Jak tytuł wskazuje tym razem postanowiłem poświęcić wpis błędom w tekstach i stosunku wydawców do takowych.
Tekst ma potrójną inspirację. Są nią więc:
– tak zwani „blogerzy popkulturalni” którzy uwielbiają narzekać, że robią błędy ortograficzne i dziwić się, że mimo to ludzie chcą ich czytać.
– różnego rodzaju Internetowi Pisarze, którzy zdają się wierzyć, że wartość tekstu mierzona jest jego poprawnością, a po osiągnięciu odpowiedniego tejże poziomu otworzą się niebiosa, zstąpią aniły i poniosą tekst do Wydawcy.
– oraz przygoda mojej znajomej pracującej w Znanym Wydawnictwie. Do owego wydawnictwa zgłosił się Debiutant z książką. Książka nie nadawała się do publikacji: fabuła miała luki, wątki nie łączyły się, nie zamykały lub urywały w połowie. Brakowało scen i opisów niektórych postaci, bohaterowie pojawiali się lub znikali bez powodów. Zdarzały się zdania urwane w połowie, niedokończone dialogi, brakowało całych rozdziałów.
Znajoma odrzuciła więc powieść, a jako uzasadnienie podała liczne błędy. Na co autor odpowiedział sarkastycznie
– Ale ja myślałem, że duże wydawnictwa mają korektorów, którzy poprawiają błędy!
Ogólnie rzecz biorąc może niekoniecznie najmądrzejszą rzeczą jest, żebym to ja pisał tekst na ten temat. Owszem mam pewne, w sprzyjającym świetle możnaby pewnie nawet uznać, że dość duże doświadczenie. Niemniej jednak znam osoby, które mają większe. Znalezienie takich jest nawiasem mówiąc nietrudne. Co więcej: jak widać po tym tekście nie posługuje się wcale najczystszym stylem w Polsce, a stronie ortograficzno-gramatycznej też wiele brakuje. Przez to moje rady i spostrzeżenia budzić mogą opór. Z drugiej strony: parę lat utrzymywałem się z pisania, więc wiem, co mi życie utrudniało.
Straszna Prawda:
Wydawnictwa (podobnie jak gazety czy pół-profesjonalne serwisy) mają korektorów oraz redaktorów, którzy poprawiają niektóre rodzaje błędów oraz wskazują pozostałe. Niemniej jednak nie wszystkie błędy kwalifikują się do poprawy przez ich osoby oraz do poprawy w ogóle.
Jakie istnieją rodzaje błędów?
W zasadzie w każdym miejscu, w którym pisałem za pieniądze istniała jakaś metoda oceny błędów, nie zawsze były formalne, często istniały też między nimi duże różnice. Większość zleceniodawców stosowało jednak systematykę błędów opartą o trzy litery: A, B i C. Niektórzy dzielili błąd C dodatkowo na dwie kategorie: minor i major. Każda z nich oznaczała inny typ błędu. Tak więc:
– Błąd A: są to najprostsze błędy w rodzaju błędów gramatycznych, ortograficznych i stylistycznych, zgubionych liter, przekręconych końcówek etc. Charakteryzują się tym, że zwykle są one bardzo proste do wyłapania. 99 % z nich wychwytywanych jest przez edytory tekstu (tekstu napisanego odręcznie lub na maszynie współcześnie nikt do druku nie przyjmie). Ich wspólną cechą jest fakt, że nie utrudniają one rozumienia tekstu. Tak więc osoba sprawdzająca tekst najczęściej je z łatwością poprawi. Powiedziałbym więc, że są one tolerowane, prawda jednak jest nieco bardziej skomplikowana.
Rzeczywistość jest taka, że osobie zawodowo zajmującej się pisaniem NIE MOGĄ POPEŁNIAĆ BŁĘDÓW (to, że ja popełniam świadczy wyłącznie o tym jaki ze mnie fachowiec). Język jest naszym narzędziem pracy, a nieumiejętność radzenia sobie z czymś tak bazowym, jak ortografia czy gramatyka świadczy o tym, że nie potrafimy się owym narzędziem posługiwać. Jesteśmy więc jak spawacz, który nie potrafi włączyć spawarki.
Z drugiej strony: pisanie tak naprawdę nie polega na stukaniu w klawiaturę i stawianiu znaczków na papierze zgodnie z zasadami ortografii. To tylko końcowy rezultat dłuższego procesu, na który składa się uzyskanie danych, ich przyswojenie, synteza, selekcja, uporządkowanie i dopiero na końcu przelanie na papier. Tak więc płaci się nam często nie za bezbłędne zdania, ale poświęcony czas i zdobytą wiedzę. Jak możecie łatwo zgadnąć wiedza, jaką posiada naoczny świadek ważnego wydarzenia, naukowiec czy specjalista w swojej dziedzinie jest zwykle bardziej istotna niż jego wiedza o ortografii i gramatyce. Tak więc potknięcia na tych, mniej ważnych polach są wybaczalne. Tym bardziej, że ktoś je w końcu poprawi.
Ze strony trzeciej: w dzisiejszych czasach wiele miejsc, w których za pisanie płacą (w szczególności dotyczy to serwisów internetowych) nie zatrudnia korektorów i redaktorów, a ciężar dbałości o bezbłędność spada na autorów. Za jego niedopełnienie czekają natomiast różne, często bardzo okrutne represje. Tak więc lepiej się pilnować.
– Błąd B: to błąd, który zmienia znaczenie fragmentu tekstu i w efekcie uniemożliwia jego poprawne zrozumienie. Przykładem może być zamienienie znaku Plusa na Minus we wzorze matematycznym, co uniemożliwi otrzymanie prawidłowego wyniku. Jednak nie zmienia to faktu, że z całego podręcznika do matematyki nadal korzystać można.
Błędy kategorii B w końcowej wersji tekstu nie mają prawa być obecne i nie powinny też pojawić się w wersji oddanej klientowi. Ich popełnianie podważa bowiem wiarygodność autora oraz profesjonalizm jego warsztatu pracy, co może zakończyć się poważnymi konsekwencjami służbowymi lub kpinami czytelników, jeśli nie wychwyci ich korekta. Ci ostatni nawiasem mówiąc często uciekają na inne serwisy, jeśli zauważą, że tego typu błędów jest zbyt wiele. Redaktorzy natomiast, spotykając się z tekstem zbyt obfitującym w tego typu błędy prawdopodobnie go nie dopuszczą do publikacji.
– Błąd C: nazywany też czasem „krytycznym” jest pomyłką, która uniemożliwia prawidłowe korzystanie z produktu lub zachęca czytelnika do popełnienia działania, które zakończyć się może produktu uszkodzeniem. Przykładem tego typu błędu może być np. usterka w kodzie gry powodująca, że w pewnym momencie ta się zawiesza i nie działa dalej uniemożliwiając jej przejście.
Innym typem błędu typu C informacja, która naraża wydawcę naszych tekstów na odpowiedzialność karną np. zniesławiająca lub posądzająca kogoś o dokonanie przestępstwa (no, chyba, że jesteśmy w stanie nasze słowa udowodnić przed sądem… Lepiej się jednak w to nie bawić, bowiem w prawie prasowym obowiązuje domniemanie winy). Przykładem tego typu błędu jest np. zniekształcenie wypowiedzi cytowanego rozmówcy w efekcie czego wychodzi on na idiotę (błąd nawiasem mówiąc bardzo często spotykany w „profesjonalnych” mediach).
Bardzo trudno mi wymienić błąd typu C w tekście literackim. Niemniej jednak nie ma on prawa znajdować się w tekście w momencie, w którym trafia on do korekty lub redakcji. Jeśli zajdzie odmienna sytuacja może to doprowadzić do zakończenia współpracy z takim autorem. Tak czy siak utwór zawierający Błąd C nie kwalifikuje się do wydania i nie ma prawa opuścić etapu roboczego.
To ostatnie zdanie oznacza, że takiego tekstu nie wolno pokazać wydawcy.
– Major C: jest to kategoria z którą większość z nas (na szczęście) nigdy nie będzie miało do czynienia. Major C jest błędem zagrażającym życiu, zdrowi, majątkowi lub wolności czytelnika. Spotyka się go tylko w bardzo specyficznych dziedzinach: w instrukcjach obsługi ciężkich maszyn, sprzętu budowlanego i medycznego, leków, broni, tekstach prawniczych, receptach etc. Przykładowo: jeśli tłumacząc opis leku pomylimy się i źle postawimy przecinek w dawce leku, to spowodować możemy w ten sposób nawet śmierć pacjenta.
Popełnienie tego typu błędu najczęściej kończy się zwolnieniem dyscyplinarnym, a niejednokrotnie także odpowiedzialnością karną. Autor (tłumacz, redaktor etc.) nie ma w ogóle prawa popełnić tego typu błędu. Coś takiego nie może się zdarzyć. Jest to całkowicie zabronione i żadne tłumaczenia nie mają szans w tym wypadku pomóc.
I w zasadzie to by było na tyle.
Co ty używasz tu za fontu, że każdy polski znak wyświetla się pogrubiony i niepasujący do reszty? To chyba nie jest zamierzony efekt, raczej czcionce brakuje polskich ogonków.
A poza tym ciekawy (choć z błędami) wpis, dzięki.
Używam domyślnej czcionki. U mnie wszystko jest ok.