Ponieważ Fantasy jest piekielnie trudnym gatunkiem literackim.
Do stworzenia tego wpisu zachęciła mnie umieszczona na blogu Spisek Pisarzy notka pod tytułem „Dlaczego nikt nie lubi elfów”, która również próbowała poruszyć ten temat. Główna jego trudność polega na samych jego założeniach. Otóż: akcja tej literatury toczy się najczęściej w obcych, zdominowanych przez magię światach. W odróżnieniu od literatury Science Fiction, gdzie najczęściej mamy do czynienia z wizją przyszłości naszej rzeczywistości, uniwersa fantasy istnieją niezależnie. Są to obce wymiary istnieją gdzieś obok naszego, nie mające najczęściej (choć są wyjątki jak Potterverse, Narnia czy Amber) żadnego kontaktu z naszą rzeczywistością.
Po drugie: najczęściej są to światy stojące na niższym poziomie rozwoju, jeśli nie kulturowego, to z całą pewnością naukowo-technicznego. Oba te fakty mają doniosłe znaczenie. Tak więc pisarz tworzący w tym gatunku staje przed następującymi problemami:
1) Niemożliwość olśnienia czytelnika za pomocą sensacyjnych ciekawostek:
Podstawowym zarzutem miłośników Science Fiction wobec fantasy jest teza, że „do pisania fantasy nie trzeba nic wiedzieć, podczas, gdy pisarze innych gatunków muszą orientować się w swojej dziedzinie. Pisarz Science Fiction musi orientować się w nowoczesnych technologiach. Pisarz kryminałów: musi znać techniki śledcze. Pisarz fantasy może wszystko sobie wymyślić”.
Jest to teza połowicznie słuszna: pisarz fantasy może wszystko zmyślić. Niemniej jednak żadne prawo nie zabrania tego zrobić też pisarzowi innego gatunku (w szczególności Science Fiction). Efekt jednak zawsze będzie ten sam: denny, niezależnie od gatunku (omówię to dokładniej w dwóch, przedostatnich punktach).
Powyższa teza nie zmienia faktu, że dobrze zorientowany w temacie pisarz tworzący w innym gatunku może wykorzystać swą wiedzę, by spróbować olśnić czytelnika np. wprowadzając do fabuły jakiś, ciekawy element i opisać jakąś, szczególnie efektowną, nowoczesną technologię, działanie jakiejś fajnej broni lub szczególnie ciekawą technikę śledczą. Tym bardziej, że nie trzeba do tego wiele: wystarczy wejść na Policja.pl, Gadżetomanię, Niebezpiecznik, Wikipedię lub przeczytać jedną książkę (np. H. Brunon „Kryminalistyka”) by stać się domorosłym fachowcem.
Istnieje kilka gatunków, które jadą w dużej mierze na tym efekcie. W dużej mierze jest to właśnie Science Fiction oraz powieść sensacyjna (nie kryminał, ten bowiem polega na rozwiązywaniu zagadki razem z detektywem i czystej dedukcji, wszystkie super-mega techniki śledcze zupełnie go rozbijają i traktowane są jak deus ex machina). Fantasy jednak siłą rzeczy nie może na nich polegać (choć można próbować olśnić czytelnika znajomością dawnych zwyczajów, szczegółów architektonicznych, wyglądu strojów czy np. wiedzą z dziedziny biologii).
W efekcie autor musi polegać tylko na sobie, na sile swojej wizji oraz na wartości swojego rzemiosła. A nie na fakcie, że słyszał gdzieś o czymś naprawdę fajnym, co czytelnikowi można pokazać.
2) Nieprzydatność erudycji i kulturowego obycia:
Erudycja czyli szeroka wiedza jest cechą bez której pisanie jakiejkolwiek książki jest bardzo trudne. Niestety pisarz fantasy muszą sobie bardzo często radzić wyłączywszy ją.
W zasadzie normalnym zjawiskiem w literaturze jest fakt, że autor „wchodzi w dialog z kulturą” czyli powołuje się na autorytet innych twórców, dyskutuje z nimi i rozmawia. Wspomina słowa wielkich mężów stanu i ich słynne wypowiedzi, cytuje maksymy filozofów, wspomina o ważnych wydarzeniach historycznych (np. „ta bitwa była dla nas jak Waterloo dla Napoleona”) albo powołuje się na ważne utwory.
Zabiegi te mają kilka celów. Po pierwsze: służą do zabłyśnięcia w oczach czytelnika i pokazania, że nie jest się człowiekiem głupim, a przeciwnie: oczytanym i otrzaskanym. Stanowią (niekiedy dość toporny) sposób zbudowania autorytetu u czytelnika.
Po drugie: służą do aktywizacji czegoś, co nazywa się „kodami kulturowymi” powiązanymi z danym zjawiskiem, postacią lub osobą. Przykładowo: jeśli napiszemy, że ktoś śpiewał „Marsyliankę” to wiadomo, że są to jacyś rewolucjoniści, „Międzynarodówkę” śpiewać będą komuniści, a „Mury” osoby nawiązujące do tradycji samoobrony lub przynajmniej buntownicy. Nazwanie kogoś „córą Babilonu” lub „Koryntu” też nie jest miłe i świadczy o jego złym prowadzeniu się. Co więcej: informacje takie, jak ulubiona piosenka czy książka mówią bardzo wiele o tej postaci, częstokroć budują jej charakter lepiej niż tysiąc słów.
Niemniej jednak żaden z tych utworów jest częścią kultury obcych światów, a jedynie Ziemi. Tak więc w trakcie pisania fantasy jesteśmy zmuszeni zrezygnować z tego, bardzo potężnego narzędzia. Ponownie, musimy polegać wyłącznie na własnym rzemiośle, a nie wsparciu wcześniejszych pisarzy.
3) Przystosowanie słownika
Chyba wszyscy recenzenci oceniający Gambit Mocy narzekali na zbyt współczesne słownictwo. Jednak jest jeszcze jeden aspekt problemu: zbyt ziemskie słownictwo. Widzicie: istnieje pewna ilość obiektów, których nazwy nie pasują do niczego innego niż ziemia. Przykłady to: stopnie Celsjusza, kawa po turecku, herbata cejlońska, koń czystej krwi arabskiej, napoleonka, kaczka po pekińsku, czapka fryzyjska, siatka Merkatora, owczarek niemiecki i dog angielski.
Problem z tymi nazwami jest dwojaki. Po pierwsze: mają nazwy, które pochodzą z Ziemi i stanowią odwołanie do konkretnych miejsc i narodów. Jeśli więc nasz świat jest miejscem obcym, w którym nie ma Arabów, Turków i Niemców nie ma prawa w nim być też ich koni, kawy i psów. Wykorzystanie takich nazw psuje klimat i zaburza atmosferę utworu.
Z drugiej strony: określenia te mają bardzo konkretne znaczenia. Tak więc „kawa po turecku” jest kawą zaparzoną w pewien, specyficzny sposób, podobnie jak śniadanie angielskie jest pewnym, ściśle określonym zestawem potraw. Każdy, kto słyszy to określenie widzi pewną, jedyną w swoim rodzaju potrawę. Nie możemy go naturalizować używając określenia „kawa po goblińsku” z tej przyczyny, że to drugie określenie z kolei w języku polskim nie ma żadnego znaczenia i nie przywołuje żadnego obrazu w wyobraźnię czytelnika.
Tak więc połowa najprostszych sposobów na zilustrowanie świata zwierząt, roślin i kulinariów nagle dostaje po głowie. Bo zauważcie, że większość ras psich, kocich i końskich ma nazwy od regionów.
4) Poszukiwania wiedzy, Której Nie Ma Nikt
Kolejny problem z fantasy polega na tym, że o ile w światach współczesnych i sporej części science fiction możemy odwołać się do naszych doświadczeń i przyzwyczajeń z życia współczesnego, tak niestety w wypadku fantasy (oraz kilku innych gatunków np. powieści historycznej) takie odwołanie się jest niemożliwe. Akcja utworów należących do tego gatunku najczęściej toczy się w odpowiednikach czasów dawno minionych, w trakcie których życie ludzkie wyglądało zupełnie inaczej, albo w zupełnie obcych światach, gdzie obowiązuje ten sam problem.
I co gorsza: nikt nie wie tak naprawdę jak.
Przyznam się szczerze, że mimo tego nieszczęsnego magistra z historii opisywanie życia na zamku, mimo że robiłem to w sposób bardzo lightowy stanowiło dla mnie poważny problem. Zwyczajnie wyszło na światło dzienne jak mało na ten temat wiem (i dlatego byłem zmuszony do pisania lightowej wersji…). Faktycznie jednak, nawet gdybym obronił doktorat z historii życia codziennego, to na niewiele by się to zdało. Do pełnej wiedzy potrzebowałbym jeszcze:
- obronionej pracy inżynierskiej o historii architektury
- magisterki z etnografii
- i archeologii
- sporego doświadczenia w dziedzinie odtwórstwa historycznego
A najpewniej jedynym, co bym mógł wówczas powiedzieć byłoby „z powodu marnego materiału źródłowego nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak wyglądało to coś”. I bynajmniej tu nie przesadzam. Ledwie kilka dni temu czytałem artykuł o rzymskich domus (czyli rezydencjach miejskich patrycjuszy) z pięknymi planami i ilustracjami. Problem w tym, że dobre 60% pomieszczeń w na tych planach oznaczone było jako „nieznanego przeznaczenia”, a każdy budynek miał adnotacje „prawdopodobnie istniały wyższe kondygnacje, jednak nie zachowały się do dzisiaj nawet w materiale archeologicznym”.
Problem polega na tym, że od Dawnych Czasów minęły setki lat. Wiemy niewiele nawet o wydarzeniach kluczowych, o których rozpisywali się kronikarze. Jeśli chodzi o te mniej trywialne, to… No cóż… Pergamin był drogi (celem zrobienia dwóch kartek pergaminu trzeba zużyć całą owcę lub cielaka), nie marnowano go na pisanie bzdetów. Jeśli natomiast chodzi o relikty przeszłości, to jeśli coś było zbudowane z kamienia, to czasem zostały po tym fundamenty…
Gorzej jest z przedmiotami mało trwałymi, wykonanymi z drewna, skóry etc. oraz umiejętnościami „miękkimi” i całym dorobku „niematerialnym” jak techniki rzemieślnicze, techniki walki czy przekaz ustny. Na przykład: nie ma obecnie na tej planecie osoby, która w 100% byłaby pewna, z czego właściwie robiono łuki kompozytowe albo jak walczono średniowiecznym mieczem. Owszem, są pewne teorie, niekiedy bardzo dobrze poparte faktami, ale co do łuków, to zachowało się po nich bardzo niewiele, śladów, po technikach szermierczych: kilka kodeksów, napisanych raczej enigmatycznie. Jest też kilku pasjonatów, którzy próbują odgadywać co autor miał na myśli oraz robić to, co narysowano na obrazkach.
Czyli ponownie: nie masz na czym bazować. Musisz polegać na sile swojej wyobraźni.
5) Lifestyle Średniowiecza czyli witamy w Krainie 1001 Trywialnych Problemów
I to naprawdę trywialnych typu: „skąd się bierze meble w świecie bez Ikei” albo „wodę w krainie bez wodociągów” tudzież „jak należy zwracać się do króla?” albo „co właściwie znaczą tytuły szlacheckie?” Oczywiście na część tematów da się znaleźć odpowiedzi (polecam kupić sobie w tym celu podręcznik do nauk pomocniczych historii Szymańskiego), na niektóre odpowiedzi znać będą twoi znajomi (choć ja w ten sposób kilku straciłem: poprostu mieli dość pytań), inne zmyślić, a jeszcze rozwiązać robiąc resersch.
Po drugie, co bardzo ciekawe: zwyczajnie trudno sobie wyobrazić życie bez współczesnych udogodnień (choć z drugiej strony: takie wyobrażania sobie jest bardzo fajne). Główne problemy z którymi ja się spotkałem to:
- Brak prądu elektrycznego: i co za tym idzie oświetlenia. Jest cechą o bardzo dalekosiężnych konsekwencjach dla życia ludzkiego. Przykładowo: dziś przyzwyczajeni jesteśmy do pracy i rozrywki w chwili, gdy nie ma światła słonecznego. Aktywność trwająca 16 godzin, nawet w zimie, gdy dzień jest krótki nie jest dla nas niczym niezwykłym. Tym czasem do wynalezienia lampy naftowej przez Łukasiewicza w XIX wieku było inaczej, ludzie wstawali i kładli się spać zgodnie z rytmem wschodów i zachodów słońca. Musisz sobie więc poradzić z wymyśleniem, jak twoje postacie radzą sobie bez elektryczności. Tym bardziej, że prąd to nie tylko światło. To także na przykład lodówki, w których przechowuje się żywność.
- Brak wodociągów i gazu: jeszcze bardziej dezorganizuje plan dnia, powodując, że ten nie będzie się zaczynał od umycia zębów, tylko od drałowania do studni z wiaderkiem, następnie tachania go do domu, rąbania drew, rozpalenia ognia etc.
- Gospodarka oparta na pracy mięśni sprawia natomiast, że bardzo wiele czasu poświęcić musimy na rozmaite prace, których postęp cywilizacyjny nam oszczędził. W tym także na doglądanie różnych zwierząt, które oszczędzają nam wysiłku, jak na przykład koni. Brak udogodnień cywilizacyjnych sprawia, że nawet najprostsze czynności stają się trudne i skomplikowane. Np. zaparzenie wody na herbatę wymaga porąbania drew (które najpierw trzeba przynieść z lasu), przyniesienia ich do domu, skrzesanie ognia (zapałek też przecież nie ma), czekania, aż się rozpali…
- Brak środków łączności: o ile wcześniejsze problemy dotyczą głównie tła, tak ten (i dwa następne) już dużo bardziej przekładają się na fabułę. Obecnie jesteśmy przyzwyczajeni do faktu, że możemy skontaktować się z każdym z naszych znajomych praktycznie w czasie rzeczywistym za pomocą maili, telefonów komórkowych etc. Ludzie w przeszłości nie mieli takiej możliwości. Przeciwnie: głównymi nośnikami informacji, jakie posiadali byli inni ludzie. Ci natomiast podróżowali raczej powoli.
- Kiepskie środki transportu: oczywiście istniała poczta, ale niestety listy i paczki zawsze podróżują z prędkością listonosza. Niestety skazuje nas to albo na konwencję drogi, albo na zasadę jedności czasu i miejsca. Bohaterowie bowiem o wszystkich rzeczach dowiadują się albo z opóźnieniem, nie mając czasu na nie zareagować, albo też nie mają możliwości na nie zareagować, bowiem dzieli je bariera geograficzna. Co więcej: rozdzielenie ich sprawia, że wszelkie relacje między nimi się urywają. I trzeba wymyślać jak kiedyś ludzie sobie z tym radzili. I nagle się okazuje, że największym problemem, z jakim spotyka się para kochanków, to duża odległość, drogie znaczki pocztowe i leniwi listonosze. Także przerzucanie postaci między lokacjami jest utrudnione. W settingu współczesnym wystarczy wsiaść do pociągu lub autobusu by po kilku godzinach dotrzeć z Shire do Góry Przeznaczenia. W settingu fantasy: bohaterowie będą musieli się tłuc przez bezdroża przez trzy grube książki.
- Miecze to nie karabiny: właściwości broni i wyposażenia taktycznego używanego w średniowieczu różnią się od tych wykorzystywanych przez współczesnych komandosów. W efekcie jedni i drudzy muszą przyjąć inną strategię, której opis wymagać będzie innych środków narracyjnych. Pisałem o tym szerzej w jednym ze wcześniejszych postów.
Oznacza to, że de facto przy każdej scenie trzeba robić resersz. I to niekiedy bardzo skomplikowany, wymagający sięgnięcia po pozycje może niekoniecznie specjalistyczne (to jest powieść fantasy, a nie magisterka), ale często egzotyczne.
Ironii sytuacji dodaje zjawisko, które można by nazwać „paradoksem generała”. Polega on na tym, że dowódcy wojskowi zawsze przygotowują się do poprzedniej wojny. Podobnie jest z pisarzami (i to nie tylko fantasy): zawsze są gotowi by napisać poprzednią książkę. Nie chwaląc się udało mi się zgromadzić całą górę materiałów, które byłyby bardzo przydatne w trakcie pisania Gambitu Mocy.
6) Skąd się bierze mięso w świecie pokemonów?
To o czym pisze działa też w druga stronę: w fantasy nie tylko zabieramy z naszego świata rzeczy, bez których trzeba sobie radzić. Dodajemy też elementy, które trzeba przemyśleć. Jakie efekty ekonomiczno-społeczne będzie miało ich wprowadzenie? Zauważcie, że w ziemskiej przeszłości takie rzeczy, jak nowe rośliny uprawne, zmiana surowca, z którego kuto miecze z brązu na żelazo czy też udomowienie koni zmieniało oblicze świata. Nagle ziemia, którą wcześniej uważano za nieurodzajną zaczynała rodzić, armie mogły stać się dużo liczniejsze i zmieniała się taktyka walki. Nawet stosunkowo zdawałoby się mało ważny element, jak surowiec z którego wykonuje się broń odmieniał wszystko. Nie dlatego, że miecze mogły być ostrzejsze i rzadziej się łamały. Dlatego, że żelazo występuje w skorupie ziemskiej pięćset razy częściej niż cyna i miedź potrzebne do produkcji brązu. Armie mogły więc być setki razy większe.
Jeśli więc konie i żelazo zrewolucjonizowało prowadzenie wojny, to w jakim stopniu odmienią jej oblicze smoki?
Albo dowolny, inny nowy element, jaki zechcemy do danego świata wprowadzić?
A na wojnie świat się nie kończy. Jest przecież jeszcze pokój i wszelkie, związane z nim ludzkie aktywności.
7) Pokusa użycia Czarodziejskiej Różdżki
Ogromna część jeśli nie wszystkie z tych problemów mogą zostać rozwiązane za pomocą starej, złej zasady „to jest fantasy, to jest zupełnie inny świat, można tu sobie wymyślić wszystko”. Nie będę ukrywał, że nie trawię takiego podejścia. Oczywiście wydaje się ono (przynajmniej z pozoru) bardzo atrakcyjne, pozwala bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony: rozwiązuje wszystkie problemy zanim jeszcze się pojawią. Z drugiej: pozwala zaskoczyć czytelnika swoją wizją.
Faktycznie jest to zwykłe Deus ex Machina.
Wykorzystanie go świadczy bardzo niedobrze o autorze. Decydując się na tego typu manewr tak naprawdę ujawniasz się jako osoba leniwa, niekonsekwentna i (wbrew pozorom) pozbawiona wyobraźni. Oraz bardzo często nie potrafiąca kontrolować fabuły.
Spowodowane jest to faktem, że zwyczajnie łamiesz reguły, które samemu ustaliłeś. Przykładowo: typowe fantasy to Średniowiecze + Magia + Potwory. Mamy w nim rycerzy, czarodziejów i smoki, nie mamy natomiast radia, telewizji, środków transportu masowego i całej reszty. Czytelnik nie spodziewa się tych rzeczy. Jeśli jednak w pewnym momencie stwierdzisz, że dla ciebie byłoby wygodne, żeby te rzeczy były i nagle, ni z tego czy z owego je wprowadzisz „bo zawsze tam były, tylko o tym nie mówiłem” to niestety, będzie widać, że to zwykłe wygodnictwo.
„Czarodziejską różdżkę” bardzo trudno odróżnić od uczciwego budowania świata, gdyż różnica między nimi jest bardzo subtelna. Najlepszym przykładem będzie Rowling, Harry Potter oraz Pierwszy Wyjątek Gampa.
Pierwszy Wyjątek Gampa jest jedną z podstawowych zasad rządzących transmutacją w świecie Harrego Pottera. Dziwnym trafem po raz pierwszy raz słyszymy o nim w ostatnim tomie, w chwili gdy bohaterowie głodują gdzieś na odludziu i zastanawiają się skąd wziąć żarcie. Wyczarować się nie da, bo Wyjątek Gampa twierdzi, że żarcia za pomocą magii nie da się stworzyć. Bo nie. Można zmienić człowieka w kota, psa lub szczura. Można zmienić dzbanek w żółwia błotnego. Można zmienić mebel w prosiaka.
A czym do jasnej ciasnej jest prosiak jeśli nie jedzeniem? Bo w szynkę to ja bym go potrafił zamienić nawet bez zaklęć!
Ot, po prostu Rowling pasowało, żeby akurat w tej scenie bohaterowie głodowali, więc użyła Magicznej Różdżki po to, żeby przyciąć im moce i jednocześnie zmienić zasady rządzące światem (które nota bene sama wymyśliła) tak, żeby w danej chwili pasowały.
Należy uczciwie powiedzieć, że jest to dość nietypowy sposób wykorzystania Magicznej Różdżki. Najczęściej tą używa się, by:
– sypać mannę z nieba (np. żywność, broń i środki walki, środki łączności, artykułów RTV i AGD w rodzaju różnych, świecących kryształów etc.) w chwili, gdy bohaterowi czegoś brakuje
– zwiększać fajność bohatera np. poprzez fakt, że ni z tego ni z owego odkrywa on jakieś nowe rodzaje magii i tym podobne.
8) Pokusa użycia G.E.C.K-a
G.E.C.K (Garden of Eden Creation Kit) to artefakt z serii gier komputerowych Fallout. Służył (w wielkim skrócie) do tego, co sugeruje jego nazwa. Częstym problemem pisarzy fantasy jest fakt, że mylą „świat wyobrażony” ze „światem wymarzonym” i zamiast miejsc fabularnie ciekawych tworzą sobie własne, prywatne strefy komfortu.
Tak więc powstają uniwersa, gdzie nie ma chamstwa, złodziejstwa i gdzie wszyscy są dla siebie mili oraz uczynni, panuje w nich wolna, biseksualna miłość, a wszystkie fantazje erotyczne są urzeczywistniane najdalej po piętnastu minutach (żeby było śmieszniej: tworzą je nie tylko faceci, ale też i kobiety). Miejsc, gdzie jedynym problemem jest wredny Dark Lord, który ten raj chce zniszczyć.
Niestety w takich wypadkach autor bardziej chce stworzyć sobie eskapistyczny kącik, a nie ciekawą książkę.
9) Fantasy: gatunek symbiotyczny
Pierwszy problem o jakim trzeba napisać polega na tym, że fantasy (podobnie jak Science Fiction, Postapokalipsa, Powieść Historyczna i kilka innych) nie jest samodzielnym gatunkiem w odróżnieniu od np. powieści przygodowej, kryminału czy robinsonady i nie posiada tak sprecyzowanych reguł jak one. Jest bardziej stylistyką „używającą magii i innych zjawisk nadprzyrodzonych jako głównych tematów, elementów fabuły lub świata przedstawionego”. W warunkach tych możemy w zasadzie umieścić dowolną fabułę toczącą się w dowolnym, innym gatunku: kryminał, romans, powieść wojenną, przygodową, podróżniczą lub marynistyczną, obyczajówkę,, sensacyjną… W praktyce nie spotyka się czystego fantasy, bo to jest raczej zbiorem dyżurnych motywów. Przeciwnie: zawsze żyje ono w związku z innym gatunkiem.
Powoduje to niestety, że nie wystarczy, by biorący się za jego pisanie autor zdradzał talenty w jednym tylko gatunku, co wystarczyłoby zapewne pisarzowi kryminałów. Musi mieć opanowane zarówno reguły fantasy jak i tego gatunku, z którym symbiozy chce dokonać.
Ciekawe spostrzeżenia. Niestety przez ogromny research przed pisaniem mój świetny pomysł(przynajmniej tak uważam 🙂 ) na opowiadanie nie nabrał jeszcze formy, ponieważ zawsze co stawało na drodze i coś wymagało sprawdzenia – a to nazwa sprzętu do walki, a to sprawdzenie czy dom mógł być z kamienia czy nie bardzo, nawet to czy jakiś kruszec do wydobycia potrzebuje zaawansowanego współczesnego sprzętu czy może zostać użyty do stworzenia danego przedmiotu…
Co do wiadomości i transportu w fantasy, tak jak kruki w książkach Martina ładnie się komponowały i były fajnym rozwiązaniem, tak u Sapkowskiego teleportacja i transmitowanie wiadomości przez czarodziejów wydawała mi się strasznie naciągana. Zgadzam się z tym, co napisałeś w poście – to strasznie trudna kwestia. Mam wrażenie – być może mylne – że autor fantasy musi postawić na typowego posłańca ewentualnie ekstra ptaki które zawsze trafiają do danej osoby, bo chyba nijak nie da się tego obejść.
A z trochę innej beczki apropos realiów w fantastyce, czy np. niesiony lampion, albo lampka naftowa bardzo by raziły? Średnio widzi mi się np. latanie z pochodnią po uliczkach miasta w nocy 🙂 nie wiem jak można to rozwiązać. W grach np. Dragon Age nocą zawsze jest widoczność, budynki są w tajemniczy sposób oświetlone 🙂
Czytając post nasuwa mi się pewne pytanie – dużo piszesz o błędach w fantastyce, dlatego zastanawiam się, co w nowo odkrytej przez Ciebie książce mogłoby się znaleźć, żeby zachwycić powiewem nowego a jednocześnie pozostać w atmosferze fantasy? Albo innymi słowy – co musi mieć książka fantasy by nie być gniotem? 🙂
Gołębie pocztowe. Gołębie są fajne. Trzeba tylko poczytać, jak działały, bo one wracają do gniazda, a nie do konkretnej osoby. No i nie wysyłało się jednego (stąd przechwytywanie gołębi jastrzębiami przez wroga).
Jeśli chodzi o światło, różnej maści kaganki ze świeczką łojową w środku i lampki oliwne były stosowane długo przed zastosowaniem do tego celu nafty.
Bardzo, bardzo polecam jeżdżenie po różnych muzeach i skansenach, bo ogromna ilość technologii średniowiecznej była używana jeszcze do XIX wieku, po prostu lepsze rzeczy było trudno wymyślić. Zwłaszcza po wsiach.
Grami komputerowymi radzę się nie sugerować, bo one są po to, żeby się dobrze grało, więc jeśli fakty są sprzeczne z gameplayem, tym gorzej dla faktów.
Myślę, że lampa naftowa by nie raziła.
Dużo pisze o błędach z dwóch powodów: po pierwsze jestem strasznym marudą i narzekanie przychodzi mi naturalnie (a że rynek księgarski obecnie przeżywa poważny kryzys, więc jest na co).
Po drugie: w odróżnieniu od błędów, które łatwo wytknąć nie ma czegoś takiego jak ewidentna zaleta książki i nie da się powiedzieć „weź dwie strony tego, sześć tamtego, szczyptę owego i za każdym razem, jak to zmieszasz książka wyjdzie Ci bardzo dobra”.
Temat tego, co czyni fantasy dobrym faktycznie jest wart przemyślenia i spróbuję go w przyszłości pociągnąć.
>Podstawowym zarzutem miłośników Science Fiction wobec fantasy jest teza, że
>„do pisania fantasy nie trzeba nic wiedzieć, podczas, gdy pisarze innych gatunków
>muszą orientować się w swojej dziedzinie.
Co najmniej idiotyczne twierdzenie. W praktyce trzeba coś tam o wielu rzeczach wiedzieć, bo nie da się wszystkiego wymyślić od podstaw. Co by mi na przykład wyszło gdybym od zera próbował wymyślić rodzaje mieczy i ich zastosowania? Podejrzewam, że kupa bredni. Znacznie lepiej jest odwołać się do tego, co już wiadomo: że miecz jednoręczny najlepiej sprawdzał się przy walce z lżej opancerzonym i w miarę szybkim przeciwnikiem, miecz półtoraręczny dodatkowo dawał możliwość zadania pchnięć w zbroję przeciwnika w razie starcia z kimś mocniej opancerzonym, natomiast miecz dwuręczny nie służył wcale do szermierki gdyż był zwyczajnie za wielki i za ciężki, zamiast tego używano go głównie do niszczenia ciężkiej zbroi przeciwnika. Można oczywiście dodawać różne bronie niespotykane w świecie, takie jak w moich opowiadaniach ciężki, stalowy łuk refleksyjny. Można też założyć istnienie ras, które używałyby swoistej odmiany miecza dwuręcznego przeznaczonej do zadawania potężnych cięć (człowiek oczywiście generalnie nie miałby szans takiego miecza użyć). Ale nie widzę raczej możliwości wymyślania wszystkiego od zera.
Co do punktów 2 i 3 to ja poradziłem sobie z tymi problemami tworząc specyficzny miks fantasy i cyberpunku. Piszę o świecie fantasy który powstał na gruzach wcześniejszej nowoczesnej cywilizacji rodem ze sci-fi. Na dobitkę główny bohater pamięta te dawne czasy. Stąd często używałem żartów korzystających z tego. Nawet firmowe uderzenie głównego bohatera jest dwuznaczne, choć niełatwo tą dwuznaczność dostrzec.
Co do kodów kulturowych to poradziłem sobie w ten sposób, że używam nazw krain kojarzących się dość jednoznacznie. O ile Parn, Malibor czy Kromdor nic nikomu nie mówią, to już Mgliste Wyspy czy Wyspy Yamato mają szansę zapalić lampkę w takiej czy innej głowie. Liczę na to, że bystrzejszy czytelnik na wspomnienie o herbacie z Mglistych Wysp skojarzy to sobie z mgłą często występującą w wiadomym kraju za kanałem La Manche i dojdzie na tej podstawie do angielskiej herbaty.
Spora ilość problemów odpada mi też z uwagi na specyfikę mojego świata, świata po globalnej katastrofie, która wybiła grubo ponad 99% ludności. Minęło wprawdzie dwa tysiące lat. Teoretycznie cywilizacja powinna się odrodzić. Jest tylko jeden problem: w zasadzie nikt nie jest zainteresowany tym, żeby się odrodziła. Władza państwowa jaką znamy całkowicie upadła. Nie istnieje żadna władza obejmująca większy teren niż jedna, dwie wioski bardzo blisko siebie położone. Po dzikich puszczach szwęda się mnóstwo zwierząt drapieżnych, potworów i magicznych bestii. Rozmaite duchy, skrzaty i gobliny też nie zawsze są życzliwie do ludzi nastawione. A tam gdzie nie ma puszcz, gęsto występują watahy Mrocznych Elfów, wioski dzikich nekonów i nanzokan. Istnieją Magowie, ale mają głęboko i daleko problemy szarych ludzi. Tak naprawdę jedyną komunikację pomiędzy wioskami zapewniają karawany kupieckie krasnoludów, na których mało co robi wrażenie oraz wałęsający się po świecie różnego rodzaju najemnicy, podróżnicy, traperzy i herosi. Przy czym prości ludzie z wiosek generalnie nie mają do obcych za wiele zaufania, czemu trudno się dziwić w świecie, w którym niewinny podróżny może okazać się smokiem lub innym magicznym monstrum w humanoidalnej formie i wymordować całą wioskę w kilka chwil. Tak naprawdę chłopi nie przepędzają herosów czy krasnoludów z tego powodu, że nie za bardzo są w stanie i mogą tylko mieć nadzieję, że obcy w miarę szybko pójdą sobie w cholerę nikogo nie zaczepiając.
Co i rusz oczywiście gdzieś się pojawia watażka żądny władzy. Ale nikomu nie jest taki na rękę, więc szybko dostaje w ryj od któregoś z Magów albo herosów i problem się kończy.
Ogólnie mój świat, to świat którym rządzi równowaga niewyobrażalnych potęg, z których każda byłaby w stanie rozpiżać na strzępy całe planety gdyby nie to, że pozostałym nie bardzo jest taki bajzel na rękę. Z tego też powodu nie pojawia się nikt kto by mógł podźwignąć ludzi z upadku, bo po prostu rządzącym światem potężnym istotom nie jest to na rękę i wolą, żeby wszystko zostało jak jest.
Nie kryję jednak, że słabą stroną moich opowieści jest bohater. Jest tak naprawdę jedną z najpotężniejszych istot tego świata, nawet jeśli przez większość czasu nie wie o tym ani nie umie tej potęgi użyć. Sama jego nieśmiertelność już jednak sprawia poważne problemy. Nie mogę na przykład straszyć czytelnika śmiertelnym niebezpieczeństwem dla nieśmiertelnego bohatera. Bo on po prostu nie umiera, kropka. Co oczywiście nie znaczy, że nie można go unieszkodliwić, uwięzić albo zabić ludzi, na których mu zależy.
Radzę sobie z tym wszystkim w ten sposób, że mój bohater bardzo często wychodzi na bezradnego jak dziecko. Jest zamknięty w sobie, kiepsko sobie radzi z ludźmi, nie sprawdza się w roli lidera i ma tendencje do nadmiernego tumiwisizmu. A jeśli już wychodzi z niego jego potężniejsze „ja”, to reaguje przesadnie i ze skutecznością przypominającą strzelanie rakietą balistyczną z głowicami nuklearnymi do muchy na ścianie budynku. Co w praktyce daleko więcej problemów tworzy niż rozwiązuje.
Widzę więcej problemów. Np. „niechcemisię” to kiepska motywacja, zwłaszcza dla potężnych istot. W ogóle dlaczego potężne istoty chcą, żeby zachować status quo? Ja bym na ich miejscu chciała zostać najpotężniejszą istotą w danym miejscu i się napierniczać z innymi. A może podzieliły sobie strefy wpływów? No to pewnie chcą tam rządzić, może nie dlatego, żeby podźwignąć ludzkość, ale dlatego, że są chciwymi sk…synami. To by im zależało na nierozpirzaniu planet nie dlatego, że „jest im to nie na rękę”, ale dlatego, że wara od mojej strefy wpływów.
Swoją drogą wystarczy długi ciąg wojen domowych i cywilizacje wcale się tak łatwo nie odradzają. Ba, istnieją takie miejsca na Ziemi, gdzie oprócz plemiennych państewek żadne cywilizacje nigdy nie powstały.
Anyhow, widzę symptomy, że jednak jedna cywilizacja istnieje. Istnieje prężna cywilizacja krasnoludów, ponieważ jej karawany kupieckie popylają przez cały śmiertelnie niebezpieczny świat przedstawiony i najwyraźniej mają te zagrożenia w odwłoku, włącznie z monstrami o humanoidalnej formie.
Tworzenie wszechpotężnego bohatera też jest kiepskie. Daj mu potencjał i każ się uczyć. Wtedy będzie mógł działać swobodnie, a i nieśmiertelność nie będzie zawadą fabularną – bo, dajmy na to, bohater utonął, ożył, ale nie umie pływać. Czy będzie bez końca umierał na dnie jeziora? Kiepska sprawa. A może nie może utonąć? Ale nie umie też pływać. Więc będzie popylał dnem przez kilka dni pod rząd, będzie mokry, głodny i zły (nie może umrzeć z głodu, ale przecież może być głodny), zmarznięty, z odmoczoną skórą, może jeszcze się zaziębi… Z nieśmiertelności można zrobić cechę absolutnie przekomiczną. I ogromną zawadę dla bohatera, jeśli ktoś się o tym dowie, bo sposobów na uprzykrzenie wiecznego życia jest sporo.
A ogólnie na twoje kłopoty polecam „Zamek lorda Valentine’a” oraz kontynuację.
>Np. „niechcemisię” to kiepska motywacja, zwłaszcza dla potężnych istot.
>W ogóle dlaczego potężne istoty chcą, żeby zachować status quo? Ja bym
>na ich miejscu chciała zostać najpotężniejszą istotą w danym miejscu i się
>napierniczać z innymi.
I kiedyś takie właśnie nastawienie mieli. Ale potem nadeszła Wojna Tytanów. Z dwóch nieśmiertelnych i niewiarygodnie potężnych ras pozostało po wojnie raptem kilku ocalonych, natomiast druga rasa została niemalże doszczętnie wymordowana. Wygrani jednak wyciągnęli z tego wnioski. Już ich nie ekscytuje potęga. Walczą między sobą, spierają się, nieraz nawet toczą pojedynki. Ale nie dopuszczą do naruszenia status quo w poważny sposób, bo boją się pojawienia się siły zdolnej wymordować nawet tych kilka nieśmiertelnych istot.
Zwyczajnie – ten kto jest nieśmiertelny, boi się śmierci znacznie bardziej niż śmiertelnicy. Zwłaszcza, jeśli zyskał jakąś pozycję, ma na coś wpływ i jest ogólnie ważną osobą.
Co zaś poddźwigania ludzkości to ludzkość nie jest dla tych najpotężniejszych istot źródłem potęgi, a jedynie potencjalnym zagrożeniem. Ludzka technika już udowodniła, ze może być groźna dla każdego. Dlatego rządzące światem potęgi bardzo skrupulatnie pilnują, by ludzie nie powstali z kolan.
Owszem, rasa Elfów u mnie jest genialnymi Magami. Krasnoludowie mają doskonale rozwiniętą technologię. Ale obie te rasy są tradycyjnie posłuszne rządzącym światem potęgom. Ludzie natomiast to generalnie dość arogancka i niebywale rebeliancko usposobiona rasa. I generalnie ludzie nie kochają innych ras, tolerując je tylko z konieczności „w swoim świecie”. Nikomu nie jest na rękę przywrócenie takiej buntowniczej i mało tolerancyjnej rasy do dawnej potęgi.
>Anyhow, widzę symptomy, że jednak jedna cywilizacja istnieje. Istnieje prężna cywilizacja
> krasnoludów, ponieważ jej karawany kupieckie popylają przez cały śmiertelnie
> niebezpieczny świat przedstawiony i najwyraźniej mają te zagrożenia w odwłoku,
> włącznie z monstrami o humanoidalnej formie.
Krasnoludowie to w moim świecie dość pałerna rasa na swój sposób. Są straszliwie odporni jak na śmiertelników. I są mistrzami w budowaniu broni opartej na swoistej symbiozie technologii z Magią. Są odporni, dobrze uzbrojeni, zdyscyplinowani i doskonale walczą w grupie. To czyni z nich bardzo niebezpiecznych wojowników. Dobra wiadomość dla innych ras jest jednak taka, że krasnoludowie leją ciepłym moczem na podboje, panowanie nad światem i podobne rzeczy. Wydobywają w swoich kopalniach surowce, produkują swoje wyroby i je sprzedają. I mniej więcej tyle kradnoludów obchodzi.
>dajmy na to, bohater utonął, ożył, ale nie umie pływać.
>Czy będzie bez końca umierał na dnie jeziora?
A nawet jeśli umie pływać – co to zmienia? Przecież nie będzie pływał w nieskończoność. On jest nieśmiertelny, ale kondycję fizyczną ma generalnie w najlepszym razie średnią z tendencją w dół. Dość szybko się męczy. A powód jest taki, że jego ciało jest potężniejsze niż ludzkie i generalnie żre potężne ilość energii. Co oznacza, że mój bohater może być pałerny przez krótki czas, ale szybko opada z sił. A do tego niemal nie działa na niego uzdrawianie w jakiejkolwiek formie. To znaczy działa – ale wymaga potężnych nakładów energii, których praktycznie żaden uzdrowiciel zapewnić nie jest w stanie.
>Z nieśmiertelności można zrobić cechę absolutnie przekomiczną. I ogromną zawadę
>dla bohatera, jeśli ktoś się o tym dowie, bo sposobów na uprzykrzenie wiecznego
>życia jest sporo.
Jestem tego świadomy. Mój bohater generalnie nie ma łatwego życia. A najlepszy komentarz do jego nieśmiertelności kiedyś wygłosiła jedna z trzecioplanowych bohaterek: „on nawet umrzeć nie potrafi”.
A potęga zazwyczaj tylko ściąga mu na głowę hordy potężnych wrogów, którzy mu skutecznie rujnują życie. I niespecjalnie się liczy, że nie mogą zabić jego skoro mogą zabić każdego w jego otoczenia. A mój bohater nie jest typem faceta, na którym coś takiego nie robiłoby wrażenia.
Wszystkie powyższe problemy są rozwiązywalne, i to w dość prosty sposób (oczywiście zakładamy, że autor ma szeroką podstawę wiedzy i od researchu nie ucieka). Kulturę wprowadza się stopniowo, technika i obyczaje nie muszą, a nawet nie powinny być sklonowane z realiów historycznych, tylko na tyle podobne, aby wystarczyły do zbudowania wiarygodnego złudzenia, równocześnie dając poczucie osobnego świata i czasoprzestrzeni. Czasami wystarczy sprawdzić kilka szczegółów i zastosować je zamiast obowiązujących klisz (na przykład żołnierze/najemnicy w barwach maskujących to współczesny wynalazek, w późnym średniowieczu byli kolorowi jak choinki).
Mam i taki fragment – bohater zabrał zapasy na drogę z rzeczywistości z grubsza przypominającej XIX wieczną, plus magitech, nawiązania do naszego świata są dość powszechne:
„Dopiero po godzinie, pijąc ziołową herbatę, pogryzając długie suszone kiełbaski, chrupki bananowe i doloriański pumpernikiel z pastą orzechową, odtajałem w stopniu, który pozwolił mi myśleć.”
Czytelnik, który dotarł do tego fragmentu zaczął się śmiać, rozumiejąc natychmiast, że kazałam bohaterowi jeść min. kabanosy i kanapki z nutellą.
Witam,
Autor dość mocno skrytykował tzw przeze mnie wolnopisarzy. I dobrze…
Szczególnie rzuciła mi się w oczy uwaga o tworzeniu rajskiego ogrodu z jednym czarnym charakterm, który próbuje wszystko zniszczyć.
Dziękuję ci za to, bo ukazałeś mi jaki błąd popełniłem w swojej opowieści.
Jednak mam jeszcze kilka pytań…
Czy połączenie stworzeń z „naszego” świata – ptaków, umieszczonych w świecie, co prawda innym niż nasz, ale zbudowanym na tych samych zasadach fizyki, biologii i chemii nadal jest fantastyką, czy to już bajka?
Zaznaczam, bochaterowie to naturalnych kształtów (nie humanoidalne) ptaki drapieżnie (głównie sokoły, jastrzębie, w tym orły pełniące wyższe funkcje – królowie, dowódcy) i sowy. Potrafią mówić (w niestety narazie nieokreślonym języku), tworzą społeczeństwo podzielone na klasy, czy też szwadrony ( jak ja to nazywam) ze wzgledu na pełnione w tym społeczeństwie funkcje. Niestety wszystko odbywa się na zasadzie mam to dam, albo umiem to zrobię. Przykładowo kilku żołnierzy odniosło lekkie rany po starciu z nieprzyjacielem, leczeni są w dzielnicy (znów problem z nazwą) medycznej. Całkowicie darmo, bez narzekań służb medycznych na dodatkową pracę. Inny, bardziej lub mniej wyrazisty przykład, to całkowite zjednoczenie wszystkich postaci z danej grupy przeciwko wrogowi. A wróg, czarny orzeł – samozwańczy król żądzący innym krajem. Co prawda ma armię, ale nie wiem czy to sie liczy jako dodatkowe złe charaktery.
Główni bochaterowie, to dwie tworzące parę płomykowki i jeden biały sokół – bialozór. Wszyscy są przyjaciółmi od dzieciństwa na szęście mają „dusze” które się powoli się zmieniają. Głównym celem jest zemsta wspomnianego sokoła na złym królu, za śmierć jego rodziców. Podczas swoich podróży walczy o swoje dobre „ja” i stara się zapobiedz zmianie w złą żądną zemsty istotę. Staram się uchwycić w ten sposób granicę między dobrem a złem, oraz wprowadzenie wewnętrznego konfliktu u głównego bochatera.
Jestem narazie na przedpolach fabuły ale nadal nie mam pomyslu kogo mógłbym wprowadzić do akcji by zepsuł troche mój „idealny” świat… Zdrajca wydaje się najrozsądnieszym, lecz jednoczesnie dosyć banalnym rozwiązaniem.
Korzystałem z metody płatka śniegu, więc łatwo jest mi utrzymać fabułe w ryzach by nie rozpedziła się za nadto. Łatwo też zedytować pewne aspekty, by nabrała ona koloru.
Mógłbym liczyć na jakieś rady? Kogo można zrobić czarnym charkterem oprócz złego króla? Jakie nazwy nadawać pewnym gatunkom np. Puchacz bengalski/indyjski, brzmi trochę słabo, podczas gdy białozór jeszcze jakoś uchodzi?
Nie boję się krytyki, pomaga mi się rozwijać.
Pozdrawiam serdecznie,
Michał 🙂
Powiedziałbym, że to nadal jest fantastyka. Fantastyka jest zawsze wtedy, kiedy głównym tematem opowieści są zjawiska i istoty realnie nie istniejące.
A jak zepsuć idealny świat? Napisz, że leczenie kosztuje. Albo, że na każdą głupotę trzeba czekać w kolejkach jakiegoś NFZ-tu, powiedzmy: 3 miesiące. Bohaterowie trochę ponarzekają, wrażenie będzie inne, a na akcję nie powinno to znacząco wpłynąć.
Tak teraz się zastanawiam, czy zapożyczanie i przerabianie nazw łcińskich danego gatunku lub rzeczy będzie bardzo razić czytelnika. Stosowałem już ten zabieg Przy tworzeniu nazwy kraju Vallenher od Valles (łac. Dolina) zamiana s->n i dodałem końcówkę pomagającą fonetycznie – her.
Obracam się w świecie fantasy od niedawna, przeczytałem Eragona 1-4 i Serię Anne McCaffrey.
W tym pierwszym był co prawda inny język, ale czy to jest konieczne?
IMHO lepsza jest łacina niż zupełnie obcy język. Lepiej też nie używać nie występujących w języku polskim głosek i spółgłosek (np. Sh z angielskiego St, Sch, spółgłoska-H-samogłoska z niemieckiego). Powód jest bardzo prosty: czytelnik zwyczajnie nie będzie wiedział, jak dane nazwy przeczytać i może połamać sobie język. Po drugie: językotwórstwo jest upiornie trudne i zwyczajnie nie ma sensu utrudniać sobie nim życia.
Dziękuję za szybką i rzeczową odpowiedź.
Zgłaszanie się z każdą drobnostką, nie miało by sensu, ale czy w razie dodatkowych pytań mógłbym liczyć na jakiś kontakt? (choćby mail)?
Nie chcę zalewać komentarzami twoich tematów na blogu.
Pozdrawiam Serdecznie,
Michał 🙂
Ostatnio czytałam „Mroczne góry” Bucardi i mi bardzo przypadły do gustu. Fajna, lekka powieść fantasy.
No ja też przyznam, przyjemnie się czytało. Wciągająca bardzo. I nie zgodzę się, że dobrych powieści fantasy jest bardzo mało. Wystarczy dobrze poszukać.
Czy dobrym pomydłem jest napidać książke fantasy,która poruszała by problemy naszego świata takie jak:prostytucja,terroryzm lub narkotyki.mam13lat.Pozdrawiam 🙂
Wszystko zależy tak naprawdę od tego, jak pisarz potraktuje te tematy. Jednak, jeśli planujesz pisać powieść, to w pierwszej kolejności powinieneś zapytać siebie, co o tych zagadnieniach wiesz?
Przemyślałem sprawę w pracy i myślę, że najlepiej zrobisz obserwując swoje otoczenie i patrząc, jakie ludzie mają problemy, jak układają się ich relacje etc. Lepiej jest nie pisać o rzeczach, o których się nie ma pojęcia (dlatego pisanie fantasy jest trudne). Z drugiej strony: obserwacje międzyludzkie są po prostu dla pisarza cenne. Jednak jeśli nie znasz narkomana, prostytutki etc. nie wiesz nic o środowiskach kryminalnych, to trudno będzie Ci pisać na ich temat. Lepiej wówczas poszukać innych, współczesnych problemów.
Po drugie: moim zdaniem fantasy jednak powinna być domeną fantazji. Owszem, można w niej poruszać tematy współczesne, jednak nie powinny one zdominować treści. Co więcej jest całkiem sporo książek (Składany Nóż, Sarantyńska Mozajka) które próbują to robić. I szczerze mówiąc lepsze byłyby jako normalne powieści. Jeśli jednak masz pomysł, jak to zrobić, to czemu nie?
Odnośnie fantasy. Mam taki pomysł, aby zrobić świat fantasy podobny do czasów Mieszka 1. Czyli zamiast zamków – grody, miast – wioski itp.
Jednak nie jestem pewien czy to dobry pomysł, choć wydaje się ciekawy.
Najdziwniejsze jest to że jeszcze nie napotkałem żadnych z problemów jakie opisujesz,Zegarmistrzu.
To chyba dobrze, że nie napotkałeś problemów…
Jeśli chodzi o Mieszka: w tej chwili słowiańszczyzna i narodowość są dość modne. Zawsze można spróbować. W najgorszym wypadku się nie uda. Prace „personalizowane” na Polskę mają jedną, podstawową zaletę: w odróżnieniu od typowego Hig Fantasy nie da się sprowadzić z zagranicy jakiegoś, popularnego utworu i wydać małym kosztem.
Najgorsze jest to, że trudno będzie zaciekawić ludzi zza granicy taką konwencją. Nie wiem też jak za zrobić żeby świat przedstawiony nie był nudny. Jednak chyba można pokombinować troche z wyglądem grodu, żeby nie było tak monnotonie. Chyba wiesz o co mi chodzi ?Żeby ciągle nie powatarzały się ciągle podobne miejscówki, bo jak mówiłem, z tym jest największy problem.
A piszesz powieść czy grę? Jeśli chodzi o powieść, to ludźmi z zagranicy bym się nie przejmował: niezbyt wielu pisarzy fantastyki przetłumaczono na obce języki. Niestety jest to twórczość głównie lokalna.
Piszę powieść. Tylko czy można czasem pozmieniać trochę wygląd grodu lub uzbrojenie żołnierzy. Gdyż wydaje mi się że ciągle spotykane przez bohatera wioski i grody, które wyglądają tak samo były by nudne. A przecież wioski kiedyś były naprawdę często spotykane. Zaś na samo uzbrojenie żołnierzy mam troche fajniejszy pomysł, niż było w rzeczywistości. (oczywiście bez przesady.)
Przepraszam za długi brak odpowiedzi, ale byłem zajęty.
Oczywiście wygląd wiosek można zmieniać. Generalnie to jest fantasy, więc wszystko można wymyślić po swojemu. Oczywiście w granicach stylizacji. Zresztą pewnie i tak nikt nie zwróci uwagi.
Dobre powieści fantasy dlaczego są nieliczne? Ponieważ w każdym aspekcie ludzkiej działalności na niwie kultury 90% albo i więcej to jest chłam, albo kiepski w wykonaniu, albo obliczony na schlebianie prymitywnym gustom (vide soap opery i talent shows w TV).
Dla mnie największym niedociągnięciem w fantasy jest magia.
Musi mieć nałożone ogromne ograniczenia w stosowaniu, by logicznie dało się wyjaśnić, dlaczego magowie nie zrównali świata z powierzchnią ziemi w wojnie o władzę.
Jeśli główna rasa świata przypomina charakterem ludzi, to ciągoty do władzy i dominacji powinny w populacji występować.
Innym problemem jest długotrwały status quo technologii. Ten błąd występował u Tolkiena – rozumna rasa osiąga pewien etap rozwoju technologicznego i nagle ni stad ni zowąd na kilka tysięcy lat grzęźnie w średniowieczu.
W Europie średniowieczne cofnięcie cywilizacyjne było skorelowane z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego pod wpływem najazdów niepiśmiennych plemion, które po wybiciu warstwy inteligencji i spaleniu bibliotek nie potrafiły przejąć zdobyczy technologicznych. A jak to wyjaśnić w stosunkowo pokojowym świecie?
No nie, to nie jest tak proste. Generalnie technologia nie rozwija się wykładniczo wraz z upływem czasu, co więcej potrafi się cofać. Dobrym przykładem mogą być Chiny, czy świat arabski, które miały swoje techniczne złote ery i renesanse, a potem fale regresu, w efekcie których w zasadzie zapominano to, a niekiedy wręcz z rozmysłem niszczono, to co wymyślono, a w trakcie następnych złotych er i renesansów najczęściej wymyślano na nowo, wyważając otwarte drzwi (i kupując od Europejczyków).
Innym dobrym przykładem może być właśnie świat starożytny. W zasadzie od IV wieku przed naszą erą, aż do upadku Cesarstwa Rzymskiego (i nawet dalej, do okolic X-XI wieku) praktycznie nie ma miejsca jakikolwiek rozwój techniczny. Owszem, Rzymianie dokonują dużych przeobrażeń technicznych, ale nie robią tego ani w drodze dokonywania wynalazków, ani nawet systematycznego gromadzenia oraz rozpowszechniania wiedzy. Po prostu Rzymie zgromadzili pod swoim panowaniem ludy o licznych umiejętnościach technicznych: greckich budowniczych, lekarzy i geometrów, celtyckich i ibero-celtyckich metalurgów oraz kowali, północnoafrykańskich szklarzy etc. co wygenerowało pozorne wrażenie dużego postępu.
Z niepiśmiennością barbarzyńców bym nie przesadzał. Przykładowo Teodoryk Wielki, król państwa gockiego w Italii przezywany był „księgarzem” z racji na zainteresowanie książkami. Podobnie w wizygockiej Hiszpanii bardzo wyraźnie działała oświata.
Faktycznie kultura antyku upadła z innych przyczyn. Pierwszą przyczyną był kryzys III wieku, który w zasadzie zrujnował finansowo Cesarstwo Zachodnie. Co więcej większość ziem stanowiących najludniejsze ośrodki cesarstwa i najważniejsze obszary kultury dostała się w ręce Islamu. W zasadzie, za wyjątkiem Francji, obecnej Turcji, Grecji i północnych Włoch w VIII wieku w rękach chrześcijan znajdowały się wyłącznie obszary peryferyjne dla Cesarstwa. Najbardziej życiodajne obszary: Egipt, Afryka Północna, Hiszpania, Syria, Ziemia Swięta etc. znalazły się pod panowaniem Islamu. I stąd regres: nie było skąd brać specjalistów.
Nawiasem mówiąc ludzie żyli tam na bardzo zbliżonym poziomie jak w starożytności jeszcze przed II wojną światową (mówię bardzo, bowiem zamiast się rozwijać całkiem sporo swojego dodali do zniszczeń).
Co do ograniczeń magii to w moim settingu taką rolę pełni przelicznik magii na energię. Każde zaklęcie musi być zasilane magiczną energią, absorbowaną z potencjału Maga lub z artefaktów przez niego posiadanych. A tak się paskudnie składa, że wszystkie czary bardzo efektywne pod tym względem (duża demolka w porównaniu do wyłożonej energii) są jednocześnie łatwe do odwrócenia. Innymi słowy Mag może innemu Magowi spuścić bombę atomową na głowę – ale łatwo może się okazać, że cel ataku postawi barierę, która energię fali uderzeniowej zaabsorbuje. I okaże się, że nie tylko atak był bezskuteczny, ale nawet PRZECIWSKUTECZNY.
Co do rozwoju technologicznego to jak powiedział Zeg – technologia potrafi się cofać. Jest masa pułapek czyhających po drodze. Zbuntowane SI, wojny nuklearne, groźba wycofania się w wirtualny świat i zniszczenia przez realnych wrogów, wojny na skalę galaktyczną. Sama wybierz. Takimi rzeczami można dość wiarygodnie uzasadniać skoki w rozwoju technologicznym. Poza tym nie każda rasa musi być tak „hej do przodu” jak ludzie. Takie rasy jak krasnoludy czy elfy mogą śmiało mieć pewne kulturowe zakazy, które trzymają rozwój ich technologii w pewnych ramach. I po prostu im to nie przeszkadza, bo już osiągnęli praktycznie wszystko, co chcieli.
Co więcej ubytki w rozwoju technologicznym można też uzasadniać magicznymi kataklizmami czy potężnymi klątwami rzucanymi na całe cywilizacje – w moim settingu takie rzeczy się zdarzały od czasu do czasu.