Inspirację do powstania tego tekstu stanowiła dyskusja, która wybuchła na Facebookowej grupie 52 książki. Wywołana została postem jednej z użytkowniczek, która postanowiła oddać swoją kolekcję literatury do biblioteki, po czym okazało się, że biblioteka ich nie chce. W szczególności zaś nie jest zainteresowana książkami wydanymi przed rokiem 2000. Do dyskusji włączyli się inni użytkownicy, przypominając swoje, równie bulwersujące przygody.
Drugą inspiracją był tekst o wyrzucającym książki antykwariacie, który mniej-więcej w tym samym momencie wbił się na pierwszą stronę Wykopu. Tekst ten był okraszony bardzo dramatyczną fotografią kontenera pełnego książek.
Mimo to prawdopodobnie bym ten temat olał, gdybym nie przypomniał sobie, że jedna z moich znajomych (Melmothia) pracuje w bibliotece. Mogę ją więc dopaść, postawić pod ścianą i wypytać się, dlaczego jej konfratrzy książki wyrzucają. A to, co mi opowie napisać na blogu. Tak więc:
Ograniczona przestrzeń magazynowa:
Jak się okazuje biblioteki dość często książek się pozbywają, czy wyrzucając je, czy to sprzedając do antykwariatów, czy to na Allegro, czy nawet rozdając. Całkiem sporo pozycji przywłaszczają też sobie czytelnicy. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Główny z nich jest natomiast bardzo prozaiczny. Po pierwsze więc: biblioteki nie dysponują urządzeniami do zaginania przestrzeni, w związku z tym ilość miejsca, jaką dysponują w magazynach jest ograniczona.
Jest to nawiasem mówiąc problem gnębiący w zasadzie wszystkie instytucje kultury w Polsce. Z własnego doświadczenia wiem, że wiele z nich nie przyjmuje darów, nawet, jeśli uważają je za cenne, gdyż zwyczajnie nie mają ich gdzie przechowywać. Co więcej przestrzeni raczej nie robi się więcej. Biblioteki niechętnie więc poświęcają ją na rzeczy mało z ich punktu widzenia wartościowe.
Zły stan darów:
Drugim powodem, dla którego książka może zostać usunięta ze zbiorów lub do nich nieprzyjęta jest jej zły stan techniczny. Zniszczone, nie dające się dalej wykorzystać książki są zwykle usuwane ze zbiorów, chyba, że są to pozycje szczególnie cenne z uwagi na zawartą w nich wiedzę, rzadkie występowanie etc. Także starsze lub nieaktualne wydania tych samych pozycji są często usuwane i zastępowane wydaniami nowszymi.
Sytuacja taka mocno koliduje z postępowaniem części ofiarodawców, którzy traktują biblioteki jak rodzaj cmentarza dla cennych ich zdaniem przedmiotów i często starają się oddawać doń pozycje, które powinny wyrzucić. Podobna sytuacja nawiasem mówiąc zachodzi w trakcie wszelkich zbiorów darów i datków np. na Caritas lub PCK, gdzie do koszy z darami trafiają ubrania i zabawki nie nadające się często do jakiegokolwiek użytku.
Niewielka wartość:
Kolejna przyczyna to fakt, że niestety część książek posiada bardzo niewielką wartość i zwyczajnie nie opłaca się ich magazynować. Do grupy tej zaliczyć należy wszelkie wydawnictwa reklamowe, biznesowe, księgi ofert, książki telefoniczne, bazy klientów, katalogi produktów, książki pamiątkowe, historie i hagiografie przedsiębiorstw, firm, amatorskich grup sportowych i biografie ich prezesów oraz członków założycieli.
Sztandarowym przykładem tego typu książki może być wydana kilka lat w moim mieście pozycja opisująca pięćdziesiąt lat historii lokalnej spółdzielni mieszkaniowej. Jest to pozycja, o której śmiało można powiedzieć, że z całą pewnością nikt nigdy jej nie przeczyta. Wydawnictwa takie śmiało można nazwać spamem. Poza wyjątkami nie ma sensu magazynowania tego typu publikacji, bo po co?
Nieaktualna tematyka:
Następny powód, który należy wymienić, to szybkie dezaktualizowani się wiedzy zawartej w niektórych rodzajach wydawnictw. Przykładem sztandarowym mogą tu być podręczniki szkolne, które wymagają wymiany przy każdej aktualizacji programowej. Innymi przykładami: instrukcje obsługi czy naprawy urządzeń, których się już nie używa czy też tutoriale do przestarzałych programów. Przykładowo w mojej lokalnej bibliotece na półce „książka za 1 złoty” leżą takie pozycje, jak „Amos Professional” (Amos Professional był językiem programowania używanym 30 lat temu na 16 bitowych komputerach Amiga), „Podstawy Informatyki” (wydanie z roku 1981) oraz „Kodeks pracy” (wydanie z lat 90-tych). Są to pozycje, których trzymanie w magazynie zwyczajnie mija się z celem.
Niewielkie zainteresowanie i ofiary mody
Kolejnym czynnikiem o jakim należy pamiętać jest moda czytelnicza, a raczej jej przemijanie. Dotyczy ona w pierwszej kolejności wszelkiej literatury celebryckiej oraz publikacji około-filmowych w rodzaju książek o Indiana Johnesie i tym podobnych dzieł. Otóż: fakt, że ktoś jest postacią popularną w telewizji (obojętnie fikcyjną czy autentyczną) nie znaczy jeszcze, że za 10 lat czy nawet za rok nadal taką będzie. Wręcz przeciwnie: takie osoby są najczęściej sławne dlatego, że są sławne, a ich książki czytane są, bo są czytane. Kiedy jednak znikają z radarów opinii publicznej i kończy się intensywna kampania marketingowa także twórczość ta przestaje kogokolwiek interesować. Biblioteki nie chcą jej brać, bo z jednej strony nikt jej nie chce dłużej czytać, z drugiej często mają jej pełne półki, bowiem właśnie takie książki należą do usuwanych przez czytelników ze zbiorów prywatnych w pierwszej kolejności.
Po kolejne: wiele książek biblioteki posiadają w dużych ilościach i nie są zainteresowane ich dalszym gromadzeniem. Dotyczy to w szczególności pozycji z przed roku 1990, wliczając w to nawet większość dawnych, białych kruków. Wynika to bezpośrednio z irracjonalnych i antyrynkowych praktyk, które stosowały wydawnictwa w tamtym okresie. W skrócie: nakłady były bardzo duże, jednostkowo wydawano co najmniej 10.000 egzemplarzy, czyli tyle, ile dzisiejszych bestselerów. Dodruki organizowano jednak rzadko i zwykle nie tego, co chcieli czytelnicy. W efekcie popularne książki znikały dosłownie zasysane z rynku, a pozostałe zalegały w księgarniach. Dziś nakłady najbardziej poszukiwanych zostały w większości już uzupełnione późniejszymi dodrukami, choć nie zawsze (np. „Bogactwo narodów” wznowiono dopiero w okolicach roku 2010). Tych, które się nie sprzedały nie dodrukowuje się z przyczyn oczywistych. Biblioteki nie poszukują jednak ani jednych, ani drugich, gdyż zwykle są w nie nieźle zaopatrzone.
Warto zauważyć też, że istniały też książki chętnie drukowane z przyczyn światopoglądowych (i nie mówię tu bynajmniej o klasykach komunizmu). Przykładem takiej pozycji może być np. „Stara Baśń” (ale też „Krzyżacy”, „Faraon” i parę innych szlagierów), którą rzucono na rynek aż w pięciu milionach egzemplarzy. Efekt jest taki, że dziś książki tej nikt nie chce: nie przyjmują jej antykwariusze, biblioteki, ani nawet szkoły. Bo po co? W magazynach ich bibliotek stoją w końcu całe tony nigdy nie czytanych, komunistycznych wydań Starej Baśni. Jeśli jeden z nich się zniszczy, to na jego miejsce można postawić dziesięć następnych.
Należy też zauważyć, że biblioteki w tym okresie nie miały raczej problemów ze zdobywaniem książek. Dysponowały one podówczas sporymi środkami oraz preferencyjnymi zasadami zakupu, tak więc były zwykle na bieżąco z ofertą, więc raczej braków w tej dziedzinie nie przejawiają.
Niezgodność z profilem zainteresowań:
Kolejna rzecz o której należy pamietać, to fakt, że biblioteki posiadają swoje profile zainteresowań i specjalizacje, które starają się wypełniać. Owszem, mają bardzo zróżnicowane zbiory, jednak starają się koncentrować na swoim głównym polu działalności. Tak więc biblioteka techniczna, historyczna, naukowa czy medyczna raczej niechętnie będzie patrzyć na zbiór beletrystyki, tomy wierszy czy powieści fantastyczno-naukowe.
Podobnie mała, lokalna biblioteka miejska lub gminna, nastawiona na to, że lokalni mieszkańcy przyjdą i pożyczą sobie coś lekkiego do czytania nie będzie prawdopodobnie zachwycona zestawem podręczników akademickich do kardiologii.
Jako bibliotekoznawca z wykształcenia w 100% zgadzam się z powyższym. Aktualnie jesteśmy w trakcie likwidowania biblioteki mojego instytutu, a nie przyjmowania do niej książek, lecz sytuacja wygląda podobnie tylko w drugą stronę.
Jako bibliotekoznawca z wykształcenia w 100% zgadzam się z powyższym. Aktualnie jesteśmy w trakcie likwidowania biblioteki mojego instytutu, a nie przyjmowania do niej książek, lecz sytuacja wygląda podobnie tylko w drugą stronę. Dokładniej to nas łączą z biblioteką filologii polskiej, ale jak mieliśmy prawie 20 tysięcy zbiorów to od grudnia zrobiło się około 7 i dalej ubywa, więc prawie jak likwiadcja.
To są dobre argument, jednak jak wytłumaczyć sytuację, gdy biblioteka stwierdza, że bierze tylko książki wydane po 2000 roku i nawet nie chce się dowiedzieć jakie są te książki wydane przed. Nie interesuje ich ani tytuł, ani autor, ani nawet stan książki. Po prostu nie biorą. A jak wezmą to oddają na makulaturę. Trochę dziwna sytuacja.
Tak, że nie potrzebują tych książek.
Wiele naprawdę dobrych i poszukiwanych książek wydano przed 2000 rokiem. W ogóle to chyba należy wiedzieć co się odrzuca.
Niewykluczone, że ta biblioteka faktycznie jest źle zarządzana.
Jestem bibliotekarzem i już na studiach zetknąłem się z powiedzeniem jednego z wykładowców: „biblioteka nie jest z gumy”. Brak miejsca to zazwyczaj główny czynnik nie przyjmowania książek czy oddawania ich na makulaturę. Ponieważ biblioteka nie posiada nieograniczonej ilości miejsca na książki, musi prowadzić ich selekcję. Pracuję w miejskiej bibliotece publicznej i czytelnicy przychodzą głównie po literaturę piękną, a w jej obrębie chcą przeważnie NOWOŚCI czytelniczych. Piszę „przeważnie”, bo nie dotyczy to wszystkich czytelników, ale wielu z nich faktycznie najchętniej zabrałoby do domu książkę wydaną w bieżącym roku.
Co do książek sprzed roku 2000: sporo książek z lat 90-tych jest jeszcze wypożyczanych, ale książki starsze, wydane w latach 80-tych i wcześniej mało kogo obchodzą, w większości po prostu stoją na półkach i zbierają kurz. Akurat w przypadku mojej biblioteki przyjmujemy WSZYSTKIE dary, ale potem robimy selekcję i to, co nie przyda się w bibliotece, idzie na makulaturę. Taka kolej rzeczy.