źródła, jest wiedza i z którymi wiąże się prawdziwa, narodowa mitologia. Czyli na czasach piastowskich. To mogłoby działać. I zdaje się nawet działa.

      • Grisznak pisze:

        Bo ja wiem… to dwie zupełnie inne bajki. Czasy piastowskie to już generalnie dość cywilizowane średniowiecze, w wydaniu zachodnim, mało w nim słowiańskości. Acz nie mówię, Cherezińska zrobiła z tego kawał świetnej literatury, więc da się jak najbardziej. Tylko im dalej od słowiańszczyzny, tym bardziej na zachód, w stronę tego, co uniwersalne.
        Ale słowiańszczyzna to nasz mit utracony. Nie wiem, czy miałeś okazję czytać „Niesamowitą Słowiańszczyznę” Marii Janion (jeśli nie, to polecam), ale widać od początków naszej proto-fantastyki, że autorzy szukają w słowiańszczyźnie, w jej szczątkach inspiracji – masz Mickiewicza jego Dziadami, pieśniami itd, masz Krasińskiego, który zaczyna od słowiańskiego gotyku w swoim „Mściwym Karle i Masławie”, potem jeszcze Kraszewski z jego „Starą Baśnią”. To wciąż gdzieś tam w nas tkwi, jakaś zadra z ułamanego kontinuum historycznego. I dlatego tylu artystów po nią sięga. Mniejsza z tym, jak to robią – ale moim zdaniem to fajnie, tak długo, jak nie skaczą z tym w politykę.

  2. Mr. Krzemień pisze:

    Przed napisaniem tego wypadałoby jednak zagrać w grę, zobaczyłbyś nie tylko wilkołaki i wampiry, ale także ubożęta, biesy, utopce, nawiązania do Pana Twardowskiego, południce i inne. Pisanie w oparciu o wikipedię jest słabe.

  3. Siman pisze:

    Ja się odniosę do pierwszej części tekstu, bo już któryś raz wspominasz o rzekomym widmie bankructwa przez CDP i muszę sprostować.

    Po pierwsze, pierwszy Wiedźmin z całą pewnością nie był grą AAA. Rok 2007 to jeszcze czasy sprzed rewolucji mobilów i indiasów, gdzie w gamedevie znano tylko jedną metodę robienia gier, która pozwalała zarobić sensowne pieniądze, czyli tworzenie dużych, poważnych, trójwymiarowych produkcji, najlepiej RPG albo FPS. Zarówno wielkie korporacje, jak i małe studia robiły w gruncie rzeczy podobne gry, z tą róznicą, że im budżet mniejszy, tym mniej wypasiona grafika, krótszy i słabszy gameplay, mniej bajerów, więcej bugów itd. Wiedźmin mógł więc pozować na grę AAA (i taką wizję sprzedawali marketingowcy CDP), ale to nie znaczy, że nią był. Tym bardziej, że w tamtym okresie wszystkie „tripeleje” musiały wyjść na konsole, pecet był platformą drugiej kategorii, poza Blizzardem żaden wydawca nie wypuszczał dużych tytułów z wyłącznie na PC. Więc gra tego typu automatycznie trafiała do kategorii budżetówki.

    Poza tym, gdy CDP postanowił na początku lat dwutysięcznych zrobić Wiedźmina, miał to być typowo niskobudżetowy tytuł, z kosztami produkcji rzędu 3-4 mln złotych (sic!). Tyle że przy okazji postawił sobie bardzo ambitne cele, a że nigdy wcześniej gier nie robił, więc produkcja zaczęła bardzo niebezpiecznie się przedłużać, a koszty urosły finalnie do ok. 25 mln złotych. W polskiej skali rzeczywiście była to już superprodukcja, ale w skali światowej oznaczało to co najwyżej średniobudżetówkę. I w tej skali sprzedaż jedynki była bardzo dużym sukcesem, zwłaszcza, że gra trafiła wyłącznie na PC, a przychody kilkukrotnie przekroczyły koszty produkcji.

    Co więcej, sukces Wiedźmina był na tyle duży, że firma uznała, że może teraz zarobione pieniądze zrobić na raz trzy tytuły: They (tytuł przejętego Metropolis), Wiedźmina 2 oraz równocześnie Wiedźmina 3 (który nie ma nic albo bardzo niewiele wspólnego z tym Wiedźminem 3, który wyszedł w tym roku). I właśnie chwycenie zbyt wielu srok za ogon (oraz kryzys z 2008, który podciął skrzydła części dystrybucyjnej), był przyczyną widma bankructwa CDP. W końcu skasowali zbędne balast, ale przez to dwójka kosztowała mniej więcej tyle samo co jedynka (27 mln zł), chociaż dzięki większemu doświadczeniu czas produkcji był krótszy i były to lepiej wydane pieniądze. No i sprzedaż drugiego Wieśka nie była taka znowu drastycznie większa, podajesz dane sprzedażowe z różnych okresów. Według informacji prasowych do momentu wydania X360 sprzedaż była ok. 30% lepsza niż jedynki. Wydanie konsolowe oczywiście poprawiło ten wynik, ale nie tak znowu drastycznie, na Xboxie nie był to jakiś wielki hit.

    Tak naprawdę grą AAA z prawdziwego zdarzenia, z równoczesnym wydaniem na 3 platformach, ogromnym budżetem (100 mln na samą produkcję i bliżej nieokreślona, ale na pewno gigantyczna kasa na promocję) i ilościowo oraz jakościowo wypasionym contentem był dopiero Wiedźmin 3. I to się oczywiście przełożyło na sprzedaż.

    Nie zmienia to faktu, że mit o którym mówisz ma swoje konkretne uzasadnienie: każda z części Wiedźmina była w momencie wydania najdroższą i najlepiej sprzedającą się grą zrobioną w Polsce (chociaż akurat W2 zostało szybko pokonane przez Dead Island).

    • Dokładniej rzecz biorąc (akurat był to moment, gdy krótko pracowałem w Cenedze) gry w tym okresie dzieliły się na kategorie cenowe: 150, 100, 75, 50, 20 i mniej niż 5 złotych. Gry AAA wpadały w pierwszą kategorię i co roku obniżano im cenę o jedną półeczkę niżej, aż spadały do tych 5 złotych, kiedy kierowano je do gazet komputerowych, co kończyło ich życie rynkowe. Gry słabszych kategorii zaczynały życie od którejś z przecenionych półeczek cenowych.

      Na złej sytuacji rynkowej CD Project odbiły się natomiast także ekspansja Steam-a, który zepchnął na margines rynek gier pudełkowych oraz polityka Empika i jego stosunki z dostawcami.

      I tak: fakt, że Wiedźmin jest najdroższą i odnoszącą największe sukcesy grą z Polski jest źródłem (a IMHO uzasadnieniem) jego mitu. Przy czym nie można powiedzieć, że świat nagle oszalał na punkcie słowiańszczyzny.

  4. Karoluch pisze:

    W kwestii słowiańsczyzny i fantasy na niej opieranej. Czym jest oparcie fantasy na słowiańskich klimatach czy jakiś innych? Tylko jakimiś środkami estetycznym i kilkoma nazwami. Plus położenie na cisku na pewne sprawy, a wypadku Wiedźmina na wsiowe sprawy, a nie „cny rycerzu zabij smoka i uratuj księżniczkę” jako główną misję w pierwszym akcie.

    Zbyt nie ma żadnej estetyki słowiańskiej, którą by powszechnie kojarzono. Sprawa z wikingami, celtami czy arabami jest jasna. Da autor bohaterom rogate hełmy (pal licho, że to też mit), każe pływać drakkarem i walczyć ze złymi trollami, no to mamy klimaty wikingów. Będą jacyś druidzi, menhiry i seide no to już klimat celtycki. Kolesie w legionowych zbrojach walczący z satyrami, pod wodzą wodza zwanego legatem, klimat antyczny. Latający dywan i dżin, klimat z tysiąca i jednej nocy. I tak dalej i tak dalej. Tymczasem nie ma w światowej popkulturze ukształtowanych powszechnie skojarzeń ze Słowiańszczyzną. Baa, nawet nie ma takich u nas, poza klimatem wiejskiej przaśności. Dlatego tworzenie fantasy odwołującego się do Biskupina, jakiś żerców i chlejców i niebożęt jest bezcelowe, bo nawet nie ma do czego się odwołać, bo o epoce przed chrystianizacją nie wiadomo praktycznie nic. Ruscy coś próbują też tam tworzyć, ale sądząc z filmu „Wołkadow. ostatni z rodu szarych psów” czy jakoś tak, też wychodzi na poziomie bożęt i niebożęt i błotnistego Biskupina (pochodzącego z czasów kultury łużyckiej zresztą). W Średniowieczu jak ktoś wyżej zauważył, u nas nie było zbytnio różnie niż w Europie, no biedniej i później wszystko docierało, ale bez jakieś strasznie wielkiej lokalnej specyfiki. Może ruscy mają lepiej, bo czasy Rurykowiczów były nieco bardziej specyficzne.

    W każdym razie w światowej popkulturze jedną rzeczą kojarzoną ze Słowiańszczyzną to są klimaty ruskie. Czyli futrzane czapy, białe niedźwiedzie, no taki Kislev z Warhammera. Tylko ono się kojarzy z tym właśnie krajem, a nie ze Słowiańszczyzną ogólnie. Jak mówiłem wyżej po prostu komuś na Zachodzie hełm z rogami i latający dywan od razu się z czymś kojarzą, a Słowiańszczyzna nie oferuje żadnych skojarzeń, bo nawet ten wsiowy klimat jest u nas z tym kojarzony, no bo niby słowiańszczyzna to taka wiocha. Lech to nie oznacza, że u nas nie ma ciekawych rzeczy mogących być inspiracją do fantasy. Jest taka jedna mityczna epoka, w której są osadzone polskie epopeje narodowe. Czyli czasy Pierwszej Rzeczpospolitej. Jest tutaj mnóstwo ciekawych i oryginalnych rzeczy, nie koniecznie do fantasy, ale ile japończycy nakręcili filmów o samurajach? A nasi szlachcice to co gorsi? W porównaniu do Zachodniej Europy nasz wiek XVII to exotico nie mniejsze niż jakaś Japonia. Tylko oczywiście mało kto o tym słyszał poza Polską.

    Wracając do wsiowatości klimatów Wiedźmina. Moim zdaniem to było jedno z najbardziej oryginalnych rozwiązań tej gry. Odmienne od typowego RPG jak Baldur’s Gate, Skyrim, Morrowind, Ice Wind dale, gdzie ratujesz świat, masz zadania od gildii wojowników (choć w Morrowindzie kretyńskie one były), tutaj zajmujesz się ludzkimi, małymi, głupimi sprawami, gdzie tylko sobie ręce upaprać możesz. Dlatego Wiedźmin jest najlepszą serią gier RPG, bo ma najlepsze postacie, najbardziej życie i prawdziwe, a nie drewniane kreacje w stylu dzielny palladyn, mistrz sithów w strasznej zbroi, czy kompletny drewniak ze Skyrima. W W1 więcej klimatów wsiowych, we W2 mniej, ale ów obraz świata został zachowany. Nie nazwę Wiedźmina grimdark, bo jednak tam nie ma jakieś durnej brutalności do absurdu, tylko po prostu taki świat normalny.

    • lenrock pisze:

      rzeczywiście słowiańskość nie ma charakterystyki odpowiedniej. Oznacza to mnie ni wiecej że twórca mitu sarmackiego był geniuszem! Te wszystkie kontusze i zakrzywione szable bronią się PR-owo 🙂

  5. Slann pisze:

    Imho trochę przesadzasz. Za ostro oceniasz zjawisko obecne niemal w każdy,m kraju. Nadinterpretacja przekazów mitologicznych nie jest wcale zła, a my mamy trochę rozchwianą osobowość jako naród ( totalna krytyka l i absolutna gloryfikacja)… jak to Słowianie.

  6. Majkosz pisze:

    Cześć!
    Łamię moją świętą zasadę nie pakowania się w rozmowy w Internecie, bo właśnie prowadzę sobie (całkiem na boku) drobny projekcik czytania „Wiedźmina” jako pewnego projektu utopijnej polskości, więc chciałem dorzucić kilka bardzo zdawkowych obserwacji.

    1. Moim ulubionym wątkiem jest utożsamianie w pewnym dyskursie polskości ze słowiańskością. To jest rozczulająco romantyczne, wręcz Mickiewiczowskie, ale dość powierzchowne, bo projekt polskości częściej bywał budowany na dystansowaniu się wobec słowiańskości, niż na jej internalizacji. Tu jest pierwszy problem interpretacyjny: po co upierać się przy „słowiańskiej fantasy” jako czymś innym wobec projektów angielskich i czy nie lepiej zastanowić się nad polskością? Ile „Wiedźmin” ma wspólnego z cyklem kijowskim, czy nawet tak ordynarną fałszywką jak „Słowo o pułku Igora”? Zresztą, twórcy gry rozumieją tę dwuznaczność bardzo dobrze i wprost demaskują romantyczność projektu.

    2. Nawet jeżeli przyjmiemy hipotezę słowiańskości, to przecież nie manifestuje się ona w nazwach potworków, tylko w sposobie prowadzenia fabuły. I tu jest pysznie: pesymizm, rzewność, bezsilność, zdegenerowany świat pogrążony w chorobie alkoholowej. Drobne rzemiosło dominuje nad handlem, ludzie żyją po folwarkach, miasta są elementem ewidentnie obcym (architektonicznie, kulturowo). Szlachta się panoszy, na tronach zasiadają łajdacy albo niedojdy. Zorganizowana, skuteczna kultura oparta o silne mieszczaństwo i absolutną władzę monarszą to najeźdźcy z Piekła rodem. I Geralt, co to nigdy w królami nie będzie w aliansach, zawsze gotów napyskować przedstawicielowi establishmentu, choćby to był lichy wójt. To wszystko jest dość swojskie, jak sądzę.

    3. O ile mi wiadomo (to będzie pedantyczne!), regularna ruska forma nocnego krwiopijcy to „upir”, znacznie bliższy fonetycznie „wampirowi”. „Upiora” chyba wymyślił sobie Mickiewicz, żeby było bardziej literacko i lepiej brzmiało w wierszu.

    Pozdrowienia!

    • Karoluch pisze:

      Ad. 2. Nie widzę sensu szukania „słowiańskości” w sposobie prowadzenia fabuły. Moim zdaniem taki obraz świata, taka konwencja pokazywania brudu, pesymizmu itp. jest po prostu naturalistyczny. Dlatego to wyróżnia książki Sapkowskiego na plus, spośród fantasy, które najczęściej pokazuje uproszczone nudne światy, nawet jeśli te książki są tzw. „grimdark”. Joe Abercrombie ponoć pisze grimdark, ale w porównaniu do pełnego życia świata wykreowanego przez Sapkowskiego, jest świat ukazany przez nie zachwyca swoją żywotnością i bogactwem.

      • Slann pisze:

        Akurat tej słowiańskości w sposobie prowadzenia fabuły w wiedźminie niewiele widać. Ja widzę tu Młodopolski Naturalizm, Geralt jawi mi się raczej jako ten cierpiący inteligent – Judym z mieczem.

    • O! Cześć!

      1) Ciekawe spostrzeżenie. Mógłbyś je rozwinąć?

      2) Tylko wiesz, momentami czytając Sapkowskiego, a dokładniej Wiedźmina miałem wrażenie, jakby po prostu przeczytał podręczniki szkolne do liceum dość dokładnie i wyciągnął wnioski. Nie wiem, czy można tu mówić o słowiańskości, czy tylko o znajomości historii średniowiecza.

      Btw. Majkosz mam pytanie niezwiązane: od dłuższego czasu nurtuje mnie pytanie czy „W cieniu białego drzewa” to twoje dzieło?

      • Majkosz pisze:

        Hej!

        1 i 2: właściwie, pracuję sobie w wolnych chwilach nad rozwinięciem, ale to trochę za obszerna kwestia na bloga (dotyczy też sposobu, w jaki konstruowane są podręczniki licealne). Przygotuję artykuł i dam znać. 🙂

        3. Tak, to książka na podstawie mojej pracy doktorskiej.

      • Chętnie go przeczytam.

        Btw. Ta teza, że fantasy jest gatunkiem umierającym lub martwym. Myślisz, że to prawda?

      • Majkosz pisze:

        Myślę, że teraz nie sformułowałbym jej tak ostro, ale coś jest na rzeczy. To znaczy: sztafaż fantasy (miecze, czary, smoki i inne cuda) ma się nieźle, choć na pewno nie ma już takiej wagi ani takiego wpływu jak w latach 90-tych, powiedzmy. Natomiast wciąż uważam, że projekt ideowy gatunku – czy to w moim rozumieniu, to znaczy historiozoficzny, czy w interpretacji entuzjastów odczytań mitycznych, raczej nie budzi już emocji. Trwają więc jakieś próby wypełnienia go czymś nowym, chyba głównie materią awanturniczą (choć to tylko strzał – nie czytam tego już tak intensywnie, jak te kilka lat temu). Myślę, że wiąże się to z gwałtownym nawrotem ideologii postępu, ponownym wzrostem prestiżu technologii i wielkim powrotem s-f. O którym zresztą sam piszesz w innym wpisie.

        Pozdrowienia serdeczne!

      • Tego, co pisałem o grach komputerowych bym nie mieszał ze światem książek. Tam panują zupełnie inne reguły gry. Koszt napisania gry komputerowej na początku lat 90-tych wynosił maksymalnie kilkadziesiąt tysięcy dolarów, pod ich koniec: kilkaset do 2-3 milionów. Dziś: kilkadziesiąt milionów. Naturalnym jest więc, że liczba pozycji spada i trendu nie da się odwrócić.

        Właśnie chętnie bym o tym podyskutował. Bo od jakiegoś czasu widzę właśnie takie zjawisko i trochę mnie ono niepokoi. Bo coraz trudniej jest mi znaleźć sobie ksiąki do czytania.

        Z jednej strony gatunek cały czas jest, (posługując się nazewnictwem giełodowym) fundamentalnie bardzo mocny: jest wielu pisarzy, sporo książek wychodzi, wśród 10 najchętniej czytanych pozycji na świecie dwie to książki fantasy, trzecią (Zmierzch) da się pod fantasy podczepić.

        Ale technicznie nie jest już tak fajnie. Owszem, książek jest dużo, ale chyba mniej, niż w latach 90-tych, brakuje też tak naprawdę jakiegoś Game Changera, który zmieniłby myślenie o gatunku, jak zrobił to Conan, Władca Pierścieni, Elryk, Ziemiomorze, Czarna Kompania… Chyba ostatnim takim, czysto gatunkowym dziełem (czyli nie licząc New Weird i poprzedzających go książek) była Gra o Tron. Czyli powieść za rok już 20-letnia.

        A Science Fiction wraca, bo raz, że stajemy przed nowymi wyzwaniami, dwa, że na progu czwartej czy piątej (zależnie kto liczy) rewolucji naukowo-technicznej. Tak więc jest o czym pisać.

      • Majkosz pisze:

        Hej!

        Nie tyle idzie mi o mieszanie rynku książki i gier, ale o pewną wspólnotę tła kulturowego: to znaczy, od jakiegoś czasu s-f jest atrakcyjniejsze (czy też, wydaje się atrakcyjniejsze) niż fantasy – w latach 1990-tych było odwrotnie. I to ma swoje kulturowe powody, myślę, że bardziej złożone niż tylko „próg rewolucji naukowej”, chociaż przekonanie, że za chwilę coś się zmieni, na pewno gra w tym bardzo istotną rolę. Ale tu znów wchodzimy w przestrzenie zbyt rozległe na komentarz na blogu.

        Natomiast ad fantasy: moja obserwacja jest identyczna. Niby jest jakiś Abercrombie, jakiś Lynch, jakiś Sanderson, ale to wszystko wydaje się strasznie mechaniczne, pozbawione perspektywy i strasznie fanbojskie. Tak właśnie manifestuje się to, co – trochę dramatycznie (dostało mi się za to w recenzji, oj, dostało) nazwałem „śmiercią gatunku”/ Fantasy dalej można pisać. Ale nie ma po co – to znaczy, ideologia* tego gatunku przestała pasować do współczesności, nie objaśnia już rzeczywistości, ani nawet nie potwierdza powszechnie przyjętych diagnoz. A nowej ideologii na razie – nie ma. Pewnie się pojawi, ale to wymaga zmiany w paradygmacie kulturowym, a nie tylko pisarskiego wysiłku. Tak to już jest z gatunkami.
        _____
        *zob. M. Bachtin: Formy czasu i czasoprzestrzeni w powieści [w:] Problemy literatury i estetyki, przeł. W. Grajewski, Warszawa 1982

  7. wolf pisze:

    @”forma ta znajduje odpowiednik w dwu jednakich nazwach miejscowości, położonych niedaleko od siebie w prawem dorzeczu dolnej Wisły: Wąpiersk, oraz w nazwie łąki w okolicy Poznania: Wąpierz”

    Dodałbym jeszcze wieś Wąpielsk w kujawsko-pomorskim (między Golubiem-Dobrzyniem a Brodnicą), która co ciekawe sąsiaduje z wsią Strzygi.

  8. Paweł Zych pisze:

    Dzień dobry,
    Nie wiem jak to było w poprzednich częściach gry, ale jeśli chodzi o dobór stworów do Wiedźmina III to nieskromnie powiem, że twórcy inspirowali się dość mocno „Bestiariuszem Słowiańskim”.

    http://lubimyczytac.pl/ksiazka/125645/bestiariusz-slowianski-rzecz-o-skrzatach-wodnikach-i-rusalkach

    A Bestiariusz ten opiera się na jednej, dla mnie oczywistej zasadzie – „słowiańskość” nie powinna być utożsamiana tylko z pogaństwem i nie skończyła się wraz z jego odejściem. Trwała (a może i nadal trwa) w specyficznych zabobonach, wierzeniach i przesądach, w zwyczajach, w sposobach celebracji świąt religijnych i w podejściu do wiary w ogóle i w wielu ,wielu innych aspektach życia. I nie chodzi mi o ocalałe wątki pogańskie ale o zupełnie nowe elementy kultury, tworzące się przez wieki po Chrzcie Polski. Jeśli dajmy na to jakiś stwór, np. łacińska striga „przywędrował” do nas w średniowieczu i stał się swojską strzygą o pewnych wyróżniających ją spośród innych europejskich wierzeń cechach to czemu nie nazwać jej naszą, słowiańską istotą?

    Pozdrawiam
    Paweł Zych

  9. Sarmor pisze:

    „Krewniakiem Czarnoksiężnika jest jak już wspominałem Nekromanta, który również jest zniekształconym w ludowej łacinie (ludowa łacina była językiem dominującym w Europie do XII wieku, kiedy zmieniła się w języki narodowe Włoch, Francji, Rumunii i Hiszpanii) słowem Nigromanta (gdzie rytuały nocy zmieniono mu na rytuały śmierci przekręcając jedną głoskę).”

    Skąd ta teza?
    Prędzej było odwrotnie, greckie słowo „necromantia” (pojawiające się choćby w Odysei) zostało przekształcone w „nigromancję” w językach łacińskich. Taka zmiana wydaje się bardziej naturalna, niż przekręcenie łacińskiego „nigro-” na obce, greckie „necro-” („przekręcający” raczej nie znali greki, a „martwy” po łacinie jest zupełnie inaczej – „mortuus”). Tę wersję podają zresztą angielskie słowniki (Oxford, Merriam-Webster) czy też autorka tej książki: https://books.google.pl/books?id=S4B3CQAAQBAJ&pg=PA17&lpg=PA17&dq=nigromancja&source=bl&ots=Oslau-o9ob&sig=o5vAu3h_ypS1WCyQhL6GrYipStE&hl=pl&sa=X&ved=0CEYQ6AEwB2oVChMI_en_gYmEyQIVA40sCh2PEQed#v=onepage&q=nigromancja&f=false

    Jeśli zaś chodzi o pochodzenie słowa „czarnoksiężnik”, to ciekawą tezę stawia dr Krystyna Długosz Kurczabowa, sugerując, że pochodzi od „czarnej księgi”, tj. księgi czarnej magii.

  10. Wąpierz to absolutnie nie jest staropolska nazwa wampira, to dowcip Sapkowskiego na miarę „chędożyć” jako stosunku seksualnego. Te wszystkie internetowe słowniki wymieniające wąpierza są śmiechu warte.

    Cytując samego Sapkowskiego z „Rękopisu znalezionego w smoczej jaskini”:
    „Na koniec drobna uwaga – słowo „wąpierz” w języku polskim absolutnie nie oznacza ani upiora, ani wampira, lecz… wsypę z pierzem. Kto nie wierzy, niech sobie sprawdzi u Brücknera.”

    A Brückner rzecze tak: https://pl.wikisource.org/wiki/Słownik_etymologiczny_języka polskiego/w,_we

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s